W Krakowie jest nam dobrze

Agata & Michał:

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Michał Lichtański

 

Kraków, ulica Zyblikiewicza. Monumentalny, modernistyczny budynek były Dom Pracowników Pocztowej Kasy Oszczędności wzniesiony w latach 30. według projektu cenionego architekta Adolfa Szyszko-Bohusza. Tuż obok mieści się sam gmach Pocztowej Kasy Oszczędności, którego projekt spotkał się z nieprzychylnością ówczesnego konserwatora zabytków zwracano uwagę na „amerykańską bezwzględność” bryły. W jednym ze 170 mieszkań byłego Domu Pracowników odwiedzamy malarkę Agatę Kus oraz Michała Dymnego muzyka. Mieszkanie to dość duże wnętrze na otwartym planie: kuchnia, salon oraz pracownia Agaty (stoi w niej duży pejzaż, który powstał podczas minionego lockdownu). Osobną przestrzeń zajmuje studio Michała oraz mieszkanie, które wyodrębnili dla gości (wypełnione m.in. meblami z lat 80. zaprojektowanymi przez Annę Dymną). 

 

 

 

 

Agata, jak trafiłaś do Krakowa? 

Agata: Dorastałam w Krośnie. Mój tata jest malarzem, więc sporo czasu spędzałam w jego pracowni. Plastyka to dla dzieci bardzo naturalny język i forma wypowiedzi, a ja od zawsze czułam się w niej komfortowo. Początkowo chciałam pójść do szkoły muzycznej, gdzie ostatecznie przemęczyłam się 3 lata. Szybko zorientowałam się, że gra na klawiszach wychodzi innym dzieciom znacznie lepiej, i ze wstydem musiałam przyznać się mamie, że jednak wolałabym rysować (śmiech). Uwielbiałam wtedy malować zwierzęta i kobiety; ta tematyka poniekąd towarzyszy mi do dziś. Do Krakowa przyjechałam na studia, ukończyłam malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. Zanim zamieszkaliśmy tu razem z Michałem, przez 10 lat żyłam w kamienicy mojej cioci Majki. Była to wesoła komuna – prawie cały budynek obsadzony studentami ASP, szalone i swobodne miejsce pełne kolorów, kotów i dziwnych przedmiotów. Bardzo miło to wspominam.

Michał, ty jesteś z Krakowa. Zawsze mieszkałeś w centrum?

Michał: Wychowałem się w tym mieszkaniu i w sumie mieszkałem tu całe życie z kilkuletnią przerwą w okresie liceum. Lubiłem dzieciństwo w centrum miasta, bo wszędzie można było się dostać samemu na piechotę. Moja matka miała rzut beretem do swojej pracy (Starego Teatru), ja natomiast chodziłem do muzycznej szkoły podstawowej położonej niedaleko od domu. Moje późniejsze zainteresowania również łączyły się z dość ścisłym centrum Krakowa. Już w liceum zacząłem zakładać własne zespoły oraz zajmować się improwizacją. Po lekcjach chodziłem ze znajomymi do kultowego Dymu, Pięknego Psa czy Świętej Krowy oraz do klubów jazzowych jak Indigo i Piec Art. Wsiąkałem w tkankę miejską. Trafiałem w różne miejsca, najpierw jako klient, później trochę pracowałem za barem, by ostatecznie zacząć w nim grać i organizować koncerty.

Studiowałeś filmoznawstwo. Zawodowo zajmujesz się jednak muzyką, grasz na gitarze elektrycznej, klawiszach, improwizujesz, współtworzysz zespoły Neal Cassady & The Fabulous Ensemble oraz Nucleon. Czy pojawiła się kiedyś chęć, by podążać ścieżką zawodową mamy?

Michał: Nie wymawiam „r”, więc prędko zapadła decyzja, że się nie nadaję (śmiech). A tak serio nigdy nie myślałem o tym, by zostać aktorem.

 

 

 

Ty, Agata, zajmujesz się głównie malarstwem. Twoje figuratywne obrazy wyglądają niemal jak fotograficzne kadry.

Agata: Studia były dla mnie okresem eksperymentów, poszukiwaniem własnego języka i stylu w malarstwie – i to było super. Teraz właściwie nie wstydzę się tylko kilku obrazów z tamtego czasu i nawet zgodziłam się dołączyć je do ekspozycji na dużej wystawie „Agata Kus Horror Picture Show” w Bunkrze Sztuki w Krakowie, która odbyła się kilka miesięcy temu. Wydaje mi się, że do pewnego stopnia język wypowiedzi artystycznej zawiera się w naszym charakterze i usposobieniu, dlatego uleganie modom w sztuce (a w tym obszarze też istnieją aktualne trendy i mody) może być trochę fałszem i oszukiwaniem siebie. Ja posługuję się malarstwem figuratywnym, czerpiącym z natury i rzeczywistości, a im bardziej próbowałam od tego odchodzić, stylizować, szukać innej formy, tym bardziej czułam, że nie jest to w zgodzie ze mną. Nie zależy mi na tym, żeby być modną w danej chwili – chcę być zawsze sobą. Nie twierdzę oczywiście, że moja postawa jest jedyną właściwą, bo ludzie mają bardzo różne powody do malowania, inne cele czy zadania – i to jest wspaniałe. Dzięki temu sztuka jest tak bogatym i fantastycznym tworem. 

 

 

 

 

 

 

A jak się poznaliście?

Michał: Poznaliśmy się 5 lat temu, latem, w krakowskiej Galerii i, w której ja regularnie działałem muzycznie z kolektywem improwizatorów o nazwie Instytut Intuicji. Agata natomiast w czasie wakacji wykorzystywała tę przestrzeń jako swoją pracownię malarską. To nie jest zbyt duże miejsce, więc trochę przeszkadzaliśmy sobie nawzajem. Postanowiliśmy zatem podjąć jakąś formę kooperacji (śmiech).

No więc zostaliście parą!

Agata: Tak, choć Michał wtedy narzekał, że od smrodu terpentyny boli go głowa (śmiech). 

Kiedy zamieszkaliście tu razem, mieszkanie wyglądało inaczej. Przeprowadziliście generalny remont.

Agata: Mieszkanie należało do mamy Michała, Anny Dymnej, oraz jej pierwszego męża, śp. Wiesława Dymnego. We wspominkach o Dymnym sporo można przeczytać o tym miejscu. Bywało tu wiele osób z krakowskiego środowiska artystycznego. Nic dziwnego, bo nie tylko lokatorzy to wyjątkowi ludzie, ale samo miejsce też było niesamowite. Niemal wszystko, co funkcjonowało tu do naszego remontu (drewniana kuchnia, bar, kominek, piec do wypału ceramiki), było własnoręcznie wykonane przez Wiesława, który był bardzo zręcznym człowiekiem. Powiększył nawet powierzchnię mieszkania, zamieniając 2 balkony na wykusze, dzięki czemu w jednym z nich mamy obecnie minijadalnię, a w drugim stoi sofa.

Michał: Ja do tego mieszkania mam bardzo mały dystans, dlatego wielu znajdujących się w nim rzeczy w ogóle nie zauważałem, traktując je jako naturalne elementy krajobrazu. Przez długie lata np. nie spostrzegłem, że za spłuczkę do toalety robił de facto stary, elegancki, mosiężny ustnik do trąbki. Bardzo mi się podobało, jak Agata z właściwą sobie dociekliwością penetruje kolejne warstwy tego miejsca, do których ja swoją percepcją tak naprawdę nigdy nie dotarłem. Wcześniej w mieszkaniu panował dość eklektyczny styl, ponieważ wypełnione było obrazami, rzeźbami i meblami zrobionymi czasem z materiałów z odzysku. Remont, który tu przeprowadziliśmy kilka lat temu, mocno zmienił tę przestrzeń. Całość podzieliliśmy na 2 części, zamieniając dotychczasowy strych, ciemnię fotograficzną i starą pracownię Wiesława Dymnego na nieduże, klimatyczne mieszkanie dla gości, które wynajmujemy turystom. W drugiej, głównej części mieszkamy my. W planach mieliśmy raczej małe odświeżenie niektórych elementów, ale ostatecznie przeprowadziliśmy generalny remont wyburzyliśmy większość zbędnych ścian, wymieniliśmy podłogi, ogrzewanie, całą instalację elektryczną i wodną i zamontowaliśmy okna dachowe. W całej operacji, łącznie z opracowaniem projektu, pomógł nam znajomy architekt Marcin Ustupski-Kaźmik. 

 

 

 

 

Jest tu coś, co wyjątkowo lubicie?

Agata: Ja uwielbiam przede wszystkim sam charakter tego mieszkania, który pomimo remontu staraliśmy się zachować, czyli naturalne materiały (drewno i cegły) oraz przedmioty, które są tu od lat i które teraz niejednokrotnie sprawdzają się w nowej funkcji. Dokończyliśmy stół odnaleziony na strychu, którego Wiesław Dymny nie zdążył ukończyć (stół ma piękny blat z jednego, sporego plastra dębu), oraz odsłoniliśmy atrakcyjne, drewniane bebechy w innym stole, który, jak sądzę, służył do gry w pokera. Bardzo przyjemnie się też żyje wśród obrazów i rysunków Dymnego, które niedawno wypożyczyliśmy do wystawy w MOCAK-u, ale już na powrót są z nami. Z domu rodzinnego przywiozłam ceramicznego jelenia, który należał do mojego dziadka. Pojechał ze mną już na pierwszy rok studiów, dziś stoi na parapecie. Lubię też stary obraz tajemniczej panienki, o której niewiele wiemy oprócz tego, że jest jedną z córek generała z powstania listopadowego – Wincentego Dobieckiego. W czasie pandemii rozpoczęłam całkiem porządne śledztwo, które, mam nadzieję, kiedyś doprowadzi mnie do ustalenia autora obrazu. Jak na razie Panienka zasłania dziurę w ścianie po rurze od kozy, którą musieliśmy zlikwidować ze względu na zakaz palenia drewnem w Krakowie. Czasem straszy mnie szeptami i świszczeniem wiatru w starym kominie. 

Michał: Z rzeczy, które pojawiły się tu po remoncie, bardzo lubię te zmyślne lampy, które zaprojektowała nasza przyjaciółka i świetna designerka Magda Jurek. Jedna z nich nazywa się Maria S.C (nazwa nawiązuje do postaci Skłodowskiej-Curie) i jest żyrandolem składającym się z 2 pierścieni szklanych probówek laboratoryjnych, które pięknie wyglądają, gdy włoży się do nich elementy naturalne, np. trawy bądź polne kwiaty. Ja z jednej strony staram się nie być szczególnie sentymentalny wobec przedmiotów, z drugiej jednak oczywiście człowiek wrasta np. w te wszystkie książki, które mają dziwną tendencję do niepostrzeżonego przyrostu i roszczą sobie pretensje do coraz większej liczby mebli. Podczas remontu musieliśmy pozbyć się znacznej części z nich i był to raczej przykry moment. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Co jest dla was ważne w domu?

Agata: Dom ma być wygodny i funkcjonalny, bo to tu spędzamy mnóstwo czasu. Sercem domu jest kuchnia, chyba jak u większości ludzi. Michał wyśmienicie gotuje, a dla mnie gotowanie to ważna część życia i związku. Płynąca z gotowania przyjemność, celebracja i zabawa jest czasem ważniejsza niż samo jedzenie. Bardzo lubimy też gotować dla przyjaciół. 

Żyjecie i pracujecie na tej samej przestrzeni, prawie cały czas razem. Czy to bywa trudne?

Michał: Zanim zrobiliśmy remont, bywało, że wchodziliśmy sobie w paradę. Kiedy np. po raz setny próbowałem nagrać jakąś partię gitary i w końcu zupełnie dobrze mi szło, a wtedy Agata wbiegała radośnie do pokoju z jakimś bardzo ważnym komunikatem dotyczącym obiadu (śmiech). Teraz mam już swoją przestrzeń, więc jest troszkę więcej higieny, i równocześnie sam nie przeszkadzam Agacie ciągłym brzdąkaniem.

Agata: Ale ja lubiłam malować przy twoim akompaniamencie! Teraz, gdy mamy osobne pracownie, trochę mi tego brakuje. Często radzę się też Michała w kwestiach malarstwa, cenię sobie możliwość skonfrontowania z nim tego, co robię. Ufam mu, choć on uparcie twierdzi, że nie zna się na malarstwie (śmiech). 

Michał: Mnie również zazwyczaj potrzebny jest jakiś feedback. Samemu trudno jest skończyć pewne rzeczy, ponieważ wydają się wiecznie niedoskonałe – w ten sposób można siedzieć, komplikować i rozgrzebywać je w nieskończoność, szczególnie jeśli nie ma deadline’u. Dobrze jest wówczas pokazać to drugiej osobie, to daje szanse na przywrócenie właściwych proporcji w działaniu i na znalezienie stosownych rozwiązań.

Agata: Ja celowo organizuję sobie pracę w domu. Dojeżdżanie przez zatłoczone miasto do odizolowanej od reszty życia pracowni zjadałoby mi zbyt dużo czasu, który jest dla mnie bardzo cenny. W przerwach w malowaniu zawsze lepiej zrobić pranie niż siedzieć w tramwaju. Malarstwo to część nie tylko duszy, ale i codzienności, a pracownia to żywa przestrzeń. Kiedy po remoncie zniknęła ściana między kuchnią a pomieszczeniem przeznaczonym na pracownię, miałam pewne obawy, że praktycznie będę trzymać obrazy w kuchni. Brak ściany i pracownia niewielkich rozmiarów wymagają dyscypliny i utrzymywania czystości, co w ferworze pracy bywa trudne i musiałam się tego nauczyć. Sprzątam, skrobię palety, myję pędzle… bez tego nie umiem spokojnie zasiąść do pracy. Z drugiej strony realizuję się jako „Pomysłowy Dobromir”, znajdując drobne rozwiązania usprawniające cały proces.

A kiedy najlepiej wam się pracuje?

Agata: Nie lubię pracować z narzuconym grafikiem, nie jestem typem malarza, który maluje codziennie po ileś tam godzin. Pracuję zadaniowo. Zaczynam jeden obraz i pracuję nad nim, aż skończę. Kiedy czuję, że przyszedł czas na następny, wyciągam nowy blejtram. Żeby pracować, muszę być wypoczęta, bo lubię angażować się w obraz na maksa. Czasami czuję, że dany dzień nie jest dla mnie w ogóle dobry na pracę kreatywną. Widzę to nawet w najdrobniejszych ruchach – niedokładnie mieszam kolory na palecie, nie mogę się skupić. Zmuszanie się w takiej sytuacji zawsze będzie niekorzystne dla obrazu. W tej pracy ważne jest dbanie o siebie, bo wszystko w jakiś sposób odciska się na płótnie. Z drugiej strony przerwy w pracy też nie mogą być zbyt duże. Trzeba cały czas dokładać do ognia, by nie wygasł. 

Michał: Natomiast te przerwy są jednak konieczne i bardzo pożyteczne. Przy twórczym działaniu głowa musi odpoczywać, a w moim przypadku – również uszy. Muszę złapać dystans do tego, co zrobiłem, zmienić kontekst. Czasami potrzeba na to paru dni. Zgadzam się przy tym, że praca tego typu wykonywana na siłę przynosi często więcej szkód niż pożytku, bo powoduje niepotrzebne brnięcie w ślepe zaułki – a to czasem trudno potem odkręcić. Jeśli chodzi o porę dnia, to rzeczywiście oboje uaktywniamy się pod wieczór. Od lat to wieczorami gram koncerty i próby, więc przywykłem do późnych godzin pracy. 

Domyślam się, że praca najczęściej jest dla was przyjemnością. A czy poza pracą jest coś, co daje wam wytchnienie, pozwala odpocząć głowie?

Agata: Spędzanie czasu ze znajomymi! Kraków jest do tego stworzony.

 

 

 

A tu możecie zerknąć na mieszkanie dla gości Agaty i Michała.