Agnieszka Kowalska – Stworzyłam tu sobie dobre życie

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

Wpadamy na warszawski Grochów do domu Agnieszki Kowalskiej – dziennikarki, redaktorki naczelnej serwisu Warszawawarsaw.com, autorki książek Zrób to w Warszawie! Warszawa Warsaw.

Gdzie się wychowałaś?

Agnieszka: Na Grochowie, trzy przystanki od miejsca, w którym teraz żyję. Wcześniej wynajmowałam mieszkania w różnych częściach Warszawy, ale ostatecznie zatoczyłam koło i wróciłam do miejsca znanego z dzieciństwa.

Od kiedy mieszkasz w tym mieszkaniu?

Agnieszka: Już ponad cztery lata. Wynajmuję je od znajomej i to ona dokonała zmian w układzie mieszkania: zburzyła ściany między kuchnią a pokojem, wygospodarowała miejsce na garderobę i wnękę sypialną. Dzięki temu mieszkanie (pomimo małego metrażu) jest przestronne i bardzo jasne. Ja wprowadziłam tu tylko kilka retro mebli, zieleń i sztukę.

 

 

 

 

 

 

 

Lubisz tu mieszkać?

Agnieszka: Bardzo. W Warszawie duże znaczenie ma patriotyzm lokalny – prężnie działają Ochocianie, Stary Mokotów Gang; podobnie jest na Grochowie. Wielu młodych ludzi przeprowadza się tu, bo sąsiednia Saska Kępa zrobiła się kosmicznie droga. Tutaj za znacznie mniejsze pieniądze możesz mieć mieszkanie w przedwojennej kamienicy z ciekawym, swojskim sąsiedztwem. Okolica jest pełna zieleni, tuż obok mamy Kamionkowskie Błonia Elekcyjne i Park Skaryszewski. Jest gdzie chodzić z psem, mam też swój ogródek działkowy. Stworzyłam tu sobie dobre życie.

Opowiedz co nieco o tym, co masz w mieszkaniu.

Agnieszka: Mam mało rzeczy, to chyba wynik licznych przeprowadzek. Zawsze jestem gotowa, żeby spakować się w kilka kartonów i ruszyć dalej. Ale oczywiście uzbierało się trochę pamiątkowych drobiazgów. Po odejściu z Agory przez rok sprzedawałam retro dizajn. Została mi z tych czasów mała kolekcja. Mam dużo kwiatów (czemu bardzo sprzyja południowy układ mieszkania) i trochę dzieł sztuki: plakaty Wilhelma Sasnala, Jakuba Piontego, Oli Jasionowskiej, obiekt Janka Mioduszewskiego, rysunek Alicji Bielawskiej, obrazy Marka Sobczyka i Teresy Starzec. Wiele z nich to prezenty, więc dla mnie mają wartość nie tylko artystyczną.

Od kilkunastu lat jesteś dziennikarką. Co studiowałaś?

Agnieszka: Historię sztuki. Chociaż od dzieciństwa wiedziałam, że chcę pójść w ślady taty dziennikarza. Pisanie sprawiało mi przyjemność, szło mi lekko, lubiłam to. Zaczęłam podyplomowe studia na dziennikarstwie, żeby mieć możliwość odbycia stażu w redakcji. Ale już wcześniej udało mi się dostać do „Gazety Wyborczej”, a dokładniej do stołecznego działu kultury. To było jak złapanie Pana Boga za nogi, dlatego zostałam tam aż 15 lat.

Co skłoniło cię do zmiany?

Agnieszka: Byłam przemęczona, wypalona, praca nie sprawiała mi radości. Niewiele osób decyduje się o tym mówić, ale wiem, że to częsty stan u kolegów po fachu. Zaryzykowałam – odeszłam z etatu i zrobiłam sobie roczną przerwę od pracy. Zmieniłam styl życia. Pomogła mi w tym moja działka. W sezonie jestem na niej 2–3 godziny dziennie. Uprawiam warzywa, kwiaty i nadaję relacje na Instagramie. Czasem wpadają znajomi: pielimy wspólnie grządki, odpoczywamy, spacerujemy, wpraszamy się do sąsiadów. Mam misję, żeby jak najczęściej wyciągać ich na takie wagary.

Jak się czujesz na freelansie?

Agnieszka: Dobrze, pracuję z przyjaciółmi z Mamastudio. Wróciłam do mojego pomysłu stworzenia miejskiego kulturalnego serwisu, który opowiada o Warszawie: ciekawych miejscach, wydarzeniach, ludziach. Robię to, co lubię, tylko na własnych zasadach, w wolniejszym tempie. Sama dysponuję swoim dniem – mogę jechać do biura, ale też pisać w domu lub w ogrodzie, a potem pójść na bazarek i ugotować sobie coś po powrocie. Spotykam się z ciekawymi ludźmi, czyli z takimi, o których naprawdę chcę w swoim serwisie opowiedzieć. Poświęcam im więcej czasu, tworzę bardziej jakościowe materiały. To dla mnie duża i ważna zmiana.