Leśniakówka

Dziś nasza pierwsza hygge – wyprawa. Trafiliśmy do magicznego miejsca – Leśniakówki w Glichowie, bardzo blisko Krakowa. Leśniakówka to trzy domy plus stodoła, sad, pasieka i 6 kotów.

To miejsce gdzie przez moment poczułam się jak w dzieciństwie. Jest tu cicho, spokojnie i sielsko. Na powitanie dostajemy kompot. Na obiad naleśniki z domową marmoladą i zupę pomidorową. Kasia, która mieszka tu z rodziną i obecnie wraz z pomocą bliskich prowadzi Leśniakówkę, dwa dni wcześniej biegała z kosą i wycinała chaszcze. Podczas naszego pobytu też dzieje się dużo: Kasia pierze dywany, nadzoruje przebudowę stodoły i wymianę klepek na dachu, robi obiad dla sporej gromadki dzieci i dla nas. Do rozmowy siadamy na słońcu, w wiklinowych fotelach, cały czas towarzyszą nam śpiewające ptaki.

Opowiedz jak powstało to miejsce?

Kasia: Dla mnie Leśniakówka to dom rodzinny. Miejsce obklejone wspomnieniami, mamą, tatą, jedzeniem. Tu się wychowałam. Powróciłam tu 12 lat temu, po małych życiowych perturbacjach. Przyjechałam i przejęłam gospodarstwo, pomimo tego, iż nie było to w planach. Leśniakówka jest w naszej rodzinie od pięciu pokoleń i zawsze przejmował ją syn. Syn, który się rodził, zostawał na miejscu. Od pokoleń rodzinę obowiązuje umowa, która daje prawo to tego miejsca tylko jednemu dziecku – synowi. Ja jestem najstarsza z pięciorga dzieci, Leśniakówkę miał przejąć mój brat, jednak los sprawił, że to ja tu jestem. Leśniakówka to miejsce dla rodziny, ale też dla ludzi z zewnątrz. Ludzi, którzy są otwarci, kochają przyrodę. Kiedy im jest tu dobrze, to nam też jest dobrze i to jest właśnie Leśniakówka. Ludzie przyjeżdżają, wypoczywają i wracają.

 

 

Od kiedy Leśniakówka przyjmuje gości?

Kasia: Myślę, że nie ja to rozpoczęłam. Już przed wojną przyjeżdżali tu ludzie, którzy byli związani z tym miejscem. W okresie gdy miejscem zajmowała się moja mama, przyjeżdżali goście, dom został powiększony. Moje dzieciństwo, to dom wypełniony ludźmi. Mieliśmy jedną rodzinę, która przyjeżdżała do nas przez 36 lat. W zeszłym roku nie przyjechali, więc my pojechaliśmy do nich! Ja odważniej pomyślałam o tym, że może to być sposób na życie i zarabianie pieniędzy. Wybudowaliśmy Dom pod lasem i Starą wozownię.

Przebudowywujecie stodołę, co chcecie z nią zrobić?

Kasia: Gdy dzieci były małe, stodoła była miejscem gdzie robiliśmy plenery. Przyjeżdżały dzieci z rodzicami i wyżywaliśmy się artystycznie. Ja jestem malarką, potrzebowałam przestrzeni do pracy. Teraz chcę by to miejsce dostało drugie życie. Planujemy wybudować scenę, organizować koncerty. Muzyka była tu zawsze obecna. Tata codziennie gra na akordeonie! Czasem w stodole robimy wesela. Często odbywają się tu też warsztaty jogi.

Jak odmieniłaś to miejsce, kiedy tu wróciłaś?

Kasia: Przez moment była jedna wielka niewiadoma. Wróciłam, bałam się, ale była to dla mnie przygoda. To wszystko co tu jest to jest mój artystyczny projekt. Stworzyłam coś co stoi, przestrzeń w której się wypowiadam. Czuję, że teraz rozpoczyna się nowy cykl w moim życiu. Mam swoją wizję i buduję swoją wieloletnią wypowiedź. Oprócz tego dalej maluję, czasem tworzę scenografię np. do teatrów.

Twoje dzieci to tu spędziły dzieciństwo?

Kasia: Tak, całe życie spędziły tu. Mój syn zaczyna naukę w liceum i musi wyjechać do Krakowa. Każde z nas przechodziło tu tą drogę, opuszczałyśmy dom w wieku 15 lat. Myślę, że każdy z nas otrzymał tu poczucie bezpieczeństwa.

Sama zajmujesz się tu wszystkim?

Kasia: Nie boję się pracy. Jednak od początku pomagali mi wszyscy bliscy. Rodzice, przyjaciele i cała rodzina. Jeśli trzeba skosić trawę, zadbać o ogród, zawsze ktoś przyjedzie pomóc. Mama zajmuje się kuchnią. Ci, którzy mnie znają, wiedzą kiedy trzeba przyjechać i pomóc. Teraz mam takie podejście, że jeśli czegoś się nie da zrobić, to tego nie robię.

 

 

Jak urządziłaś pokoje dla gości? Skąd brałaś meble?

Kasia: Kiedy zaczęliśmy remont, ja zamieszkałam na piętrze domu rodzinnego.

Pokoje w dwóch domkach są przygotowane dla gości. Większość elementów jest z drugiej ręki. Jak remontowałam domy, zbierałam wszystko. Mamy cegły i deski z odzysku, meble spod Hali Targowej w Krakowie. Dużo elementów, wykonał tata, zrobił między innymi drzwi wejściowe do jednego z domków. Nad kominkiem przymocowaliśmy zwieńczenie szafy z domu mojej mamy. Został nam też kufer po siostrze dziadka, która wypłynęła do Ameryki i nie zabrała go bo był zbyt ciężki. Gdy byłam mała, trzymaliśmy w nim chleb. Część rzeczy dostałam w prezencie lub zostały po rodzinie.

Jak wyglądają Twoje dni?

Kasia: Gdy są goście, to od rana jest mnóstwo spraw do załatwienia. Gdy jest trochę luźniej, trzeba zająć się ogrodem, sadem i pszczołami. Każdy robi co do niego należy. Robię konfitury. Zimą częściej maluję. Czas zimowy to dla nas czas odpoczynku.

Jeśli potrzebujecie wyciszenia, lubicie prosto i zwyczajnie spędzić wolny czas, zapomnieliście jak pachnie siano i skąd bierze się miód, to wpadajcie do Kasi.

 

 

Wywiad: Ola Koperda, Zdjęcia: Jakub Mysiński.