Tomek Kilof, czyli Darkcloud

Tomek Kilof – DarkCloud, człowiek który jako jeden z niewielu w Polsce zajmuje się sign paintingiem, czyli sztuką ręcznego malowania reklam. Żyje w Krakowie. Być może na starość wyniesie się do wiejskiej chaty. Wychował się na Prokocimiu i na Salwatorze u babci. Wcześniej wiele lat przepracował w gastronomii. Jeśli go spotkacie, to na 90% będzie z psem, borderem collie – Krinkiem. W domu Tomka stacjonują też dwa koty. Jego pracownia mieści się w dawnym hotelu Forum w Krakowie.

Jak to się stało, że gastronomia ustąpiła miejsca liternictwu?

Tomek: Był to bardziej powrót do starej zajawki. Czyli do malowania. Zaczynałem od małego. Rodzice pozwalali mi pisać po ścianach! Zawsze mieli nadzieję, że zacznę robić coś związanego ze sztuką. Chyba wynikało to z ich niespełnionych marzeń. Od małolata miałem zajawkę na grafitti. Poznałem dziewczynę z ASP. To dało mi możliwość przebywania w pracowniach artystycznych i myślę, że serio wyciągnęło mnie z osiedla i pomogło przestać być złym chłopcem.  Zainteresowałem się też fotografią, sztuką, chodziłem na wystawy. Mogę powiedzieć: grafitti saved my life. Dzięki temu dalej siedzę z literami.

Jesteś samoukiem?

Tomek: Mam problem ze szkołą:) Uczyłem się od znajomych, z książek. Podczas pracy w gastronomii czasem robiłem coś na zlecenie, na przykład z kumplami pomagaliśmy w realizacji scenografii do jednego z pierwszych festiwali Sacrum Profanum.

Kiedy zacząłeś pracę z literami?

Tomek: Zacząłem około 3-4 lat temu. Trochę przez przypadek. Pojawiło się jakieś zlecenie i stwierdziłem, że nie będę robił zwykłego graffiti. Namalowałem coś na kawałku blachy, zrobiłem potykacz. Poczytałem trochę o sign paintingu. To trochę jak bycie żywą drukarką. Temat mi siadł i zacząłem go drążyć. Z gastronomii odszedłem około trzech lat temu. Nie byłem pewien czy to wypali. Pierwszy rok był ciężki. Musiałem przekonać ludzi, że jest różnica pomiędzy tym co robię, a drukowanymi projektami. Część rzeczy przygotowuję na komputerze. Ale pierwsza faza projektowania to ołówek i kartka papieru. Całość jest wykonywana ręcznie. Maluję, spawam, docinam. To pocieszające, że ludzie zaczynają przykładać wagę do tego jak wygląda ulica, jak wyglądają szyldy. Że zmienia się estetyka w mieście. Koniec Las Vegas!

 

 

 

Jak pracujesz?

Tomek: Gadam z klientem, wyciągam od niego informacje, a potem przeważnie nie odzywam się trzy tygodnie! Nie dotykam tematu, robię wstępny szkic, rozkminiam i potem już idzie. Lubię żeby się odleżało.

Mogę powiedzieć, że dla mnie pędzel to lek na choleryzm. Długo tego leku szukałem. Im więcej maluję, tym jestem spokojniejszy. Podczas malowania mam dużo czasu na myślenie. To sprawia, że jestem szczęśliwy.

Opowiedz o jakimś swoim zleceniu, co robiłeś ostatnio?

Tomek: Ostatnio zacząłęm pracować głównie ze szkłem. Szkło jest specyficzne,  ciężkie do malowania, co mnie jara. Daje dużo możliwości i jest dość niestandardowym materiałem. Można je łączyć z metalem. Szło zastosowałem w projektach potykaczy dla Galerii Abstrakt Forum, Muzeum Interaktywnego Centrum Edukacji Teatralnej MICET i w zewnętrznych tablicach informacyjnych dla STREFY i dla INTRUZA. Zacząłem też bawić się w złocenia. Płatków złota użyłem w projekcie szyldów dla coctail baru Sababa.

A lubisz jeszcze gotować?

Tomek: Powiem tak. Mam dwie patelnie bez rączek, rondelek i mały emaliowany garnuszek.  Czasem gotuję dla psa.

Rozumiem:)

Plany na przyszłość?

Tomek: Malować, wyprowadzić się z miasta. I drugi pies! Muszę podszkolić rysunek. Chcę też wrócić do graffiti.

 

 

 

 

 

 

 

Wywiad: Ola Koperda, Zdjęcia: Jakub Mysiński, zdjęcia realizacji: Tomek Kilof.