Wizyta w pracowni: Kaja Redkie

Tekst: Michalina Sablik / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

Odwiedzamy Kaję Redkie w jej pracowni przy ul. Narbutta w sercu Starego Mokotowa. Artystka wita nas już w progu. Do pracowni wchodzi się niczym do sklepu: przez drzwi z dużą witryną pełną roślin. Wewnątrz na środku stoi wielki stół kreślarski, a na ścianach wisi mnóstwo obrazów i prac na papierze; kilka z nich w małych, złotych ramkach razem tworzą wielobarwny kolaż. Kaja ukończyła studia na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W swojej pracy łączy zainteresowanie kolorem, kształtem, procesem widzenia i oglądania.

 

 

Spotykamy się w twojej pracowni. Co to za miejsce i jak tu trafiłaś?

Kaja: To miejsce należało do dziadków moich znajomych, którzy mieszkali tutaj w dość oryginalny sposób na parterze, z witryną wychodzącą na ulicę. Bardzo lubię to, że pracownia jest wyjątkowo wysoka, ma ponad 3 metry. Układ jest nietypowy, są tu 2 pomieszczenia oddzielone klatką schodową z dodatkowym wyjściem na korytarz. Mury są grube, dzięki czemu w lecie jest przyjemnie chłodno. Na podłodze ułożone są przedwojenne, zrobione z lastryko płytki, które odkryłam pod biurową wykładziną. Od podwórka zachowały się stare skrzynkowe okna. Bardzo lubię też wąską przestrzeń za schodami, którą da się całkowicie zaciemnić.

Od kiedy tutaj jesteś?

Kaja: Od półtora roku. 

Masz pracownię z witryną sklepową wychodzącą na skwer Słonimskiego, przy którym znajduje się słynne kino Iluzjon. Czy dzięki temu masz niespodziewane wizyty i oko na to, co dzieje się na zewnątrz?

Kaja: Lubię obserwować, co dzieje się na ulicy. Kiedyś myślałam, że pracownia na parterze to będzie dodatkowy atut i że sprowokuje nieoczekiwane spotkania, ale teraz trochę się zasłaniam i odgradzam kwiatami. Szczerze mówiąc, to wstydzę się i boję (śmiech), jak ktoś wchodzi do pracowni bez zapowiedzi. Ale zazwyczaj są to miłe wizyty. Czasem odwiedzają mnie mili, starsi sąsiedzi, którzy chętnie opowiadają o wcześniejszych mieszkańcach. Ci
(podobnie jak ja) uwielbiali rośliny i mieli ich tu mnóstwo. Część z nich przejęłam, niektóre musiałam odratować i dołączyły do nich kolejne. 

Czy codziennie jesteś w pracowni? Jak wygląda twój dzień?

Kaja: Przychodzę codziennie. Odkąd moja córka chodzi do przedszkola, zaczynam bardzo wcześnie często już przed ósmą. I siedzę tyle, ile trzeba, czyli najczęściej tyle, ile się da (śmiech). Pracuję od rana z krótkimi przerwami. Czasem odbieram dziecko i resztę dnia spędzamy tu wspólnie.

Wspomniałaś o roślinach. Co jeszcze jest dla ciebie ważne w pracowni? Jakimi przedmiotami lubisz się otaczać?

Kaja: Mam dużo swoich prac rozwieszonych na ścianach, ale jest to wypadkowa przygotowywania konkretnego cyklu. Za jakiś czas powędrują dalej, a ich miejsce pewnie zajmą kolejne. Pracownia to mój drugi dom, więc mam tu wszystko, co potrzebne zarówno do pracy, jak i „całej reszty”. Ulubionym przedmiotem w pracowni jest stary stół kreślarski, przy którym maluję. Chociaż często zdarza mi się mieć tu chaos, to po skończonym dniu pracy staram się przynajmniej trochę go okiełznać. Potrzebuję porządku, systemu. Wtedy każda rzecz z osobna ma szansę zaistnieć, nabrać kontekstu w otoczeniu innych. Mam sporo książek. Jestem stałą bywalczynią sklepów papierniczych; stąd nożyczki, kleje, cała masa niepotrzebnych pisaków. 

 

 

 

 

 

 

 

W jaki sposób wypoczywasz? Czy jest miejsce na relaks w pracowni?

Kaja: Moja praca mnie relaksuje. Chętnie wybieram techniki, które są mechaniczne, drobiazgowe, powtarzalne to one umożliwiają mi odłączenie się od świata. W czasie pracy najczęściej słucham audiobooków, najróżniejszych pozycji: i tych związanych ze sztuką, i tych zupełnie od niej oddalonych. Robię to, co lubię, ten tryb pracy bardzo mi odpowiada, ale wiąże się też z ty­m, że sama muszę narzucać sobie dyscyplinę, stale szukać mobilizacji i zwalczać niepotrzebną frustrację.

Nad czym obecnie pracujesz?

Kaja: Przygotowuję cykl o kryształach. Prace są symulacją i próbą przedstawienia powolnego i zależnego procesu krystalizacji. Wychodzę od próby wizualnego odwzorowania wrażenia z obserwacji struktur krystalicznych. Traktuję je jako wzory abstrakcyjne. Fascynują mnie drobiny, szczegóły. Kryształ to przykład substancji o wyjątkowo skomplikowanej budowie, która posiada charakterystyczne właściwości. Im stabilniejsze warunki otoczenia, w których się kształtuje, tym struktura jest bardziej uporządkowana. Uformowany kryształ – skomplikowany i niepowtarzalny – jest zapisem zmian zachodzących w czasie jego powstawania. Analizuję kryształy pod różnym kątem – budowy, wyglądu zewnętrznego, koloru i symboliki, sposobów wykorzystywania, wpływu człowieka na środowisko naturalne.

Skąd pojawił się ten temat w twojej twórczości?

Kaja: Bardzo spontanicznie. Był to zachwyt nad tworem natury, który jest tak piękny i skomplikowany, że aż onieśmielający. To przykład takiej materii, która ujmuje pomimo braku obiektywnych cech piękna, a wręcz zachwyca swoją niedoskonałością. Zgłębiając temat, oglądałam wiele zdjęć mikroskopowych, ilustracji, przekrojów kamieni. Z każdą warstwą odkrywałam inny system struktur i zależności. 

Część z twoich obrazów to kolaże. Czy mogłabyś zdradzić, jak je tworzysz? 

Kaja: Są zrobione z papierów marmurkowych, które własnoręcznie przygotowuję. To wdzięczna technika, lubię jej przypadkowość. Czasem najciekawsze efekty powstają wtedy, kiedy woda jest już brudna, a papier krzywy. Specjalnie zbieram stare papiery do tych kolaży. Kiedy zaczęłam pracę nad cyklem o kryształach, przypomniałam sobie o tej technice jako jednej z możliwości przedstawienia powierzchni kamienia. Wzory na papierze marmurkowym traktuję jako odpowiednik naturalnie powstającego kryształu o nieregularnym kształcie, bardziej przypadkowej formie. Połączenie różnych kawałków podobnych papierów tworzy wrażenie jednej powierzchni dookreślonej szlifem jubilerskim. Gotowe kolaże oprawiam lub przyklejam na płótno i zabezpieczam. Wycinanie kolaży całymi dniami to bardzo przyjemne zajęcie. Zużywam kilometry taśmy klejącej!

 

 

 

Z wykształcenia jesteś grafikiem. Jak to się stało, że zaczęłaś malować?

Kaja: Nie miałam wątpliwości, że chcę studiować na ASP. Wydział Grafiki skończyła też moja babcia, która była ilustratorką. Studia graficzne wydawały mi się najbardziej wszechstronne. Jednak i w trakcie, i po studiach malarstwo wciąż było mi bardzo bliskie. Po dyplomie (z aneksem w pracowni malarstwa) przez kilka lat zajmowałam się przede wszystkim projektowaniem graficznym. Można powiedzieć, że wyspecjalizowałam się w projektowaniu dla gastronomii. Tworzyłam od podstaw brandingi, a z kilkoma miejscami współpracowałam na stałe, przygotowując dodatkowe projekty na bieżąco. Przy pracy dla restauracji czy kawiarni do opracowania jest wiele różnorodnych elementów – od logotypu, przez kartę menu, plakaty, elementy wystroju wnętrza, opakowania, aż po materiały reklamowe. Koncepcja może być śmielsza niż przy mniejszych projektach, a zrealizowana w pełni odgrywa bardzo dużą rolę dla lokalu, także marketingową. Po godzinach malowałam. Rok temu, po mojej wystawie w galerii Leto, zrezygnowałam z projektowania i poświęciłam się całkowicie pracy artystycznej, która jest o tyle trudna, że nie przynosi natychmiastowych skutków ani jednoznacznego feedbacku. Do projektowania chcę wrócić dopiero za jakiś czas.

Twoja pracownia wygląda jak spełnione marzenie. O czym jeszcze marzysz?

Kaja: Jeżeli chodzi o pracę twórczą, to nie chcę być już zmuszana do żadnych kompromisów. Chcę się rozwijać i wciąż stawiać sobie nowe wyzwania.