Julita Rawecka

Dziś odwiedzam Julitę Rawecką. Znowu Warszawa. I znowu Mokotów. Okazuje się, że wszystkie nasze warszawskie odwiedziny zupełnym przypadkiem były właśnie w tej dzielnicy. A to jeszcze nie koniec! Dzisiejsze mieszkanie znów zupełnie różne od poprzednich. Dużo bibelotów, rzeczy vintage. Zamiłowanie do przedmiotów z historią. Z jednej strony mocny kolor, z drugiej dużo bieli.

Gdzie się wychowałaś?

Julita: Jestem Wrocławianką. Dziesięć lat temu przeprowadziłam się do Warszawy, dość klasycznie, za pracą. Spora część mojej rodziny pracuje w branży telewizyjnej choć większość miała wykształcenie muzyczne. Zainicjował to mój tata, w jego ślady poszedł brat i siostrzenica. Uchowała się tylko moja siostra, która jest wiolonczelistką. W końcu także i mnie dopadła telewizja. Choć długo się opierałam.

Czym zajmowałaś się wcześniej?

Julita: Przez dłuższy czas byłam artystką uliczną. We Wrocławiu na rynku bardzo często występowały uliczne grupy cyrkowe. Zobaczyłam dziewczynę, która machała płonącymi łańcuchami. Odnalazłam ją i spytałam czy nauczy mnie tego co robi. Nie tylko mnie nauczyła, ale razem stworzyłyśmy duet. Dobrze nam się wspólnie pracowało. Oprócz występów na ulicy, udało nam się organizować pokazy w nietypowych miejscach. Dużo podróżowałyśmy. Kiedyś wystąpiłam nawet na otwarciu hotelu w Omanie. Trochę trwała ta nasza przygoda, czasem mi tego brakuje.

Wspominałaś, że grałaś w teatrze?

Julita: Tak, po moich ulicznych występach przez dwa lata grałam w musicalu w Teatrze Muzycznym we Wrocławiu. Trafiłam tam po szkole musicalowej. No ale okazało się, że praca na scenie nie do końca jest dla mnie.

I tak trafiłaś do telewizji?

Julita: No jednak tak. Choć można powiedzieć, że do niej wróciłam, bo jeszcze na studiach pracowałam przy kilku produkcjach tv. Zaczęłam od pomocy na planie. Przeszłam klasyczną drogę od najniższego szczebla, do wyższych stanowisk. Zawsze związana byłam z którymś z domów produkcyjnych, zajmowałam się formatami telewizyjnymi, pracowałam przy wprowadzaniu ich do Polski, adaptowaniu do naszych warunków. Pracowałam przy programach rozrywkowych, reality show. Zaczynałam od asystowania. Pierwsze wyzwanie po przerwie od telewizji: znaleźć uczestników do programu Szał Ciał w MTV:) Dla mnie, osoby, która pracowała w teatrze, była związana ze sztuką, początkowo był to zupełnie inny świat. Miałam mały zgrzyt. To co zaczęłam robić to była zdecydowanie komercja i rozrywka. Ale dość szybko okazało się, że lubię tę rozrywkę, że cenię sobie dotarcie do widowni, która jest przed telewizorem. Powiem szczerze, że lubię te programy. Myślę, że dają ludziom przyjemność. Ktoś po pracy siada z obiadem lub z kawą i ciastkiem przed telewizorem i dostaje czystą rozrywkę, może oderwać się od rzeczywistości.

Czy ty sama oglądasz tego typu programy?

Julita: Jak widzisz, ja nie mam telewizora. Ale moja praca polega też na tym, że oglądam zagraniczne programy tego typu, by być na bieżąco. Czyli, tak oglądam, ale w pracy. Prywatnie moje guilty pleasures to seriale i amerykański The Voice.

 

 

Przejdźmy do mieszkania. Od kiedy mieszkasz w tym miejscu?

Julita: To moje pierwsze warszawskie mieszkanie, na wygląd którego miałam całkowity wpływ. Mieszkanie kupiłam od starszych ludzi, którzy od lat 50tych niewiele w nim zmieniali. Ja uwiłam tu swoje gniazdo. Do momentu kiedy tego nie zrobiłam, nawet nie wiedziałam, że go potrzebuję. Mam tu swój azyl.

Co było ważne przy wyborze mieszkania?

Julita: To mieszkanie wybrałam w ciągu jednego dnia. Nie miałam dużego budżetu, więc musiały mieć miejsce pewne kompromisy. Lubię Mokotów, więc to było w miarę ważne. Chodziło o dobry stosunek ceny do lokalizacji. Przez wiele lat żyłam w pędzie, nie miałam nic co byłoby dla mnie pewnego rodzaju korzeniem. Brakowało mi poczucia bezpieczeństwa. Miałam nadzieję, że mieszkanie mi je da. I tak naprawdę od tego mieszkania wszystko się zaczęło. Od kiedy tu jestem spowolniłam swoje życie. Zniknęło poczucie tymczasowości. To mieszkanie mnie określiło, stały adres mnie zakorzenił. Nie jest to moje wymarzone mieszkanie, ale jest to kompromis pomiędzy rozważną, a romantyczną.

Miałaś jakieś założenia remontując to mieszkanie?

Julita: Mieszkanie jest małe. Ale mam tutaj parę elementów, które są naprawdę moje. Na przykład kafle w przedpokoju i kuchni to element zdecydowanie romantyczny. Ich cena była kosmiczna. Wiele osób namawiało mnie do wyburzenia wszystkich ścian. Ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Poszłam za głosem serca. Wiedziałam, że musi być dużo koloru. Kuchnia i łazienka mają być jasne. Miałam jakieś mikro wizje, które powoli realizowałam. Na podłodze zostawiłam oryginalną klepkę. Lubię modernizm. Mam też słabość do małych rzeczy. Na przykład gałek do szuflad.

Masz sporo bibelotów.

Julita: To fakt. Lubię je. Uwielbiam porcelanę. Ocaliłam tonę fajansu i porcelany ze śmietników. Ludzie nadal wyrzucają niezłe skarby. Wygrzebałam też pudło po babci ze skarbami z czasów PRL-u.

Wszystko co jest w mieszkaniu jest nowe?

Julita: Jest jedna roślina, która wędrowała ze mną od dawna. Chińska szafa, nutownik i regały przyjechały ze mną z domu rodzinnego. Resztę gromadziłam, część rzeczy jest ze śmietników. W przedpokoju mam vintagowy żyrandol z Włoch. W kuchni dominuje biel i złoto. No i granitowy blat. Wychodzą tu moje skłonności do stylu Donatella Versace / Donald Trump – jak określiła to moja przyjaciółka. W całym mieszkaniu jest dość eklektycznie.

Masz ładne parapety!

Julita: To marmur “shiva” z Indii. Ja mówię na niego: piękne zioła zalane mlekiem. Ponoć nikt nie chciał go kupić. Pan kamieniarz sprzedając mi go, powiedział: aha, czyli pani lubi takie szalone rzeczy.

Co robisz po pracy?

Julita: Uczyłam się tego długo, ale uwielbiam gdy nie goni mnie czas, kiedy jestem tu i teraz. Siedzę z kubkiem herbaty, spoglądam przez okno. Gotuję, idę na spacer z psem. Nuda. Totalna nuda. Nauczyłam się jarać nudą:) Z dużą przyjemnością i premedytacją odpowiadam ludziom, którzy pytają: a co ty teraz robisz? Żyję. Albo: nie robię nic. Dlatego, że teraz nie wypada powiedzieć, że nie robi się nic. Wiecznie trzeba robić coś, kurs tanga albo kurs robienia stołów. Mam poczucie, że przez ostatni rok nie robienia nic, zrobiłam więcej niż przez wiele wcześniejszych lat.

 

 

 

 

 

Wywiad: Ola Koperda, Zdjęcia: Kachna Baraniewicz.