Maria Regucka: Nie lubię oczywistości

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Michał Lichtański

 

Krakowskie Podgórze, przestronna pracownia wypełniona pięknymi przedmiotami i wieloma plakatami. Odwiedzamy ilustratorkę, Marię Regucką, która opowiada nam o sobie i o tym, jak pracuje.

Skąd pochodzisz?

Maria: Urodziłam się w Krakowie, ale trochę z przypadku, ponieważ w tamtym czasie moi rodzice mieszkali w Miechowie. Później parę lat życia spędziłam z nimi i rodzeństwem w Kazachstanie. Kiedy zdecydowali się wrócić do Polski, zamieszkaliśmy w podkrakowskiej miejscowości, skąd ostatecznie przeprowadziliśmy się do Krakowa. W międzyczasie mieszkałam w internacie oraz na stancji w Nowym Wiśniczu, gdzie chodziłam do liceum plastycznego. To był dość intrygujący okres w moim życiu i kiedy wróciłam do Krakowa na studia, nie ciągnęło mnie już do szaleństw. I to zostało mi do dziś. Wolę posiedzieć w domu i pograć na konsoli lub poczytać komiksy.

Czym się teraz zajmujesz?

Maria: Głównie ilustracją. Robię tzw. personal worki i mam to szczęście, że są chętni, by je kupować. Oprócz tego rysuję ilustracje do magazynów, a w niektórych momentach, by zachować ciągłość finansową, robię komercyjne projekty.

 

 

 

 

 

 

 

Jakie są twoje ilustracje?

Maria: Lubię eklektyzm. Inspirują mnie drzeworyty, sztuka Japonii, popkultura (komiksy, gry komputerowe), ale też natura i struktura rzeczy oraz relacji międzyludzkich. Staram się dostrzegać w przedmiotach i sytuacjach wibrujące mikroelementy, które później próbuję uchwycić na ilustracjach. Niedawno polubiłam też rysowanie silnych, świadomych kobiet. Większość z nich to wojowniczki, ale w gruncie rzeczy bywają też zagubione w rzeczywistości, którą dla nich wykreuję. Ten świat to zwykle opuszczone miasta, krajobrazy, przestrzenie, które są tak przygaszone i spokojne, że aż niepokojące. Dla mnie ilustracja to narzędzie, dzięki któremu mogę pokazać coś, co nie jest rzeczywiste. Mogę wykreować świat, którego nie ma, pokazać, co siedzi w mojej głowie. Nie lubię oczywistości.

Jak wygląda twój dzień w pracy?

Maria: Przez parę lat pracowałam z domu. Ale od kiedy urodziłam córkę, było to coraz trudniejsze, więc od 2 lat pracuję w pracowni. Już 3 razy zmieniałam lokalizację, w obecnej jestem od 3 miesięcy. Ze względu na to, iż poprzedni lokal musiałam zwolnić w tempie ekspresowym, jej poszukiwania trwały 2 tygodnie. Wystarczyło odmalować ściany i wnieść swoje rzeczy. Pracownia sprawiła, że mam większą mobilizację i w miarę usystematyzował się mój tryb pracy. Mieszkam bardzo blisko, przyjeżdżam tu na rowerze około 10, piję kawę i siadam do pracy. Do domu wracam po południu, jednak czasem siadam do pracy również wieczorem. W końcu praca freelancera to praca, która nigdy nie ma końca. Zawsze znajdzie się coś do zrobienia i to, co jest atutem, czyli możliwość pracy z każdego miejsca na Ziemi, może stać się też utrudnieniem. Wtedy ciężej zapanować nam nad harmonogramem, łatwo też popaść w pracoholizm, szczególnie jeśli lubi się swój zawód, a ja go bardzo lubię.   

Opowiedz co nieco o tym, co tu masz.

Maria: Lubię mieć wokół siebie przedmioty, które na pierwszy rzut oka wydają się bezużyteczne, ale poprawiają mi nastrój i przypominają mi o czymś miłym. Lubię pastelowe kolory, rośliny, no i dobrą kawę. Mam tu ulubione kubki i talerze od koleżanki z Trzask Ceramics, dizajnerski dzbanek, który wyszperałam w ciucholandzie za grosze. Drewniany kalendarz przywieziony z Oslo i złotego kota Maneki-neko. Jest sterta komiksów, do których uwielbiam wracać, są i małe prezenty od znajomych twórców. Mam piękną, zieloną maszynę do pisania, która została odzyskana z peerelowskiego mieszkania w Nowej Hucie. Mimo wszystko staram się nie zagracać przestrzeni. Lubię, kiedy jest porządek i miejsce na uwolnienie myśli. Nadmiar przedmiotów i mebli mnie przytłacza, nie mogę się wtedy skupić.