Kamila Kanclerz – Lubię kiedy okazuje się, że dwa plus dwa równa się pięć

Wywiad: Michalina Sablik / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

Czym zajmujesz się na co dzień i jak do tego doszło?

Kamila: Jestem projektantem mody, wnętrz… W zasadzie to jestem po prostu projektantem. Z wykształcenia natomiast – architektem wnętrz. Moja droga była dość klasyczna. Chodziłam do liceum plastycznego w Warszawie. A architekturę wnętrz wybrałam, ponieważ uważałam, że rzemiosło i sztuka użytkowa są mi bliższe, niż abstrakcyjna, czysto artystyczna wypowiedź.

Ale zajmujesz się też meblami, ilustracją.

Kamila: Musiałam się jakoś określić i zawęzić swoje zainteresowania przy wyborze studiów, to prawda. Ale z drugiej strony nigdy nie zamknęłam się w ramach. Projektowanie ubrań w moim życiu wydarzyło się przez pewien zbieg okoliczności, ponieważ poznałam takich ludzi, dostałam taką pracę i to mi się spodobało.

Twój dom jest też twoją pracownią?

Kamila: Mój dom jest moją pracownią, jest moim schronieniem, ładowarką energii, czasami go też nienawidzę!

Od kiedy tutaj mieszkasz?

Kamila: Od ośmiu lat.

A czy wybrałaś to miejsce ze wzglądu na dzielicę (Mokotów)?

Kamila: Totalnie nie. Nigdy nie pałałam miłością do Mokotowa. Zawsze wydawał mi się za duży, nieprzytulny, niemiły. Sądziłam, że jest tutaj mniej zieleni niż np. na Saskiej Kępie. Wybrałam to mieszkanie ze względu na budynek i ogród. Muszę jednak przyznać, że zakochałam się w egalitarności tej dzielnicy. Prawdopodobnie przez mojego psa. Dzięki niemu poznałam tutejsze zakątki i parki.

Jak powstawało wnętrze twojego mieszkania? Jest bardzo ciekawe!

Kamila: Kiedy projektuję dla kogoś, muszę mieć określony koncept. Natomiast w moim mieszkaniu nie było planu. Ono ewoluowało razem ze mną, moim narzeczonym, potrzebami bliskich. Były lata kiedy prawie wcale nie było mnie w domu, bo dużo podróżowałam albo intensywnie pracowałam, więc praktycznie dom był tylko sypialnią. Z czasem dom stawał się moją pracownią. To działo się samoczynnie.

Są tu pewne przedmioty, które projektowałaś sama?

Kamila: Dużo przedmiotów zaprojektowanych przeze mnie powstawało bez planu. Szafki w dużym pokoju są teraz szafkami kuchennymi, bo mój ówczesny chłopak stwierdził, że nie może żyć bez kuchni (a ja przecież mogłam!), więc poszliśmy na kompromis. Zamontowałam szafki, które nie mają ergonomicznych wymiarów szafek kuchennych. Ich przyszłe przeznaczenie jest dla mnie znakiem zapytania. Lubię czasem drwić z funkcjonalności.

 

 

 

 

 

 

 

Mieszkanie jest wypełnione różnymi dziwnymi przedmiotami. Czy jesteś typem zbieracza? Jak powstawała ta cała kolekcja?

Kamila: Właśnie też się ostatnio nad tym zastanawiałam. Chyba bezwiednie stałam się zbieraczem!

Te przedmioty wygladają jak kolekcja o określonym programie, tworzona z namysłem!

Kamila: Absolutnie nie jest ona tworzona z namysłem, ale jest tworzona przeze mnie! Przedmioty do siebie pasują, bo wszystkie przejmują pierwiastek mojego chaosu. Nazywam to świadomym, przestrzennym horror vacui.

Porządkujesz chaos…

Kamila: Raczej tworzę swoją kolekcję poza programem…

Masz też dużo przedmiotów, które przywoziłaś z podróży, jak na przykład liczne maski.

Kamila: Było to zupełnie spontaniczne. Natrafiałam na różne przedmioty i czułam, że chcę je nabyć. Miałam takie uczucie, że chciałabym mieć tę energię w swojej przestrzeni. Czasem przywoziłam tylko książkę, albo kawałek skały, który stał się moją mydelniczką. Przywoziłam także muszelki, jak każde dziecko.

Kiedy rozmawiałyśmy wcześniej, mówiłaś, że mieszkanie dzięki sztuce ma duszę i że swoim klientom też polecasz kupno prac.

Kamila: Tak, zawsze. Wzornictwo jest ważne, ale jak mówi jedna z moich koleżanek projektantek: design bez sztuki nie zaistnieje, a sztuka bez designu się broni. Ja również wyznaję taką zasadę. Przy czym sztukę pojmuję bardzo szeroko, to nie musi być obraz. Sztuka to dla mnie abstrakcyny obiekt pozbawiony funkcjonalności.

 

 

 

 

 

 

 

Jak to się stało, że sama zajęłaś się sztuką?

Kamila: Od zawsze zajmowałam się tym, nie mając potrzeby pokazywania swoich rzeczy. Realizowałam się w rzemieślniczej pracy jako projektant. Natomiast zawsze miałam tę sferę abstrakcji, ona mnie dookreślała, ale nie miałam potrzeby dzielenia się tym doświadczeniem ze światem.

W twoim mieszkaniu sporo jest prac z twojego najnowszego cyklu „pieńków” (*). Jak one powstawały?

Kamila: W procesie, który potrzebuje czasu, zaangażowania i pozbawiony jest ramy i swoistego określenia, w przeciwieństwie do pracy nad projektami architektonicznymi. Składa się z drewnianych obiektów – asamblaży. Tworzę go już od roku, choć powinnam raczej powiedzieć, że „On” tworzy się od roku. Coraz bardziej rozumiem rdzeń tego projektu, którym jest intuicyjność.

Ale trzeba przyznać, że są bardzo spójne formalnie i stylistycznie.

Kamila: Tak, zaczynają być. Jedne są bardziej surowe w formie, to obiekty znalezione, w które zbytnio nie ingeruję. Ich forma jest dla mnie inspiracją do naniesienia pewnego kontekstu. Innym narzucam formę.

Do czego odnoszą się te rysunki? Dla mnie one mają odniesienie do prymitywnych wierzeń, są surowe w formie.

Kamila: Tak, to prawda. Nie potrafię określić jednej inspiracji w cyklu rysunków. Ale rzeczywiście jest tutaj miks prymitywnej sztuki połączonej ze współczesną nauką czy teoriami Junga, kartami tarota, spirytualistycznymi i alchemicznymi procesami. To wesoły koktajl niedorzeczności! Czasami mnie denerwują, czasami dokładam je do obiektów drewnianych, czasami tnę i łączę według klucza energetycznego. Często obserwuję te dziwne fuzje i synergie; lubię kiedy nagle okazuje się, że dwa plus dwa równa się pięć i nie da się tego logicznie wytłumaczyć!

 

* cykl „Recursion/ The Fool’s Journey”