Pracownia: Trzask Ceramics

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Tomo Yarmush

 

Półki uginające się od kubków z tygrysem, talerzy z wężem, kolczyków kalmarów, wazonów chmur i wielu innych, pastelowych wytworów. Poza tym piec do wypalania ceramiki i mnóstwo pojemników ze szkliwami. Odwiedzamy Martę Kachniarz w jej pracowni ceramiki Trzask na warszawskim Żoliborzu.

Marta wychowała się w Józefowie, do Warszawy dojeżdżała do szkoły i tu przeniosła się na studia sztukę mediów na ASP. Po studiach razem z partnerem Olkiem, który od początku pomaga jej w Trzasku, na ile może (sam jest kucharzem), wyjechali na południe Mazowsza, by uprawiać ekologiczne warzywa. Jak mówi Marta: „Sadziliśmy, sialiśmy, pieliliśmy, doglądaliśmy sadu. Potrzebowaliśmy odpocząć od miasta”. Po powrocie Marta zaczęła studiować grafikę i tam przygotowywała projekt, w którym nanosiła malunki na ceramiczne talerze. Jak wspomina: „Kupiłam farbki do ceramiki i na tyle spodobało mi się to malowanie, że zdecydowałam się pójść na ceramiczne warsztaty. Zaczęłam od ręcznego lepienia z płatów i wałeczków. Potem odkryłam koło garncarskie i to mnie tak bardzo wciągnęło, że na każde kolejne zajęcia czekałam z niecierpliwością. W końcu poczułam, że to coś, czym muszę się zajmować”. Od tego czasu minęły ponad 2 lata. Trzask się rozwinął, a liczba projektów wychodzących spod ręki Marty jest ogromna.

 

 

 

 

Ile czasu minęło od pierwszych lekcji ceramiki do momentu, aż zaczęłaś sprzedawać to, co zrobiłaś?

Marta: Raptem parę miesięcy! Zdecydowałam się nie kontynuować studiów graficznych i całkowicie oddałam się ceramice. Krzysiek, właściciel miejsca, gdzie uczęszczałam na warsztaty, zaproponował, bym korzystała z pracowni także poza zajęciami. To tam rozwijałam swój warsztat, a później także tworzyłam trzaskowe dzieła. Własną pracownię mam od niecałego roku. Tu przygotowuję szkliwa i masy, wałkuję, lepię, rzeźbię, odlewam kubki z form i wypalam. Ostatnio wreszcie kupiłam sobie koło, bo jeszcze do niedawna toczyłam wszystko w pracowni Krzyśka.

Jakie były pierwsze projekty dla Trzasku?

Marta: Pamiętam, że pierwszymi rzeczami, jakie zrobiłam na sprzedaż, były ogromne wazony. Teraz wiem, że ekonomicznie zupełnie mi się to nie opłacało, ale tak lubiłam proces toczenia, że nie myślałam o tym, czy coś się sprzeda i czy sprzeda się za tyle, by miało to sens. Przełomowe były jedne z zimowych targów z dizajnem w Warszawie, gdzie sprzedaliśmy tyle produktów, że zwrócił nam się koszt stoiska i jeszcze trochę zostało. Wtedy kilkadziesiąt osób, podnosząc nasze kubki, mówiło: „o, za ciężkie”. Spisywałam wszystkie uwagi i modyfikowałam swoje projekty tak, by dopasować je do potrzeb klientów.

 

 

 

 

 

 

 

Rzeczy, które robisz, mają głównie jasną, pastelową kolorystykę. 

Marta: Bardzo lubię pastele. Może dlatego, że w moim domu na ceramice takie kolory nie występowały. Taki był pomysł pracować nie tylko z gliną w naturalnej barwie, ale też nadawać jej kolory, których było mało na rynku. Zaczęłam kombinować z mocnymi kolorami szkliw, w końcu przeszłam również do mieszania pigmentów z samą gliną. Ostatnio lubię też robić ceramikę z efektem gradientu i zaczynam eksperymentować ze złotem.

Jak wygląda twój dzień pracy?

Marta: Staram się przychodzić do pracowni codziennie przed 10. Na początku robię rzeczy, przy których wolę, by nikt mi nie przeszkadzał. Zajmuję się produkcją, robię zdjęcia, zazwyczaj wyłączam wtedy telefon. Podczas pracy lubię słuchać podcastów. Po południu często wpadają klienci, żeby odebrać swoje zamówienia. By sprawnie pracować, potrzebny mi kalendarz, w którym planuję sobie kolejne dni i tygodnie. 

Jak powstają pomysły na nowe projekty?

Marta: Zazwyczaj nie zastanawiam się długo, co będzie na talerzu czy kubku. Wystarczy impuls. Przygotowywałam talerze z jabłkami na jedne z targów, jabłko skojarzyło mi się z wężem i tak powstały talerze z tym wzorem. Zwykle tak to działa.

 

 

 

 

 

 

Jak powstał pomysł na figurki psów?

Marta: Jednego dnia w pracowni był ze mną mój 8-letni brat, chciałam go czymś zająć i ulepiliśmy naszego psa, Lolę. Trochę nie wyszedł, był koślawy, odpadł mu ogon, więc ulepiłam nowego. Wrzuciłam jego zdjęcie na Instagrama i okazało się, że inni ludzie też chcą mieć figurki swoich pupili. Ostatnio musiałam niestety wstrzymać te zlecenia, bo przestałam się wyrabiać. Mam nadzieję, że po świętach się to unormuje.

Jest jakiś etap pracy nad produktem, który wyjątkowo lubisz?

Marta: Lubię robić nowe rzeczy i eksperymenty. Zazwyczaj najlepiej wychodzi to, czego nie planowałam. A mówiąc poważniej, to (pewnie jak u każdego ceramika) dużą satysfakcję daje widok udanych, gotowych rzeczy, które wyciągam z pieca. W tym zawodzie na każdym kroku trzeba liczyć się z porażką (śmiech).

A co cię relaksuje? Co robisz po pracy, by odetchnąć?

Marta: Jak chcę odpocząć od ceramiki, to biorę się za mosiądz! Albo rysuję! Prawda jest taka, że przy moim trybie życia sama muszę decydować, kiedy jest „po pracy”. To, że bardzo lubię tę pracę, nie ułatwia sprawy, ale ostatnio robię postępy i znajduję czas na filmy, książki i nadrobienie zaległości towarzyskich.