Harel – Zbieram wachlarze, kimona i papier do origami

Jesteś Warszawianką?

Tak, jestem stąd. Urodziłam się na Żelaznej, a mieszkałam w Wawrze.

Jak się znalazłaś tu, na Sadybie?

Mąż mnie tutaj sprowadził. Poznaliśmy się, zakochaliśmy strasznie szybko i równie szybko zamieszkaliśmy razem. Mieszkaliśmy w wielu miejscach, w malutkiej kawalerce, potem przez 3 lata w Brukseli, przez jakiś czas na Mokotowie, a później w 2015 r. wróciliśmy do stron z dzieciństwa Wojtka, czyli na Sadybę.

Ten budynek ma bardzo ciekawą historię.

Jest to dawny budynek robotniczy, który bardzo długo stał zaniedbany i straszył okoliczne wypieszczone wille. Potem ktoś go wykupił, wyremontował i dobudował bloki wokół. Nasze mieszkanie kupiliśmy od duńskiej rodziny, która zaprojektowała tu sobie dwupiętrowy apartament w typowym skandynawskim stylu.

Po skandynawsku, czyli jak?

Bardzo praktycznie. Jest jasno i użytkowo. Szczerze mówiąc, to do mieszkania wystarczyło wstawić łóżko, kanapę i stół, a cała reszta była już gotowa do zamieszkania. Wszystkie szafy, kuchnia, schowki, szufladki były już w przemyślany sposób wmonotwane.

Pracujesz w domu, prawda? Jak udaje ci się oddzielać czas wolny od czasu pracy?

W każdym mieszkaniu, w którym mieszkałam musiałam urządzić sobie symboliczne biuro – miejsce, do którego wchodzę tylko jak pracuję. Czyli żadnego pracowania z kanapy, brania laptopa do łóżka, może wyjątkiem jest kuchnia. A, i pracuję tylko od 10 do 18, mam ośmiogodzinny dzień pracy, robię sobie przerwę na kawę, na lunch, wychodzę na spotkania. Po 18-stej staram się nie odbierać maili, ani nie myśleć o pracy. Rano zawsze wychodzę z psem na spacer, robię kawę i siadam w biurze. Ale musiałam się tego nauczyć. Miałam takie głupie myśli: nie potrzebuję wakacji, bo przecież pracując z domu, to tak jakbym nie pracowała. Ale to było zdradliwe myślenie i przypłaciłam to nadmiarem stresu. Teraz mam ramy godzinowe i przestrzenne, nawet maluję się do pracy!

Wow!

Tak, bo nie lubię siedzieć w piżamie i być “rozciapciana”. To może wydawać się śmieszne, ale u mnie dobrze działa.

 

 

 

 

 

 

 

Mieszkasz z psem, który w tej zielonej dzielnicy ma chyba raj, co?

Tak, bardzo to doceniam. Poza tym mamy świetne towarzystwo, niedawno zawiązała się tu sadybiańska psia grupa, nazywa się “Psadyba”. Początkowo spotykaliśmy się na boisku, ale rok temu moja sąsiadka Gosia, najbardziej aktywna społecznie, zaproponowała, żebyśmy zrobili nasz własny wybieg dla psów. Zrobiliśmy go nakładem własnej pracy, w ramach inicjatywy społecznej. Zbieraliśmy podpisy, potem grodziliśmy, sadziliśmy krzewy i drzewa, sąsiad zrobił przeszkody dla psów. Co roku organizujemy wybory “psadybianina” i “psadybianki” roku!

W swoim mieszkaniu masz bardzo dużo magazynów o modzie, ale kolekcjonujesz też inne rzeczy.

Tak, kolekcjonuję wachlarze. Na razie mam ich kilkanaście, ale wszystkie są ręcznie robione, przywiezione z Japonii, Chin, Indonezji. Moja fascynacja takimi przedmiotami wynika z rodzinnych sentymentów, ponieważ moja babcia urodziła się w Chinach, w Harbinie, bardzo polskim mieście. Mieszkała tam przez kilka lat, potem przyjechała do Polski. Jej dom był pełen “egzotycznych” skarbów – wachlarzy, haftowanych chusteczek, torebeczek i mnie to zawsze fascynowało. Mój ojciec – muzyk, też dużo podróżował i przywoził mi z tych podróży różne rzeczy. Poza tym zbieram też kimona i papier do origami, z których robię żurawie.

Zmieniając temat, jak to się stało, że zaczęłaś pisać bloga o modzie? Z wykształcenia jesteś muzykiem.

U mnie w domu mama i babcia zawsze interesowały się modą, przywoziły zagraniczne magazyny. Nigdy nie było tak, że fascynowała mnie moda, bo kocham zakupy, ciuszki i dbanie o siebie. Bardzo szybko pojawiła się u mnie fascynacja kontekstem mody, co znaczą dane ubrania, skąd pochodzą pewne trendy. Interesowałam się materiałami, sposobami ich wytwarzania, barwnikami. Poza tym lubiłam pisać i po studiach zaczęło mi tego brakować

A jakie to były studia?

Muzyczne, dokładnie organy. Wybrałam sobie ten kierunek, mimo że wiedziałam, że nigdy nie będę zawodowo grała na organach. Ale pracuję jako konsultant muzyczny. Wracając do historii bloga, to był czas, kiedy pojawił się internet i powoli zaczynała się moda na blogi. Pomyślałam, że może mogłabym mieć swoje miejsce, gdzie będę opowiadać o tym, co mnie fascynuje. Blogów o modzie nie było wtedy zbyt wiele. Była taka dziewczyna – Banana, ale już nie jest niestety aktywna. Ona zainspirowała mnie do działania. Mój blog dość szybko stał się popularny, został polecony m.in. na łamach Gazety Wyborczej. Z czasem zdobywałam coraz więcej wiernych czytelniczek.

Właśnie, a czy masz stałą grupę odbiorców?

Teraz jest inaczej, ale na początku miałam dużą i stałą grupę odbiorców, pojawiało się dużo komentarzy na blogu. Znałyśmy się, spotykałyśmy się na forum szafiarek, koresponodowałyśmy, doradzałyśmy sobie. Nie lubię pytań typu: jakie buty do jakiej spódnicy. Odpowiadam zwykle: takie jakie chcesz! Teraz wszystko rozkłada się na różne media. Widzę, że ludzie na bloga wpadają tylko przeczytać artykuł, a komentują na Instagramie. Cieszę się, bo mam parę osób, z którymi poznałam się przez bloga i nasza przyjaźń trwa, a mój blog był tylko pretekstem do spotkania w realu.

 

 

 

 

 

 

Czyli początkowo to była Twoja pasja? A teraz?

Pasjo-praca:) Ktoś kiedyś trafnie powiedział: znajdź pracę, która będzie twoja pasją, to nigdy nie będziesz musiał pracować.

Kiedy Twoja przygoda z blogiem zaczęła nabierać tempa?

W 2009 r. zaczęłam pisać do gazet i portali, m.in. dla serwisów internetowych Wyborczej. Potem nastąpił taki moment, że projektanci zaczęli mnie czytać, dziękować za recenzje, zaczęłam dostawać zaproszenia na pokazy. To się wszystko tak miło się rozwijało i samo zaczęło śmigać. Teraz blog jest już dość ważny i poważany, a ja sobie po prostu piszę. Cieszy mnie, że mogę dalej pisać i pokazywać fajne rzeczy, tak jak wcześniej. Nie kombinuję, nie planuję kampanii, nie szukam lajków.

No tak, bo chyba w świecie mody łatwo jest się zdemoralizować.

Oj, jest. Ale nie jest to w sumie nic dziwnego, wiele blogów żyje z reklam. Ja na szczęście mogę tego uniknąć, bo mam jeszcze drugą pracę. Oczywiście mam różne historie współpracy, ale zawsze z mojej inicjatywy i pokazuję tylko to, co mi się podoba!

Chciałam Cię jeszcze zapytać o Twoje życie w Belgii. Czy to było dla Ciebie ważne doświadczenie?

Mój mąż, Wojtek tam studiował, a ja pisałam pracę magisterską. Zastanawiam się nad zostaniem tam na dłużej, nawet złożyłam papiery na studia, szłam na egzaminy, ale prawie stamtąd uciekłam, bo stwierdziłam, że chyba wolę robić coś innego w życiu. Pracowałam zdalnie mając wiele zleceń z Polski. Bardzo lubię to, że mogę pracować z każdego miejsca, mogę być w różnych zakątkach świata, niezależna.

A czy tam też zajmowałaś sie modą? Bo Belgia kojarzy mi się ze światem mody, Antwerpia – najlepsza szkoła dla projektantów, słynne muzeum mody itp.

Wtedy jeszcze nie miałam bloga, mieszkaliśmy głównie w Brukseli, ale fajnie na mnie wpłynęła, bardzo inspirująco. Tam się pojawił pomysł na blog. Na początku lat 2000 była jeszcze duża różnica w sposobie ubierania między Belgami, a Polakami. U nas nie było tylu kolorów, ludzie nie chcieli się wyróżniać, dominowała szarość. A tam – ludzie z różnych kultur, o różnych kolorach skóry, w różnych strojach i fryzurach, dziewczyny z Afryki w pięknych, wzorzystych sukienkach, muzułmanki w hidżabach uszytych ze świetnych materiałów, dużo dziwnych subkultur, inne były sklepy, inni projektanci. I to mnie zainspirowało. Sama zaczęłam się odważniej ubierać.

No to teraz musisz jeszcze powiedzieć o swoim sekretnym “guilty pleasure”, o książce, którą wyjęłaś spomiędzy ambitnych magazynów o modzie:)

Dostałam tę książkę na 20-sto lecie “Mody na Sukces”, która zawsze była moim totalnym “guilty pleasure”, chociaż teraz już rzadziej ją oglądam. Ale ten serial jak rytuał towarzyszył mi przez wiele lat. W pewnym momencie zaczęłam się do tego przyznawać i okazało się, że każdy to kiedyś oglądał. Znajoma pracująca w TVP podarowała mi ten album, moją “świętą księgę” 🙂 Są tu zebrane te wszystkie absurdalne historie. A dodatkowo teraz ma to też historyczną wartość, bo przecież to lata 90. Te kreacje!

Kto wie, może jeszcze ta moda na kiczowate lata 90-te powróci! Jak przewidujesz?

Ooo, ja nie mówię nie! Moda tak zaskakuje!

 

 

 

 

Wywiad: Michalina Sablik

Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

ZapiszZapisz