Beata „Barrakuz” Śliwińska: Wcześniej byłam włóczykijem

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Tomo Yarmush

 

Stary Mokotów, kilka 3-piętrowych budynków otaczających dziedziniec pełen zieleni. W 42-metrowym mieszkaniu odwiedzamy Beatę “Barrakuz” Śliwińską. Beata jest graphic designerką, w pracach często wykorzystuje technikę kolażu. Współpracuje z muzykami, magazynami i międzynarodowymi markami. 

Gdzie się wychowałaś?

Beata: Pochodzę z małej miejscowości w województwie łódzkim. Dzieciństwo i młodzieńcze lata spędziłam na wsi. Mój dom rodzinny znajdował się praktycznie w szczerym polu. Do Warszawy trafiłam na studia i to był skok na głęboką wodę. 

 

 

 

 

 

 

Studiowałaś architekturę krajobrazu.

Beata: I nie był to wcale wybór przypadkowy. Choć od małego mówiłam mamie, że będę studiować na ASP, to ostatecznie nigdy tam nie zdawałam. Architektura wydawała mi się bardziej użyteczna. Uważam, że nie była to zła decyzja; 5 lat studiowania nauczyło mnie bardziej technicznego podejścia do projektowania, z którego do tej pory korzystam. W międzyczasie wybrałam się do szkoły projektowania graficznego, jednocześnie pracowałam. Te lata były bardzo intensywne, więc mój “studencki czas” zaczął się de facto dopiero po studiach.

Pracowałaś kiedyś w zawodzie?

Beata: Przez pół roku byłam asystentką w biurze architektonicznym, ale szybko zdezerterowałam (śmiech). Projekty, które ciągną się przez parę lat, nie są dla mnie. Zdecydowanie wolę, kiedy sporo się dzieje, gdy tematy, nad którymi pracuję, zmieniają się szybko. Po tamtym okresie zaczęłam szukać pracy jako grafik i kompletować swoje portfolio.

Co było dalej? Kiedy powstały twoje pierwsze kolaże?

Beata: Później pracowałam w paru agencjach graficznych. W 2016 roku doznałam poważnej kontuzji kręgosłupa. Przez pół roku nie byłam w stanie za wiele zrobić, czekał mnie pobyt w szpitalu i okres rekonwalescencji. Miałam sporo wolnego czasu i wtedy, przebywając w domu rodziców, zaczęłam robić kolaże. Wycinałam skrawki ze starych gazet i układałam kompozycje. Mój brat stwierdził, że wyglądają bardzo dobrze. Jakiś czas później pracowałam w redakcji czasopisma i pewnego razu zabrakło ilustracji do jednego z artykułów, więc zaproponowałam, że coś przygotuję. I tak się zaczęło. Dziś moje kolaże to 100% warsztatu graficznego, choć czasem nadal wykorzystuję papier i nożyczki. 

Był jakiś moment przełomowy? Projekt, który był dla ciebie wyzwaniem?

Beata: Przełomowy był zdecydowanie projekt dla marki Adidas, w który byłam zaangażowana ponad 2 lata temu. Nadal pracowałam w agencji, a projektem zajmowałam się po godzinach. Stworzyłam plakaty i zaproszenia na event oraz pudełka na buty. Krótko potem zrezygnowałam z pracy na etacie. Zaryzykowałam. Przeszłam na freelance, mając małe zlecenia i jednego stałego klienta. Nie miałam zabezpieczenia finansowego. Od 2 lat pracuję dla siebie i uznaję to za najcenniejszy okres w moim życiu, bo dużo się nauczyłam. Dziś jestem w stanie sama ogarnąć wszystko księgowość, umowy, negocjacje, spotkania z klientami, aż po koncept i pracę kreatywną. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pracujesz w domu. Jak zazwyczaj wygląda twój dzień?

Beata: Do pracy przeznaczyłam osobny pokój, ale czuję, że powoli ciężko mi łączyć przestrzeń prywatną z zawodową. Wstaję dość wcześnie, często zaczynam od siłowni, potem jem śniadanie, robię prasówkę. Lubię być na bieżąco z tym, co się dzieje, oglądać, inspirować się. Mój rozbieg chwilę trwa, pracę zaczynam koło 11. Kończę bardzo różnie, to zależy od tego, nad czym akurat pracuję. Wieczór to dla mnie najlepszy czas na pracę kreatywną. 

Co sprawia ci największą przyjemność w pracy?

Beata: Efekt finalny jest miły, ale chyba wolę sam proces twórczy. Lubię też, gdy klient przychodzi do mnie, a ja czuję, że mi ufa. Cieszę się, kiedy koncept kreatywny jest po mojej stronie i mogę pozwolić sobie na autorski projekt, na pokazanie tego, co siedzi w mojej głowie. 

 

 

 

 

 

 

 

Przejdźmy do mieszkania. Od kiedy tu mieszkasz? Za co lubisz tę okolicę?

Beata: Od 5 lat. Wcześniej byłam włóczykijem, zmieniałam mieszkania co parę miesięcy. Wybrałam Mokotów, ponieważ tu była moja poprzednia praca, ale też dlatego, że ważna jest dla mnie bliskość zieleni. Kiedy przyszłam oglądać mieszkanie, zakochałam się w tym skwerku z drzewami, na który mam widok z okna; niektórzy mieszkańcy uprawiają tam małe ogródki. Budynek, w którym mieszkam, został wybudowany pod koniec lat 40. Mieszkania mają grube ściany i szerokie parapety. Mieszka tu sporo starszych osób, osiedle jest jak małe, spokojne miasteczko.

Mieszkanie jest wynajmowane, co musiałaś w nim zrobić po przeprowadzce?

Beata: Od niedawna intensywnie myślę o kupnie mieszkania, dlatego już niewiele tu zmieniam. Żyję trochę na tym, co zastałam. Kiedy się wprowadzałam, mieszkanie nie wymagało wiele pracy. Przywiozłam drobiazgi, książki, pamiątki i trochę mebli. Mieszkanie jest dość stonowane kolorystycznie, na ścianach mało się dzieje. To taka forma “oddechu dla oka”, które potrzebuje odpoczynku od nieustannej pracy z barwą.

Przywiązujesz się do przedmiotów?

Beata: Zdecydowanie tak. Ważne są dla mnie drobiazgi związane z pracą: stare kolaże, drobne wycinki z gazet, pamiątkowe pocztówki z wyjazdów, pozostałości z wystaw, nagrody z konkursów graficznych. Ale mam też kilka rodzinnych pamiątek: figurkę Maryi po prababce, bieliźniarkę, oryginalne kowbojskie buty i zastawę stołową po babci. W jej domu czeka na mnie jeszcze kredens, który z racji swoich gabarytów jeszcze tu nie dotarł. Kiedy ja i brat byliśmy mali, fascynowały nas dinozaury, sądzę, że głównie ze względu na to, iż ich abstrakcyjne kształty. Kolekcjonowałam ich figurki; wprawdzie przestałam, ale dalej zdarza się, że ktoś podrzuci mi egzemplarz. Cenię przedmioty, które mają w sobie jakiś pierwiastek absurdu.

Masz dwie gitary. Grasz?

Beata: Uczyłam się grać dawno temu, chodziłam nawet do szkoły muzycznej. Te gitary to trochę pamiątki, a trochę mają mi przypominać, że muszę kiedyś wrócić do grania.

 

 

 

 

Co robisz, żeby odpocząć?

Beata: Uwielbiam się dobrze wyspać! Poza tym wytchnienie daje mi przede wszystkim natura, miasto potrafi być męczące. Kiedy mam więcej czasu, wyjeżdżam z Warszawy (często w strony rodzinne). Preferuję proste spędzanie czasu: odpoczynek na wsi, leżenie w hamaku w ogrodzie czy przebywanie z bliskimi w domu. Co roku w marcu jeżdżę też na parę tygodni w góry. Pakuję wszystko, czego potrzebuję, a na miejscu dzielę czas między pracę i aktywność sportową: jazdę na desce, chodzenie po górach czy, jak ostatnio, naukę jazdy na nartach. 

Jak poprawiasz sobie humor w domu?

Beata: W kwestiach domowych jestem dość obowiązkowa, dlatego cieszy mnie po prostu porządek (śmiech). Lubię, kiedy odwiedzają mnie przyjaciele – wspólnie jemy, śmiejemy się, bywa, że tańczymy. Doceniam ten czas, kiedy jesteśmy w tak licznym gronie, że zaczyna brakować miejsca na kanapie i krzesłach. Także muzyka jest bardzo ważną częścią mojego życia, więc wieczorami to mieszkanie zamienia się w miłą, melodyjną przestrzeń, idealną do spożywania wina i słuchania dobrych numerów. Wtedy też czytam, oglądam filmy albo relaksuję się w wannie. Oczywiście z otwartymi drzwiami od łazienki.