Kasia Skórzyńska: Do wnętrz podchodzę sentymentalnie

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia:  Tomo Yarmush

Słoneczne mieszkanie w budynku z lat 50. na warszawskim Mokotowie, długi przedpokój połączony z salonem, kuchnia i sypialnia. Białe ściany, na podłodze po części parkiet w klasyczną jodełkę, po części długie, brzozowe deski, drewniane meble. Całość w brązach i beżach z kolorami przebłyskującymi w dodatkach. Mieszka tu Kasia Skórzyńska, projektantka i założycielka marki Kaaskas, z pieskiem Lolkiem. Jak mówi: „Jestem związana z Warszawą, uwielbiam Mokotów, czuję się tu swojsko. Blisko mojego obecnego mieszkania spędziłam dzieciństwo, w tej okolicy mieszka też wielu moich przyjaciół”. Do tego lokum Kasia wprowadziła się mniej więcej 10 lat temu: „Do wnętrz podchodzę sentymentalnie. Jestem bardzo przywiązana do tego miejsca, żyło tu kilka pokoleń mojej rodziny, pradziadkowie zamieszkali tu zaraz po wojnie, tu urodził się też mój tata”. Zanim Kasia zajęła się remontem i przeprowadzką, życie spędziła tu siostra jej babci historyczka i nauczycielka. Pozostawiła mieszkanie wypełnione książkami aż po sufit, długo trwało ich porządkowanie, katalogowanie, a potem częściowe wywożenie. Ze starego wnętrza nie zostało nic z wyjątkiem podłóg. Głównym założeniem było wpuszczenie do pomieszczeń jak największej ilości światła.

 

 

 

 

 

Wychowałaś się w Warszawie, jednak kilka pierwszych lat życia spędziłaś w Brazylii.

Kasia: Tak, kiedy miałam 4 lata, wyjechaliśmy tam z rodziną. Mama była dyplomatką, więc razem z nią spędziliśmy 5 lat na placówce w Brazylii. Dla mnie i moich 2 sióstr było to niesamowite doświadczenie, silnie kształtujące nasz dziecięcy świat. Wywarło duży wpływ na nasze poczucie estetyki i podejście do życia. Moją siostrę zafascynowała architektura Oscara Niemeyera, i to na tyle, że już wtedy postanowiła zostać architektem. Mnie trochę dłużej zajęło znalezienie drogi zawodowej, ale dziś jestem przekonana, że tamte lata nie były bez znaczenia.

Co studiowałaś?

Kasia: Po liceum długo szukałam swojej ścieżki. Zaczęłam od kulturoznawstwa, ale nie bardzo się tam odnalazłam. Po drugim roku, znów dzięki mamie, nadarzyła się okazja, żeby spędzić rok poza Polską, tym razem w Lizbonie. Wzięłam dziekankę i spędziłam najwspanialszy rok mojego życia, chodząc jako wolny słuchacz na zajęcia do Akademii Sztuk Pięknych w Lizbonie i na dodatkowe kursy rysunku. Tam odkryłam, że chciałabym pójść w kierunku mody, ale musiały minąć jeszcze 2 lata, zanim otworzyli projektowanie mody na ASP w Warszawie. Więc na „przeczekanie” poszłam jeszcze na sztukę mediów. Zawiła historia, w każdym razie w końcu wylądowałam w Katedrze Mody i chociaż studia były znacznie trudniejsze, niż się spodziewałam, ani przez chwilę nie zastanawiałam się już, czy jestem tam, gdzie chcę.

Pierwsze projekty Kaaskas były przełożeniem twojej kolekcji dyplomowej, za którą otrzymałaś tytuł Doskonałość Mody magazynu „Twój Styl”. Jaka była ta kolekcja?

Kasia: To była kolekcja inspirowana filmami Wong Kar-Waia, którego twórczość uwielbiam. Orientalny sznyt, printy i hafty to wszystko połączone z rygorem i sztywnością komunistycznego uniformu chińskiego. Kultura i estetyka Azji zawsze mnie fascynowały. W moim domu rodzinnym na ścianach wiszą drzeworyty, które mój pradziadek przywiózł z Japonii z przedwojennej podróży. Przedstawiają wojowników samurajskich w niezwykłych strojach i gejsze w przepięknych kimonach, gdy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam na nie patrzeć. Myślę, że tę fascynację przejęłam też od projektantki Teresy Sedy, którą miałam szczęście poznać i która tworzyła głównie w jedwabiu i dużo czasu spędziła w Azji. Wizyty w jej pracowni na Mokotowie zawsze były dla mnie bardzo inspirujące, nawet zanim sama zdecydowałam się pójść w tym kierunku. Print z mojej kolekcji dyplomowej rzeczywiście stał się bazą marki Kaaskas i do dziś są w sprzedaży chusty z tym wzorem. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeszcze bedąc na studiach założyłaś markę i powstały pierwsze sprzedażowe modele.

Kasia: Przez pierwsze 5 lat (i chyba 5 najtrudniejszych) Kaaskas rozwijałyśmy z moją starszą siostrą Julią. Pierwsze modele i cała estetyka marki bazowały na kolekcji dyplomowej. Apaszki, chusty i fulary miały być podstawą oferty, ale w zasadzie od razu pojawiły się też pełne kolekcje ubrań. Dzisiaj chcę tworzyć ubrania w limitowanych seriach, a głównymi produktami uczynić akcesoria.

Dlaczego akurat apaszki, chusty i krawaciki były tym, co chciałaś tworzyć?

Kasia: Powodów jest parę. Apaszka to bardzo wdzięczne „płótno” pod print. I zazwyczaj jest jedwabna, a jedwab to moja ukochana tkanina. Kiedy ktoś nie jest barwnym ptakiem, woli minimalistyczny look, to taki kolorowy dodatek dobrze się sprawdza. Jedwabna apaszka jest też czymś, co służy nam przez lata. W zasadzie jakość materiałów, z którymi pracuję, pozwala, by te dodatki przetrwały przez następne pokolenia. Nie chcę tworzyć czegoś, co w kolejnym sezonie trafi na śmietnik. Dlatego też nie bardzo inspiruję się tym, co obecnie modne. Nie projektuję już sezonowo, operuję raczej seriami, co jakiś czas wypuszczam nowe wzory. Dla mnie Kaaskas to marka autorska, intymna, niszowa. Bardzo mi to odpowiada, nigdy nie miałam w głowie planu rozwinięcia wielkiego, wszechobecnego brandu. 

Jak powstają twoje printy? Jaka jest droga od inspiracji do projektu?

Kasia: Staram się nie wzorować na tym, co widzę w internecie. Korzystam ze starych albumów, inspirują mnie sztuka i wystawy. Robię zdjęcia, staram się uchwycić coś, co mi się spodoba: kolor, wzór. Potem to przerabiam, rysuję, nakładam kolejne warstwy. Moje printy są kolażowe, najczęściej łączę motywy kwiatowe z geometrycznymi. Nawet kiedy tego nie planuję, ostatecznie bardzo często tak wychodzi. Projekty wysyłam do Włoch, gdzie w manufakturze w Como powstają wszystkie tkaniny w print oraz akcesoria. W tym miejscu tworzone są produkty dla najlepszych domów mody na świecie, to najwyższa jakość, jaka tylko może być. Ubrania Kaaskas szyte są natomiast w Polsce, w małych zakładach, z którymi współpracuję od lat. Jak wiadomo, mamy w Polsce długie tradycje rzemieślnicze i krawieckie. Niestety od czasu zamknięcia szkół zawodowych coraz trudniej je utrzymać. 

 

 

 

 

 

 

 

Przejdźmy do mieszkania. Co zmieniłaś podczas remontu?

Kasia: Wprowadziłam się tu i razem z moim ówczesnym chłopakiem własnoręcznie zrobiliśmy prawie cały remont. Wyburzyliśmy ścianę między przedpokojem a salonem, co dobrze doświetliło i otworzyło przestrzeń. Skuliśmy też parę warstw z kuchennej ściany i dotarliśmy do cegieł. Lubię, gdy wnętrze narasta z czasem, tak właśnie było tutaj. Meble znajdowałam a to na targach staroci, a to na śmietniku, Olx czy Allegro. 

Nad każdym meblem, który tu masz, można się zachwycać. Opowiedz o paru.

Kasia: Część to znaleziska z warszawskiego bazaru na Kole, np. kuchenny, drewniany regał. Okrągły stół stał w moim mieszkaniu rodzinnym, zawsze go lubiłam, gdy się tu przeprowadziłam, dostałam go od rodziców w prezencie. Krzesła znalazła na śmietniku w Zurychu moja siostra, która przez jakiś czas tam mieszkała. Gdy się wyprowadzała, nie miała co z nimi zrobić, a ja akurat wracałam samochodem z wakacji w Portugalii, więc zgarnęłam je po drodze. Kufer leżący koło łóżka podróżował z moją rodziną nawet do Brazylii!

Lubisz ładne przedmioty, masz sporo plecionych koszyków i pięknej ceramiki. 

Kasia: Wiele z tych rzeczy to rodzinne pamiątki. Większość wazonów i dzbanuszków to rzeczy, które zbierała moja babcia. Niektóre ceramiczne przedmioty, jak talerze czy misy, to moje wytwory. Chodziłam trochę na zajęcia, lepienie w glinie działa na mnie bardzo relaksująco, niemal jak medytacja. 

 

 

 

 

 

Jest jakiś przedmiot, który wyjątkowo lubisz?

Kasia: To porcelanowy lisek autorstwa Magdaleny Łapińskiej. Kiedy mam go ze sobą, czuję się jak w domu. Poza tym wyjątkowo ważne są dla mnie pamiątki po dziadkach. Ładowskie foteliki z mieszkania dziadka, portret mojej ciotecznej prababci czy właśnie ceramika zbierana przez moją babcię prawdziwą prekursorkę slow life’u! Uwielbiam też mebel autorstwa Piotra Stolarskiego z pięknie wyciętym frontem w ptaki. Należy do mojej siostry, ale jest u mnie na nieokreślone czasowo przechowanie.

Jak odpoczywasz?

Kasia: Najbardziej odpoczywam, kiedy nic nie planuję i mój dzień składa się z prostych czynności. Zadbanie o siebie, długa kąpiel. Codzienne spacery z Lolkiem wprowadzają spokój w moje życie. Chodzę na jogę, latem przemieszczam się na rowerze. Z moim chłopakiem zimą jeździmy na nartach, w wakacje żeglujemy i staramy się wyjeżdżać, kiedy tylko możemy. Uwielbiam też babskie spotkania w moim domu, działają na mnie odprężająco. Łączą się też z mocno wypoczynkową dla mnie aktywnością gotowaniem!

Czy po paru latach spędzonych poza Polską chciałabyś jeszcze gdzieś pomieszkać? 

Kasia: Bardzo pociąga mnie czasem taki pomysł. Chciałabym spędzić gdzieś jeszcze dłuższy okres, jednak mam dużą rodzinę, wszyscy jesteśmy bardzo zżyci i rozłąka to najtrudniejszy aspekt takiego rozwiązania. To i oczywiście prowadzenie własnego biznesu. Lubię swoje życie w Warszawie, ale wiem też, że przy odpowiednim podejściu zmiany dobrze mi robią. Dlatego nie wykluczam zupełnie takiego wariantu, jeśli wymyślę na to jakiś sposób.