Zuza Miśko: Lubię eksplorować temat związku natury z człowiekiem

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Kasia Ładczuk

 

Upalny, letni dzień. Odwiedzamy słoneczne, 37-metrowe mieszkanie na warszawskich Starych Bielanach. Mieszka w nim Zuza Miśko ilustratorka, graficzka tworząca głównie w technice linorytu oraz jej adoptowana suczka Tofi. W mieszkaniu Zuza ma swoją pracownię, która zajmuje sporą część salonu. Pomimo tego nie mamy poczucia nadmiaru przedmiotów, w pomieszczeniu wyodrębnione zostały przestrzenie pełniące określone funkcje. W drugim pokoju znajduje się przytulna i zachęcająca do relaksu sypialnia.

Opowiedz co nieco o swoim domu rodzinnym.

Zuza: Dzieciństwo spędziłam w Krakowie, w jednej z kamienic pod samym Wawelem. Mieszkanie było wypełnione dziewiętnastowiecznymi meblami mojej praprababki. Mój rodzinny dom był jednocześnie pracownią rodziców, którzy są malarzami. Kraków w tamtych czasach był zupełnie innym miastem. Był bajkowy i magiczny. W kamienicach Starego Miasta nie było domofonów, każde podwórko stało dla mnie i moich koleżanek otworem, więc odwiedzałyśmy je, robiąc zdjęcia i snując wydumane, mroczne scenariusze. Moje liceum znajdowało się na Kazimierzu, który był wtedy dość zapuszczony, ale bardzo urokliwy pełen małych zakładów rzemieślniczych i sklepików z narzędziami do majsterkowania. Życie w samym sercu Krakowa było wyjątkowym doświadczeniem, jednak nieraz okropnie zazdrościłam koleżankom mieszkania w bloku, trzepaka i placu zabaw. Dzieciństwo spędziłam, absorbując krakowskie życie: między łąkami pod kopcem Kościuszki a muzeami i kawiarniami. W wieku 17 lat wyjechałam do (skrajnie innej w owych czasach) przemysłowej Łodzi, tam spędziłam 7 lat, studiując animację w Szkole Filmowej.

 

 

Przez jakiś czas studiowałaś też w Finlandii.

Zuza: Tak, ten okres był dla mnie bardzo inspirujący i miał wpływ na to, co robię teraz. Zetknęłam się z fińskim wzornictwem i mam wrażenie, że ze wszystkich krajów skandynawskich to ich dizajn jest najbardziej ekstremalny, skrajny, trudny w odbiorze, ale lubię go za połączenie funkcjonalności i szaleństwa. Ma też dużo wspólnego z bardzo wyrafinowanym wzornictwem japońskim a Japonia to też kraj, z którym wiele mnie łączy.

Czym się zajmujesz?

Zuza: Po studiach próbowałam różnych rzeczy, bo nie do końca odnajdywałam się w animacji. Wyreżyserowałam co prawda animowaną klasycznie dobranockę, ale potem zajęłam się ilustracją, robiłam też projekty graficzne i pracowałam przy reklamach. W końcu zaczęłam szukać czegoś, co będzie eleganckie, unikatowe i namacalne. Jestem wielką fanką dawnego rzemiosła Japonii, a także ruchu Arts and Crafts itp. Uwielbiam różne techniki druku, a nawet zapach farby drukarskiej, więc spróbowałam linorytu i bardzo mnie to wciągnęło. Tworzenie niepowtarzalnych rzeczy, których można dotknąć, ma dla mnie duży sens, także z powodu nadmiaru masowych produktów i cyfrowej rozrywki.

 

 

 

 

Po studiach wyjechałaś do Warszawy. Jak trafiłaś do tego mieszkania?

Zuza: W Warszawie żyję już 16 lat, mogę powiedzieć, że czuję się warszawianką, zresztą stąd pochodzi część mojej rodziny. To jest moje trzecie własne mieszkanie i trzecie, które urządziłam samodzielnie. Ta potrzeba dekoracji wnętrz powoduje, że szybko się nudzę i średnio co 2 lata przenoszę się w nowe miejsce. Tu jestem od roku. Mieszkałam w wielu dzielnicach, a na Bielany trafiłam, nic o nich nie wiedząc. To mieszkanie zauroczyło mnie oryginalnym parkietem i drzwiami, które mają już 70 lat, oraz tym, że ma 2 balkony, a tuż obok jest las. Wszystkie te “bloki” na Starych Bielanach zostały zaprojektowane w latach 50. przez małżeństwo Piechotków, które dołożyło starań, żeby pomimo stalinowskich “norm” mieszkania były przestronne i eleganckie. To mieszkanie zaprojektowano dla czteroosobowej rodziny.

Wprowadziłaś tu jakieś zmiany?

Zuza: Zawsze staram się zachować albo nawet przywrócić oryginalny charakter z epoki. To mieszkanie było zadbane. Od lat powojennych mieszkała w nim ta sama rodzina. Pozostała tu nie tylko oryginalna stolarka, ale także szklana lampa i wieszak z metaloplastyki, które nadal wiszą w przedpokoju. Nie miałam potrzeby kłaść gładzi na nierówne ściany, lubię te niedoskonałości. W futrynie drzwi do mojej sypialni zachowałam otwory po hakach na huśtawkę, która ostatni raz była używana chyba w latach 60. Taki sentyment, bo sama miałam podobną huśtawkę. W tym pomieszczeniu była oryginalnie kuchnia, ale zrobiłam tam sypialnię, a gotowanie przeniosłam do salonu, który jest też moją pracownią. Dzięki temu pracując, pilnuję gotującego się obiadu i nie palę już garnków (śmiech). Zbyt często się przeprowadzam, więc nie przywiązuję się do mebli, dlatego większośc jest z IKEA, za to zastana architektura dodaje tu charakteru.

Masz tu sporo bibelotów. Opowiedz o paru.

Zuza: Mam słabość do ceramiki. Kolekcjonuję, wyszukuję unikaty. Na ścianach mam swoje prace, ale też grafiki innych twórców. Jest tu też spory obraz mojej mamy, na którym namalowała moją siedzącą postać, kiedy byłam nastolatką. Bardzo go lubię za dynamiczne pociągnięcia pędzlem, które są takim kontrapunktem dla mojej medytacyjnej pozy. Zbieram też kamienie. Przywiozłam trochę sporych kawałków lawy i granitu wyszlifowanego przez ocean z Wysp Kanaryjskich. Miałam na to specjalne miejsce w walizce. Mam tu też kilka ważnych drobiazgów, jak np. kostka do ręcznego odbijania linorytu, którą mój ojciec wystrugał dla mojej mamy, gdy się poznali, lub filiżanka mojej praprababki. W sypialni jest z kolei martwa natura namalowana przez ojca.

 

 

 

 

Opowiedz o tym, co i jak tworzysz w swojej pracowni.

Zuza: Poza malowaniem i ilustracją robioną na komputerze tworzę linoryty. Lubię eksplorować temat związku natury z człowiekiem, obserwować zwierzęta. Ostatnio fascynują mnie nowe kody relacji między kobietą a mężczyzną w tinderowych czasach. Eksperymentuję też z technikami malarskimi, projektuję wzory na tkaniny. Odkryłam, że mam słabość nie tyle do ciuchów, co do piękna zadrukowanego materiału.

Jak pracujesz? Masz swoje rytuały?

Zuza: Doba jest dla mnie zdecydowanie za krótka, a niestety sen jest nam potrzebny! Zdecydowanie najlepiej pracuje mi się w nocy, ale wstaję wcześnie rano. Po kawie siadam do pracy i zajmuję się tematami organizacyjnymi, a późnym popołudniem zamykam się w sypialni na power nap wyłączam telefon i zakładam słuchawki z dźwiękiem deszczu. Po 2040 minutach drzemki i spacerze z psem mogę pracować twórczo do nocy. Pracuję z domu, co ma swoje plusy i minusy. Trudne jest czasem to, że sama muszę podejmować wszystkie decyzje dotyczące rozwoju i kariery, a także sama się motywować. Plusem jest komfortowa pracownia oraz możliwość funkcjonowania zgodnie z własnym zegarem dobowym. Potrzebuję harmonii w przestrzeni, żeby pracować efektywnie. Czasami nawet taki drobiazg jak odpowiednia wysokość krzesła czy rodzaj oświetlenia może bardzo pomóc.

Co sprawia, że się relaksujesz? Co daje ci wytchnienie?

Zuza: To, czego nauczyłam się w Finlandii i Japonii, to sztuka relaksowania się w prosty sposób. To ma swoje nazwy po fińsku arki, a w Japonii to modne teraz pojęcie mindfulness, które jest po prostu jednym z elementów buddyjskiej praktyki. Polega to na tym, że kiedy spaceruję z psem albo gotuję, koncentruję się tylko na tej czynności, a zapominam o pracy czy problemach. Bardzo relaksują mnie też różne zajęcia sportowe bieganie po lesie i fitness oraz muzyka. 

Twój cel na przyszłość?

Zuza: Chciałabym spróbować jeszcze zrobić coś filmowego oraz pobawić się w projektowanie ubrań. Może zacznę od ubranka na zimę dla Tofi.