Dyrektorki: Agnieszka Tarasiuk – Królikarnia

Wywiad: Michalina Sablik / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

Stanowisko: Kuratorka Królikarni (oddział MNW)

Poprzednie stanowisko: ostatnia dyrektor Domu Pracy Twórczej

Miejsce urodzenia: Warszawa

Początek pracy w Królikarni: 2011

Wiek: 47 lat

 

Jak wygląda Pani przeciętny dzień w pracy? Czy ma Pani swoje rytuały?

Agnieszka: Żelaznym rytuałem jest cotygodniowe spotkanie całej załogi Królikarni. Staram się, żeby było demokratyczne i żebyśmy wspólnie wypracowywali decyzje. Usiłuję też wprowadzić codzienne rytuały typu: odprawa, narada, ale z tym jest gorzej, bo każdy dzień rządzi się swoimi prawami, mnóstwo rzeczy pojawia się znienacka. Wbrew pozorom w muzeum dość często bywa nerwowo i mnóstwo rzeczy wydarza się niezapowiedzianie.

Czyli każdy dzień w pracy wygląda inaczej?

Agnieszka: Usiłuję wyrwać spomiędzy spotkań, wielu małych decyzji do podjęcia, spokojny czas na pisanie tekstów i pracę twórczą, ale jest to bardzo trudne.

 

 

 

 

 

 

Czy ma Pani swoje ulubione przedmioty w biurze?

Agnieszka: Wszystkie znajdują się w witrynach, które sama zaprojektowałam na wystawę “Warszawa-Zakopane”. Były w niej pokazywane kamienie, które Tytus Chałubiński (założyciel Muzeum Tatrzańskiego) zbierał w Zakopanem, przywiózł je do Warszawy, gdzie miał swoją kolekcję, po czym one znów pojechały do Zakopanego, by ostatecznie wrócić na wystawę do Królikarni. Te kamienie miały w sobie historię relacji i podróży między tymi dwoma miejscami.

Przypomnijmy, jesteśmy w Muzeum Rzeźby, zajmujemy się sztuką, ale próbujemy też twórczo pracować nad tą ideą. Te gablotki miały przypominać takie XIX-wieczne muzeum historii naturalnej. Po wystawie znalazły miejsce w moim gabinecie i są w nich rzeźby, prace, kawałki prac, które są dla mnie bardzo ważne. Jest wśród nich rzeźba Rachel Poignant, którą dostałam od artystki w prezencie. Jest też kawałek rzeźby Izy Tarasewicz, który ma dość niejasny status, ponieważ ten fragment był za długi i został przez artystkę ucięty podczas pracy nad rzeźbą, znajdującą się w kolekcji Królikarnii. Jest też makieta pracy Wandy Czełkowskiej, a na dole znajduje się praca, która jest w depozycie muzeum i jest to bardzo cenna praca Katarzyny Kobro. W ten sposób wymieniłam cztery artystki z różnych momentów z ostatnich stu lat, o różnej rozpoznawalności i różnym zasięgu i wagi dla historii sztuki, ale wszystkie one są dla mnie bardzo ważne.

A co znajduje się w kolejnych gablotach?

Agnieszka: Dalej sytuacja jest mniej klarowna. Są tu np. dwie prace z papieru wykonane przez moje córki na warsztatach w Królikarnii i nieskończona ceramika, którą sama wyrzeźbiłam. Jest też tutaj bardzo ciekawy obiekt z kolekcji muzeum – kopia jednej z głów z “Grupy Laokoona” z XIX wieku, która została wyrzeźbiona na kawałku wczesnochrześcijańskiego sarkofagu na zasadzie palimpsestu i recyklingu sztuki oraz materiałów.

 

 

Czy pracuje Pani za biurkiem?

Agnieszka: Tak! Moje biurko wprawdzie zarasta bałaganem! Ale systematycznie raz na miesiąc staram się porządkować papiery.

Co robi Pani w czasie wolnym?

Agnieszka: Im jestem starsza, tym bardziej potrzebuję czasu niezwiązanego z pracą. Ale nigdy nie da się tak do końca rozdzielić czasu pracy i czasu wolnego. Z rzeczy niezwiązanych pracą, co może zaskakiwać: ćwiczę tai-chi.

A jak to się stało, że zajęła się Pani sztuką?

Agnieszka: To pytanie odsyła mnie do dość wczesnego dzieciństwa. Odkąd pamiętam, zajmowałam się tworzeniem różnych rzeczy, dziecięcych wystawek, czego konsekwencją było potem pójście na studia artystyczne. Bardziej świadomie mogę wyjaśnić, dlaczego zostałam kuratorką, a nie artystką.

Dlaczego?

Agnieszka: Zaczęłam się bardziej interesować światem na zewnątrz mnie, a nie moimi odczuciami. Uznałam, że to jest bardziej obiektywne i wartościowe. Po studiach wyjechałam na głęboką prowincję na ścianę wschodnią i tam zajęłam się performatywnymi działaniami pod hasłem “awangardy w krzakach”, które dla mnie były sztuką, ale okazały się dobrym sposobem komunikacji z ludźmi. Z efemerycznych działań zaczęły wyrastać stowarzyszenia czy instytucje. Nagle okazało się, że jestem organizatorem wydarzeń i w ten sposób zostałam kuratorką. Ale został mi jeszcze po byciu artystką sposób podejścia do każdej wystawy, ale także do instytucji jako do komunikatu. Generowanie znaczenia jest dla mnie bardzo ważne. Wszystkie działania podporządkowuję tej misji.

Jakie są Pani marzenia, plany, cele?

Agnieszka: Po siedmiu latach wiem, że umiemy zrobić bardzo dobre wystawy. Warto to robić, ale chciałabym mieć też szansę budować coś trwalszego niż trwające kilka tygodni wystawy. Chciałabym zająć się infrastrukturą Królikarni, która istotnie tego wymaga. Niestety plany remontowe są odkładane już od wielu lat. Najbardziej chciałabym zbudować trwałą strukturę instytucjonalną w postaci ludzi i budżetu, ale także wspomnianego remontu. Potrzebujemy przystosowania budynku dla niepełnosprawnych, wind czy jaśniejszego układu biur.

Nasz cykl wywiadów nazywa się “Dyrektorki”. Jak do Pani zwracają się współpracownicy?

Agnieszka: Nie jestem dyrektorką, jestem kuratorką. W Muzeum Narodowym jest jeden dyrektor. A tutaj wszyscy mówią mi po imieniu.

 

 

 

 

O naszym projekcie Dyrektorki więcej poczytajcie tu.