Maria Niezgoda: Dzień bez przesuwania mebli dniem straconym

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

53 m2 na warszawskim Śródmieściu. Mieszanie Marii Niezgody. Jasno, przestronnie i dziewczęco.

Jak znalazłaś to mieszkanie?

Maria: Zanim się tu wprowadziłam, przez parę lat mieszkałam na Dolnym Mokotowie. Moim marzeniem było przeniesienie się do starej, górnej części dzielnicy i tam też szukałam nowego mieszkania. Miałam konkretne, choć nie bardzo wygórowane, wymagania wobec nowej przestrzeni. Zależało mi też na rozsądnej cenie. Po pół roku bezowocnych poszukiwań odezwał się do mnie kolega, którego znajomi opuszczali właśnie moje obecne mieszkanie. Nie był to Mokotów, a powierzchnia była dużo większa niż to, na co się nastawiałam. Mieszkanie zobaczyłam na zdjęciach i umówiłam się na podpisanie umowy na wynajem. I to nie w mieszkaniu, tylko w kawiarni, co było dość ryzykowne (śmiech). Mieszkam tu od 8 miesięcy.

Z wykształcenia jesteś prawnikiem, pracujesz w agencji reklamowej. Skąd w twoim życiu zamiłowanie do dizajnu?

Maria: Wyniosłam je z domu. Dla mojej mamy dzień bez przesuwania mebli był dniem straconym. Mam poczucie, że mocno w tym zakresie ukształtował mnie też drugi kierunek studiów, komunikacja wizerunkowa, i wykłady o architekturze profesora Fleischera. Zaczęło się od zgłębiania tajników Bauhausu (który w tym roku obchodzi setne urodziny!), a skończyło na miłości do mid-century modern.

 

 

 

 

 

Jakie prace musiałaś tu wykonać po przeprowadzce?

Maria: Zaczęłam od calkowitego oczyszczenia przestrzeni. Zależało mi, aby zostały czyste, białe ściany i drewniane podłogi, czyli dobra, prosta baza.

Jaki zamysł towarzyszył ci podczas urządzania mieszkania?

Maria: Połączyłam stare z nowym. Z poprzedniego mieszkania przywiozłam ze sobą ukochaną, teakową komodę (duński sideboard), samodzielnie malowane krzesła, odnowiony fotel 366 Chierowskiego i niebywale modny ostatnio fotel peacock. Witryno-serwantkę na wysoki połysk przetransportowałam z domu mojej babci, od taty dostałam głośniki, które od wielu lat stały w naszym domu rodzinnym. Resztę zgromadziłam, mieszkając już tutaj. W mieszkaniu jest sporo drobiazgów, choć mam nadzieję, że nie jest przeładowane. W kuchni przemalowałam kafelki, ściągnęłam fronty dolnych szafek, powiesiłam zasłonkę. Wymieniłam lodówkę na taką w stylu retro i dokupiłam barek z drugiej ręki, który służy też jako blat roboczy. To sprawiło, że kuchnia stała się bardziej “moja”.

Jaki był twój ostatni zakup?

Maria: Ramki na plakaty, które czekały na oprawę od dłuższego czasu. Ciężko znaleźć takie ze szkłem, a nie z pleksi. W planach zakupowych mam kolorowy, bawełniany kilim, ale czekam na niższą cenę (śmiech). Warto szperać na aukcjach i polować na ciekawe okazje.

Lubisz swoją okolicę?

Maria: Polubiłam Śródmieście, choć wcześniej nie myślałam o mieszkaniu tutaj. O dziwo, nie słychać u mnie odgłosów miasta. Okolica jest fantastycznie skomunikowana, a wymówka, że nie przyjdziesz, bo masz za daleko, odpada (śmiech).