Agata Ambrożewska: Geometria, kolor i struktura

Jesteśmy w Milanówku, do którego od końca XIX wieku przyjeżdżali warszawscy letnicy, by z czasem osiedlać się tu na stałe, budując okazałe wille. Odwiedzamy Agatę Ambrożewską – jedną z Agat tworzących studio projektowe A+A. Jej mieszkanie mieści się w niedawno postawionym budynku wielorodzinnym. Razem z mężem i dwójką dzieci mieszka tu ponad dwa lata. Wnętrze ma 100 m2, dwa poziomy i mnóstwo koloru. 

Jak tu trafiłaś?

Jestem z Milanówka, tu dorastałam, tu nadal jest mój dom rodzinny. Przez ostatnie 10 lat żyłam na warszawskiej Ochocie i to tam pierwotnie, po tym, jak rodzina zaczęła się powiększać, szukaliśmy z mężem większego mieszkania. Znalezienie idealnego miejsca nie było to łatwe. Dwa razy byliśmy blisko kupna, jednak ostatecznie nie doszło do transakcji. Pewnego dnia w internecie natknęłam się na reklamę budynku, w którym mieszkamy dziś. Zobaczyłam dwupoziomowe, niestandardowe mieszkanie, które mnie zainteresowało. Byliśmy nieco zmęczeni mieszkaniem w Warszawie z dwójką dzieci, jednak absolutnie nie planowaliśmy wyprowadzać się do Milanówka. Pomyślałam, że spróbuję przekonać męża. Wiedziałam, że tu będziemy mieli większą pomoc przy dzieciach, dobry dojazd do centrum, a na miejscu wszystko, czego nam na co dzień potrzeba. Udało się. Skusiła nas wizja bardziej lokalnego życia. Mieszkanie kupiliśmy na etapie, gdy było jeszcze budowane. 

 

Jesteś architektką wnętrz. Jak zaczęła się pasja do projektowania?

Kiedy byłam w podstawówce, mama zapisywała mnie i siostrę do Milanowskiego Centrum Kultury na wszystkie możliwe zajęcia z dziedzin artystycznych. Wyjątkowo to lubiłam i na studia wybrałam architekturę wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Po drodze pojawił się pomysł, by zająć się scenografią teatralną, na studiach chwilę nawet pracowałam w teatrze. Jednak szybko po dyplomie zaczęłam projektować wnętrza i tak naprawdę nie robiłam już później niczego innego. Najpierw ponad rok pracowałam w jednej z warszawskich pracowni projektowych, gdzie poznałam moją obecną wspólniczkę Agatę Krzemińską. Połączyła nas wspólna wrażliwość, podejście do projektowania w autorski sposób. Postanowiłyśmy pracować razem i szczęśliwie trwa to już 12 lat. Choć charakterologicznie jesteśmy różne, ja ekstrawertyk, Agata introwertyk, nie przeszkadza nam to w pracy w duecie, a być może nawet pomaga. Agata w większej części odpowiada za kreację, ja za kontakt z klientami.

Jak architektce projektowało się dla siebie samej?

Lubię geometrię, kolory i strukturę. Projektowałam to mieszkanie, nie oglądając się na nikogo. Z nikim niczego nie konsultowałam, wybierając oczywiście to, co było w moim zasięgu. Mam to szczęście, że z mężem mamy podobny gust, dodatkowo miał do mnie pełne zaufanie w tej kwestii. A że dużą wagę przykłada do funkcjonalności, to nad tym zastanowiłam się na samym początku. Mieszkanie było kupione w stanie deweloperskim, dlatego nie było tu wyzwań, jakie pojawiają się przy starszych inwestycjach. Jestem do tego przyzwyczajona, remonty dla klientów w kamienicach, domach z lat 90. są znacznie trudniejsze i dłuższe. Nasz był dość szybki. Klucze do mieszkania dostaliśmy z lekkim opóźnieniem, przemieszkiwaliśmy u mojej mamy, więc zależało nam na czasie. Klientom doradzam, by nie spieszyli się z przeprowadzką, a sama wprowadzałam się w dniu, w którym montowane były schody na piętro!

Wcześniej szukaliśmy czegoś w kamienicy, więc obraz przyszłego mieszkania był w mojej głowie nieco inny, ale od dłuższego czasu wiedziałam, czego chcę. W poprzednim mieszkaniu mieliśmy duże deficyty funkcjonalne, było jasne, czego nam brakuje. Projektując inne mieszkania, rozmawiając z ludźmi, mogłam obserwować ich decyzje, patrzeć do kogo jest mi blisko, które wybory sprawdzą się u nas. Ogromnym ułatwieniem było też to, iż mam zaufanych podwykonawców. 

 

Jaka więc była idea na to wnętrze?

Układ na dole został nieco zmieniony, zmniejszyliśmy sypialnię, decydując się na garderobę. Piętro było otwartą przestrzenią. Mocno zaczęła działać moja wyobraźnia architektki, rzuciłam się w projektowanie. Na piętrze powstały pokoje dla dzieci i łazienka. Postawiliśmy tam parę ścian, w jednej z nich wstawiliśmy okno wychodzące na schody. Potrzebne było nam więcej miejsca do przechowywania wszystkiego, czego nie chcemy pokazywać. Lubimy, kiedy jest porządek, a nie bardzo lubimy sprzątać. Dodatkową garderobę wygospodarowaliśmy więc na górze.

Kiedy już zdecydowaliśmy się na to mieszkanie, poprosiłam dewelopera, by nie tynkował sufitu. Wiedziałam, że w nowym mieszkaniu podłoga z mikrocementu i betonowy sufit się sprawdzą. To stworzyło ramy, w które można było wprowadzić kolor. W tym wnętrzu nie ma jednego z najbardziej popularnych materiałów, czyli drewna. Drewniany jest tylko stół. Inne elementy są wykonane ze sklejki.

 

Opowiedz co nieco o poszczególnych rozwiązaniach i przedmiotach.

Długo szukałam koloru szafek kuchennych. W końcu, kiedy jednego dnia pomalowałyśmy z Agatą ścianę w pracowni na podobny odcień, wiedziałam, że to będzie to. Pomarańczowy półokrągły okap został zrobiony według mojego projektu. Ten kolor zaproponowałam kiedyś klientce, niestety nie przeszedł, ale mi siedział w głowie. Blat jest z lastriko, ściana aż po sufit wyłożona wąskimi kaflami, z nich zrobiona jest również długa półka, która pozwala wyeksponować rzeczy, które lubię. Zastanawiałam się nad kolorem, ale ze względu na to, że mieszkanie ma problem z doświetleniem, biały dobrze się sprawdził.

Kanapa z Ikei trafiła tu z garażu mojego brata. Od niego są też kinkiety przy łóżku. Robił remont swojej sypialni, stwierdził, że wręcz ich nie cierpi, więc je przygarnęłam. Mąż wybrał krzesła. Ja miałam problem z tym elementem, bo podobało mi się zbyt dużo modeli. Zdecydowaliśmy się na turkusową wersję, by pasowały do pozostałych kolorów w ciepłych tonacjach.

Są tu rzeczy, które przeszły z nami z poprzedniego mieszkania, jak i takie, które od dłuższego czasu miałam na oku. Przenieśliśmy przedmioty, które miały dla nas jakieś znaczenie, między innymi krzesło i zegar Vitry, stolik Tip Top Kartella. Marzyła mi się lampa nad stół projektu Jaimego Hayona dla &Tradition czy regał marki Tylko. Znalazła na nim miejsce kolekcja płyt męża. Kiedy się przeprowadzaliśmy, pozbyliśmy się ogromnej ilości rzeczy. To, czego ilości nie ograniczyliśmy to właśnie płyty i książki. Nasze słabości zakupowe.

Jakie przedmioty lubisz?

Najczęściej to te od projektantów, których cenię. To przyjemne mieć część wrażliwości projektanta w swoim domu. Mam trochę rzeczy, które zbierałam, by wyeksponować je w tym mieszkaniu, np. paterę projektu Patricii Urquioli marki Kartell, którą dostałam w prezencie, a była za duża, by wyeksponować ją w poprzednim domu.

Nie ma tu przypadkowych przedmiotów. Wszystkie są starannie wybrane, kupione na wakacjach, zrobione przez dzieci. Pomimo to staram się nie przywiązywać do przedmiotów. Przyzwyczajam się do nich i je lubię, ale kiedy coś się stłucze czy zgubi, nie płaczę za tym. 

 

Co jest ważne w dobrym projektowaniu dla innych?

Skupiam się na mieszkańcach, na ich potrzebach. Każdy projekt jest dla kogoś konkretnego. Odpowiada na jego potrzeby funkcjonalne i estetyczne.

Zauważyłam, że od kiedy zostałam matką, zaczęłam się fascynować różnorodnością. Kiedyś byłam bardziej wszystkowiedząca, uznawałam, że pewne rzeczy są oczywiste. Myślenie, że to ja zdobyłam wiedzę o tym, jak dobrze mieszkać, jest zgubne. Ta zmiana to w dużej mierze zasługa moich dzieci, które w wielu aspektach są tak różne ode mnie i mają inne potrzeby. To pomogło mi w pracy z klientami. Nie myślę schematami, każdy jest inny, nie chcę narzucać komuś czegoś, co ja uważam za zaprojektowane prawidłowo. Bardziej słucham, a później interpretuję. To oczywiście pomaga we wszystkich relacjach z ludźmi.