Alicja Bielawska: Tytuły prac przychodzą na sam koniec

Wzorzyste tkaniny, wielobarwne, ceramiczne naczynia, sztuka na ścianach, meble vintage to czeka na nas w mieszkaniu artystki Alicji Bielawskiej. Kolorowa kuchnia z okrągłym stołem z rodzinnego domu i spory pokój, w którym wydzielono miejsce do pracy i odpoczynku. Strefę dzienną od nocnej oddziela ażurowy regał ze sklejki wypełniony książkami.

Alicja to rzeźbiarka, rysowniczka, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim i rzeźby na Gerrit Rietveld Academie w Amsterdamie. W jej pracach ważną rolę odgrywają niezwykle, poetyckie tytuły: Wiał wiatr i podmuch morski sypał snami czy Mam poczucie, że o czymś zapomniałam – Myślę, że za dużo pamiętasz.

Wychowałaś się w Warszawie. Gdzie dokładnie?

Niedaleko stąd, też na Pradze-Północ. Jest taka duża, secesyjna kamienica na rogu Targowej i Kłopotowskiego, tam dorastałam. Moja mama jest z Krakowa. Przeprowadziła się tutaj, kiedy poznała tatę, to było pod koniec lat 70. Tata miał najpierw mieszkanie na ostatnim piętrze, ale powoli adaptował do zamieszkania także strych. Wychowałam się na tym niesamowitym, wielkim strychu pełnym fascynujących rzeczy.

Kiedy wróciłaś na Pragę?

Najpierw studiowałam w Warszawie, potem wyjechałam na prawie 7 lat do Amsterdamu, a później wróciłam właśnie tu, na Pragę, do mieszkania, które w międzyczasie kupiliśmy z rodzicami – to było jakoś w 2012 roku. Tata pomógł mi zrobić remont i się wprowadziłam.

Ostatnio od paru osób, które odwiedzaliśmy, usłyszałam, że zatoczyły koło, wróciły do dzielnicy z lat dzieciństwa.

Szalenie lubię Pragę, głównie przez bliskość Wisły i piękną zabudowę.

A jak zmieniła się ta dzielnica? Czy w dzieciństwie miałaś tu takie miejsca, w które lubiłaś zaglądać, a już ich nie ma?

Najbardziej lubiłam parki. Park Praski i park Skaryszewski, który jest bliżej Saskiej Kępy. To były miejsca totalnie magiczne, w których spędzałam dużo czasu. Jak się idzie w kierunku Targowej, to jest taki przedwojenny budynek – dawny ośrodek wychowawczy gminy żydowskiej. Chodziłam tam do przedszkola, a na placu zabaw przed przedszkolem kiedyś stała synagoga. Została zburzona po wojnie, więc o tym, że w ogóle istniała, dowiedziałam się dużo później. Obok na rogu było piękne kino Praha – z jedną dużą salą i balkonem. To takie miejsce, do którego chodziło się w podstawówce i liceum, a ten balkon był zawsze świetną miejscówką! (śmiech) To moje nieodżałowane miejsce, zostało zburzone 15 lat temu.

Twoi rodzice malują.

Tak, oboje są artystami malarzami.

Dzieciństwo na strychu musiało być barwne. Czy lubiłaś rysować, gdy byłaś mała?

Pamiętam, że lubiłam lepić z plasteliny, potrafiłam lepić godzinami! Rysować zresztą też. Mieszkanie rodziców było połączone z pracownią mamy i taty. Miałam taką totalną wolność, mogłam sobie tworzyć. Ale tak… Lubiłam lepić z plasteliny, wygląda na to, że teraz to do mnie wraca w postaci pracy z ceramiką. (śmiech)

Historia sztuki była więc dla ciebie naturalną drogą.

Trochę tak, ale akademia przez długi czas nie była taka oczywista. Wybrałam historię sztuki, bo sztuka zawsze była mi bliska, byłam obeznana i „odotykana” ze sztuką. Dużo czasu zajęło mi jednak, aby dojrzeć do tego, że sama chcę tworzyć. Potrzebowałam też czasu, żeby wyjechać z Polski i studiować za granicą. To na pewno było potrzebne dla mojego rozwoju, więc trochę czasu mi to zajęło.

Podczas studiowania historii sztuki jeszcze nie tworzyłaś?

Nie, chociaż rysowałam, a w wakacje jeździłam na plenery, które organizowali rodzice, ale nie traktowałam tego jako twórczości. Bardzo interesowała mnie sztuka współczesna. Prowadziliśmy ze znajomymi galerię w Instytucie Historii Sztuki i magazyn o sztuce współczesnej – to były ważne dla nas inicjatywy, które wychodziły totalnie poza to, co było w programie instytutu. 

Czy czułaś jakąś presję wyboru konkretnej ścieżki w życiu ze względu na zawód rodziców?

U mnie to nie było poczucie, że powinnam iść w ich ślady, że muszę być lepsza. Ale życie z mocnymi osobowościami wymaga od ciebie wykrystalizowania własnej osobowości. Sądzę, że to jest główne wyzwanie. Mamy dobry kontakt i dużo rozmawiamy o własnej sztuce, pokazujemy sobie prace i dyskutujemy, więc mamy wartościowe porozumienie, ale potrzeba wykrystalizowania niezależności jest silna. Każde z nas posługuje się różnymi językami – mamy różne charaktery i w różny sposób pracujemy. Ja potrzebowałam wyjazdu, żeby móc osiąść w sobie i znaleźć to, co chcę robić.

I to w Amsterdamie wybrałaś rzeźbę?

Miałam tam komfortową sytuację, bo nie musiałam wybierać żadnego kierunku. Na akademii nie było klasycznego podziału na kierunki. Były sztuki piękne, kierunek audiowizualny i różne kierunki projektowe. Wybrałam sztuki piękne. W ramach tej ścieżki wszyscy studenci mogli pracować w różnych mediach. To mi wiele dało, bo mogłam nauczyć się pracy z różnymi materiałami i przyglądać się, jak pracują inni wokół mnie. Mieliśmy wspólną przestrzeń (całe piętro) i każdy miał wydzielony swój kawałek na minipracownię. Pracowałam obok osób, z którymi się przyjaźniłam, które malowały, rysowały albo pracowały z video. To było dla mnie totalnie otwierające.

To tam miały miejsce pierwsze eksperymenty?

Tak, było eksperymentowanie ze znalezionymi materiałami, z gipsem, z ceramiką, z łączeniem materiałów. Jednocześnie dużo rysowałam i to rysowanie pomogło mi dotrzeć do tego, że chcę tworzyć rzeźby.

Tak zostało do teraz, prawda? Rysujesz, a potem starasz się przenieść to w 3D.

Nie jest to takie dosłowne przełożenie, ale rysowanie pomaga mi dojść do tego, co chciałabym stworzyć w trójwymiarowej formie. Czasem jest też tak, że stworzę rzeźbę, a potem wracam do niej od strony rysunkowej, żeby spróbować ją zrozumieć. Rysowanie jest nieodłącznym sposobem na wykluwanie się pomysłów, ale też na zrozumienie tego, o co chodzi w tych rzeźbach.

 

 

 

 

Żyłaś w Amsterdamie 7 lat. Wiedziałaś, że wrócisz?

Na początku nic nie planowałam. Rzuciłam się w wir życia. To było cudowne doświadczenie, również jeśli chodzi o przyjaźnie, które nawiązałam. Ale po 2 latach po zakończeniu akademii poczułam, że muszę się zdecydować. Albo zostaję, albo wracam. Miałam taki okres, kiedy byłam trochę tu, trochę tu – to było męczące. Chciałam zobaczyć, co dzieje się tutaj, bo był to bardzo obiecujący czas. No i wróciłam!

Pracujesz z różnymi materiałami. Nigdy nie upodobałaś sobie jednego?

To się zmienia i to też jest dla mnie niezwykle ciekawe, gdy mogę spojrzeć wstecz. Początkowo pracowałam z materiałami, z których żartowałam, że są „materiałopodobne”. Czyli pracowałam z tanimi materiałami, które są często używane do wykończenia wnętrz czy mebli, jak wykładziny, linoleum, forniry, sklejka. Z czasem moja potrzeba odkrywania materiałów przeniosła się na tkaninę, a potem na ceramikę.

Pracujesz w pracowni czy w domu?

Teraz zupełnie oddzielam te sfery. Podczas lockdownu nie miałam pracowni, dopiero od 2 miesięcy mam nowe miejsce. Przez ostatni rok pracowałam z domu, ale gdy tylko mogłam wyprowadzić się do nowej przestrzeni, to wszystko z domu wyjechało. Potrzeba oddzielnej przestrzeni do pracy jest teraz duża. Są takie okresy, kiedy praca w pracowni jest bardziej intensywna, wtedy jestem tam codziennie. Ale są też okresy, kiedy mam do załatwienia więcej spraw logistycznych, wtedy wydzielam sobie czas na logistykę i czas na pracownię. Nie mam jednego systemu, to zależy trochę od okresu i natężenia pracy (np. nad wystawą). Oczywiście mam jakiś ideał w głowie, chciałabym mieć taki totalny rytm, że pracuję w pracowni codziennie przez 5 godzin, ale to wszystko jest płynne.

Dość istotną rolę odgrywają u ciebie tytuły prac. Masz jakąś ideę w głowie, szkicujesz, powstaje praca i na końcu tytuł? A może najpierw masz w głowie zdanie i myślisz, jak stworzyć coś, co będzie to zdanie reprezentować?

Tytuł przychodzi na sam koniec. Zaczynam pracę od rysowania, od kształtów, materiałów, coś się z tego wyłania. Potem próbuję znaleźć do tego jakieś odniesienie w słowie. Zwykle jest to duże wyzwanie. Tworzę coś, co ma jakiś kształt, co ma bryły, i w tym się dużo zawiera, natomiast opowiadanie o tym słowami przenosi mnie na jeszcze inny poziom myślenia o pracy. Kiedy praca jest już skończona i ją widzę, to wtedy zaczynają się przede mną otwierać interpretacje, czym ta praca jest i jak może funkcjonować w świecie. Praca nad tytułami jest w zasadzie podsumowaniem. Myślę o tytułach jak o nitkach, które mogą łączyć prace z widzami. Słowo może być nam czasami bliższe, może być nam łatwiej je złapać niż jakiś kształt.

Przejdźmy do mieszkania. Jak wyglądało, kiedy się wprowadzałaś?

Za poprzednich właścicieli było zupełnie inne. Od wejścia był długi korytarz, kuchnia była wydzielona. Zdecydowałam się zburzyć ścianę i to była chyba największa interwencja budowlana. Remont był totalny, został jednak parkiet w pokoju, z czego jestem bardzo zadowolona.

Czy jest coś oprócz parkietu, co zachowało się ze starej przestrzeni?

Jedynie obrazek, który wisi na ścianie przy wejściu.

Jaki był zamysł na to wnętrze i skąd jest większość przedmiotów?

W zasadzie wszystkie meble są od moich rodziców. (śmiech) Tylko fotel i krzesła przywiozłam z Amsterdamu. Regał i łóżko zaprojektowałam sama, konkretnie do tej przestrzeni. Tak sobie rozwiązałam trudne ustawienie w tym pokoju, żeby mieć trochę intymności. Cały czas myślę, że nie jest idealnie, ale to taki kompromis. Lubię tkaniny – parę lat temu te dwie zawieszone obok łóżka moi rodzice kupili na bazarze na Kole w Warszawie. To tkaniny suzani, pochodzą z Tadżykistanu, Uzbekistanu i Kazachstanu. Mam też sporo koców, właściwie wszystkie przyjechały z Amsterdamu. A kapa, która leży na łóżku, to ludowa tkanina z Podlasia.

Co jeszcze wisi na ścianach?

Mam tylko jeden swój rysunek, poza tym wiszą tu prace osób, które są dla mnie ważne. Mam tu obraz brata, są też 2 drzeworyty mojej mamy, zrobiła je, kiedy byłam mała, miałam może rok. Na jednym jestem w wózku, na drugim leżę na poduszkach. Jest też praca mojego taty sprzed kilkunastu lat.

Zbierasz coś?

Moi rodzice mają wielką miłość do starych przedmiotów. Kupują je, ale nie przekłada się to na systematyczne kolekcjonowanie, to bardziej pasja do pięknych rzeczy. Ja trochę też tak mam, ale mam za małe mieszkanie, więc muszę się hamować. Uwielbiam chodzić na pchle targi i po prostu oglądać, w zasadzie nic nie kupuję.

Kolor ma dla ciebie znaczenie także we wnętrzach?

Dobrze się czuję z kolorem. Zestawienia kolorystyczne (np. te w tkaninach) to coś, co bardzo mnie cieszy. To są takie rzeczy, z którymi mogę przebywać. Kiedy powiesiłam tkaniny na ścianie, przez moment zastanawiałam się, czy to nie będzie za dużo, czy to nie będzie za mocne. Jednak doszłam do wniosku, że jest mi z tym dobrze.

Kiedy nie pracujesz, masz wolną chwilę, to jak odpoczywasz?

Moja praca twórcza przenika się z czasem wolnym. Nie zawsze mam wyznaczone granice pracy, co, przyznaję, nie jest najzdrowsze. Ale coraz bardziej doceniam czas bez prac. Lubię pozwolić myślom swobodnie wędrować, np. na spacerze. Przebywanie w naturze jest dla mnie jednym z najlepszych sposobów na spędzanie czasu. Pracuję w ceramice i tworzę elementy moich prac, ale obok tworzę też małe formy użytkowe, które nie są częścią pracy, ale sposobem na relaks. Czas na gotowanie i jedzenie jest też dla mnie czasem odpoczynku i przyjemności.