Sporo biwakujemy i rozpalamy dużo ognisk

Nina & Grzegorz:

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Michał Lichtański

 

Gdy pukamy do drzwi, z wewnątrz słyszymy dziecięce głosy: „Ciocia przyszła”. Tak witają nas 20-miesięczna Jagoda i 3,5-letni Franio – dzieci Niny i Grześka, których odwiedzamy w ich krakowskim mieszkaniu (kolejny członek rodziny jest jeszcze w brzuchu Niny). Żyją tu od 3 lat, ale mówią o sobie powsinogi: „Kraków to nasza baza, tu jest nasz dom, ale jak tylko jest okazja wyjechać, to wyjeżdżamy”. Nina jest ze Śląska Opolskiego, Grzesiek z Podkarpacia. Poznali się na studiach: „Zdałem na architekturę krajobrazu i gdzieś w połowie studiów spotkałem się z Ninką, która była na ekonometrii. Mieszkaliśmy w jednym bloku i zaczęliśmy chodzić razem na spacery”. Po studiach na trochę wyjechali za granicę. Po powrocie otworzyli pracownię projektowo-wykonawczą. Wspólnie tworzą też Jedzenie w terenie. Przygotowują wegetariańskie i wegańskie posiłki na łonie natury: „Wyprowadzamy ludzi z typowego środowiska restauracji w teren – kolacje odbywają się na zewnątrz, gdzie w otoczeniu magicznej przyrody łączą się ze sobą smaki, tekstury, dźwięki i zapachy”.

Podczas naszej wizyty jest gwarno i dużo się dzieje. Jest upał, pijemy lemoniadę. Nina przygotowuje ramen, który dzieci wypijają duszkiem, a makaron wyjadają pałeczkami i rękami. W międzyczasie podjadają pomidory koktajlowe zrywane na balkonie.

 

 

 

 

Podróże towarzyszą wam od początku znajomości.

Grzegorz: Gdy byłem dzieckiem, całe wakacje spędzałem pod namiotem. Oboje jesteśmy z domów, w których dużo się podróżowało, kempingowało, biwakowało. Jeszcze podczas studiów pojechaliśmy z Niną skuterem do Toskanii nad morze Liguryjskie. Stodwudziestkąpiątką z rowerowymi sakwami przejechaliśmy blisko 3 500 km, spaliśmy na dziko w namiocie, stajni oraz pod gołym niebem.

Nina: Po studiach wyjechaliśmy do Norwegii. By zarobić i przy okazji pozwiedzać. Spaliśmy w bagażniku! Zahaczyliśmy też o festiwal jazzowy Moldejazz.

Grzegorz: Pierwszy raz pracę znaleźliśmy fartem. Zobaczyliśmy, że ktoś zbiera maliny, Ninka zapytała, czy możemy dołączyć. Zostaliśmy na 2 tygodnie. (śmiech) Nieźle płacili, więc udało się spłacić auto, które kupiliśmy za pożyczone pieniądze, aby w ogóle do Norwegii pojechać. Drugi raz wyjechaliśmy stricte zarobkowo, żeby uzbierać na wyjazd do Australii. Sprzedaliśmy wtedy nasz piękny skuter…

Nina: Zarobiliśmy pieniądze na bilety do Sydney. Dostaliśmy 7-miesięczną wizę. Tam pracowaliśmy ja jako kelnerka, Grześ na zmywaku.

Grzegorz: Później wskoczyłem do świetnego biura projektowego, zacząłem pracę w zawodzie. Jednak pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć. Nie mieliśmy szans na wizy biznesowe, a koszty przedłużenia pobytu były za duże.

Wróciliście. Otworzyliście pracownię. A jak się zaczęło z Jedzeniem w terenie?

Nina: Naturalnie, po prostu mieliśmy ochotę gotować. To też wynieśliśmy z domów rodzinnych podczas wyjazdów gotowało się samemu. Kiedy zaczęliśmy wyjeżdżać z Grzesiem i dziećmi, też tak robiliśmy. Później pojawił się pomysł na kolacje plenerowe, by gotować dla ludzi i dzielić się pysznym jedzeniem prosto z ogniska. I tak jest od ok. 4 lat. Chcemy się poświęcić temu projektowi. Jest fajny, inspirujący, spotykamy świetnych ludzi.

Grzegorz: Można powiedzieć, że sporo biwakujemy i rozpalamy dużo ognisk!

Nina: W moim domu rodzinnym w soboty były cotygodniowe ogniska. Jako że mieszkamy teraz w bloku, wszędzie, gdzie możemy, rozpalamy ognisko. Więc jeżeli umawiasz się z nami poza domem, to najprawdopodobniej będzie to spotkanie przy ognisku. (śmiech)

 

 

 

 

 

Dla kogo zrobiliście pierwszą kolację?

Grzegorz: Pierwsza kolacja była dla naszych przyjaciół w dniu pierwszych urodzin Frania w jednej z podkrakowskich dolin. Była zima, -12ºC. Piękna sceneria, ale dopadła nas wichura śnieżna. Na szczęście nasi przyjaciele zrozumieli, że może być ekstremalnie. Na samą kolację musieliśmy iść 40 minut przez las. Stół i krzesła nieśliśmy w rękach, a zastawa jechała na sankach.

Nie jecie mięsa, prawda?

Grzegorz: Tak, od ponad 3 lat. Jesteśmy wegetarianami.

Nina: Aczkolwiek eksperymentujemy, dzisiejszy obiad jest całkowicie wegański.

Czy oprócz gotowania jest coś, co pozwala wam się oderwać?

Nina: To pewnie nie będzie nic zaskakującego, jeśli powiem, że wyjeżdżamy. (śmiech) Tak naprawdę uskuteczniamy coraz dłuższe podróże, bo próbujemy tak ustawić pracę w pracowni, żeby pracować 6-8 miesięcy i przez resztę roku móc pozwolić sobie na mniejszą aktywność.

Wtedy wyjeżdżacie na dłużej?

Grzegorz: W zeszłym roku wypożyczyliśmy kampera. Jeździliśmy 2 miesiące po Hiszpanii, Portugalii i Włoszech. Bardzo nam się to spodobało i w tym roku chcemy zrobić podobnie. Niemal cały czas w pracy, w podróży czy wolny spędzamy z dzieciakami.

Nina: Wszędzie jeździmy razem, nawet na spotkania z klientami, którzy najczęściej po tygodniu są już naszymi znajomymi i wiedzą, że pojawiamy się z całą gwardią.

Grzegorz: Koleżanka mnie ostatnio spytała: „Ale naprawdę było fajnie tak przez 2 miesiące w kamperze?”, więc mówię, że było zajebiście. Zapytała, jak wytrzymaliśmy z dziećmi podobnie jak wytrzymujemy w domu. Nie ma co ściemniać, czasami jest przejebane, ale generalnie jest fantastycznie. (śmiech)

 

 

 

 

 

Prowadzicie specyficzny tryb życia, jesteście bardzo aktywni, staracie się angażować dzieci we wszystko, co robicie, pozwalacie im eksperymentować, doświadczać, nie mówicie: „nie wolno”.

Nina: W Krakowie nie mamy rodziny. Dzieci nie uczęszczały do żłobka, a Franio do tej pory był może 2 miesiące w przedszkolu. Nasz sposób życia sprawia, że dzieci sporo się uczą. Pozwalamy im poznawać świat i robić to, co robimy my. Pod naszym nadzorem Franio rozpala ogień, a Jagoda kroi warzywa. Po całym dniu często jesteśmy tak zmęczeni, że chodzimy spać razem z nimi. Do niedawna spaliśmy wspólnie na dużym materacu rzuconym na podłogę.

A jeśli chodzi o takie zwykłe czynności domowe, co lubicie robić, gdy macie wolną chwilę?

Grzegorz: Słuchamy muzyki i przeglądamy książki, bo przy dzieciach trudno mówić o czytaniu. A poza tym rozmawiamy, marzymy i planujemy, uwielbiamy to robić.

Nina: Muszę się wtrącić. To jest pewnie nudne, oklepane, ale ja naprawdę lubię gotować. Dostaję ochrzan od Grzesia, że non stop gotuję i codziennie muszę zrobić inny obiad, wymyślić sobie coś nowego.

Grzegorz: Bywa tak, że są 3 śniadania.

Jednego dnia?

Grzegorz: Tak. (śmiech)

 

 

 

 

A jaką kuchnię najbardziej lubicie? Co najczęściej jecie w domu?

Nina: U nas jest bardzo różnorodnie. Bardzo lubimy włoską kuchnię, ale uwielbiamy też ramen. Tak naprawdę jemy to, co jest akurat dostępne, i to, co mamy w lodówce pod ręką. Staramy się jeść sezonowo.

Przejdźmy do mieszkania. Żyjecie tu 3 lata.

Grzegorz: Jeszcze jako małżeństwo mieszkaliśmy w 6 osób w wynajmowanym małym mieszkaniu. Urodził się Franio, wtedy wzięliśmy kredyt. Wprowadziliśmy się do niemal pustego mieszkania. Zrobiliśmy tylko część kuchni i łazienki. W tamtym okresie nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy, pracownia dopiero zaczęła się rozkręcać, więc kupowaliśmy po trochu w jednym roku to, w drugim tamto.

Nina: Ale cieszymy się, że tak się stało. Ograniczony budżet sprawił, że podejmowaliśmy rozsądne decyzje. Niektórych rzeczy, które chcieliśmy i które teraz wydają nam się zbyteczne, nie mamy dzięki temu, że wszystko było rozciągnięte w czasie. Myślę, że fajnie gdzieś najpierw zamieszkać i poczuć miejsce. 

Chcecie zostać na stałe w Krakowie?

Nina: Chwilowo tak, ale kto to wie, gdzie nas poniesie.

Grzegorz: Zobaczymy, co się wydarzy. Mamy chęci i mnóstwo pomysłów na nowe projekty. Dopóki są te chęci, możemy działać.

 

 

 

Mówicie, że nie wiecie, co przyniesie przyszłość. Ale wydaje mi się, że cokolwiek by to nie było, to i tak wam się uda. Jak to robicie?

Nina: Nie wiemy. (śmiech) Wydaje nam się, że i tak za mało robimy, ale to jest spowodowane tym, że chcemy kilka pierwszych lat spędzić z dziećmi. Czasem chcielibyśmy zrobić coś dla siebie, ale na to jeszcze przyjdzie czas, a dzieci nigdy już nie będą takie małe.

Grzegorz: Mleko się rozlało. (śmiech) Chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Faktycznie codziennie dużo się dzieje. Co chwilę ktoś dzwoni, jeździmy z miejsca na miejsce. Uwielbiam swoją pracę, projekt Jedzenie w terenie i całą resztę rzeczy, które zajmują czas. Choć czasem może się wydawać, że narzekamy, to chyba dlatego, że po prostu jesteśmy niewyspani. (śmiech)

Oboje jesteście z rodzin wielodzietnych?

Nina: Chyba powieliliśmy schemat, bo każde z nas ma dwoje rodzeństwa, czyli nasze rodziny są 5-osobowe. Tak niebawem będzie i u nas.

Od pewnego czasu prowadzicie też biuro w Warszawie. Jak to się stało?

Grzegorz: Robiłem ogród dla kogoś z Krakowa, polecił mnie znajomym w Warszawie. Więc były polecenia, a potem kolejne polecenia. Wypadało mieć tam swoją drugą bazę. Szczęśliwy traf.

Nina: Nie „szczęśliwy traf”, zawsze tak mówisz, a to dzięki twojej pracy.

Grzegorz: Wiem, ale czasem nic z pracy nie wychodzi, jeśli ktoś nie jest w dobrym miejscu. Na naszą sytuację złożyło się kilka czynników. Doceniam to. Teraz mamy czas i możliwości, żeby robić wiele fajnych rzeczy: rozkręcać Jedzenie w terenie, wyjeżdżać w dłuższe podróże, uczyć się surfingu i jeść śniadania na plaży.

 

 

Tydzień później spotkaliśmy się z całą rodziną ponownie. Na kempingu niedaleko Krakowa, gdzie nocowali pod namiotem. Wspólnie rozpaliliśmy ognisko i przygotowaliśmy śniadanie. Spotkanie zapewniło nam kolejną dawkę pozytywnej energii, którą wszyscy zarażają. 2 dni później Nina urodziła! Do rodziny podczas porodu domowego dołączył Kosma. Nie sprawiło to jednak, że Nina zwolniła obroty. Nadal piecze, gotuje, a za nimi już pierwszy wspólny wypad na kemping. A właśnie kupiony kamper czeka na pierwszą wyprawę.