Ania i Kamil: Dobremu projektowi służy upływ czasu

Ania i Kamil:

Dobremu projektowi służy upływ czasu

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański, zdjęcie 1, 8, 25, 26, 27 Ania Gruzińska-Sarna
Data: 14.06.2022

Pierwsze mieszkanie, które odwiedziliśmy jako Hygge ponad sześć lat temu, było tym samym, do którego wpadamy dziś. Ania Grudzińska-Sarna, fotografka prowadząca studio Jedzenie jest piękne i Kamil Sarna – programista i muzyk z pasji wraz z psem Amlou przyjęli nas w swoim domu, nie wiedząc, na co się piszą. Nie istniała wtedy jeszcze nawet strona Hygge. A jednak ugościli nas tak samo dobrze jak teraz. Niemal trzy lata temu do tej dwójki dołączył ich syn Leon, a wnętrze mieszkania nieco się zmieniło.

Co działo się w waszym mieszkaniu, przez te lata, kiedy nas nie było?

Ania: Niedługo po twoich odwiedzinach wyremontowaliśmy łazienkę, balkon, przedpokój, wycyklinowaliśmy podłogę, trochę przearanżowaliśmy przestrzeń. Ale najważniejsza zmiana przyszła, gdy pojawił się Leon. Najpierw przystosowaliśmy naszą sypialnię do tego, by mógł w niej spać i on. A ostatecznie nasze łóżko przenieśliśmy do salonu, a w sypialni zrobiliśmy pokój dziecięcy.

Kamil: Pojawiło się trochę nowych mebli: najnowszy z nich to sofa, którą pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia i siedzenia. Nie żałujemy ani złotówki wydanej na ten mebel, po tym jak poprzednia, wcale nie tania, okazała się bublem, na którym bez bólu krzyża nie dało się zobaczyć nawet odcinka serialu. Poza tym Ania kupiła duńską komodę, do której nie byłem przekonany, ale teraz mi się podoba. Zmieniliśmy stół kuchenny na duży, teakowy, który rozkłada się do 2,7 m. W salonie przestrzeń dzienną od nocnej oddzieliliśmy ażurowym, drewnianym parawanem, który rzuca piękny cień na ścianę. Z tego samego materiału wykonana została szafa. Początkowo myśleliśmy o szklano-stalowej ściance, ale stwierdziliśmy, że w pomieszczeniu będzie za mało świeżego powietrza. Dziś jesteśmy zachwyceni naszą przytulną „alkową”. Przybyło też sporo drobiazgów, kwiatów, no i zabawek.

Od naszej wizyty minęło sporo czasu. Pomimo tego baza mieszkania, zabudowa kuchenna, nadal świetnie się sprawdza, przedmioty z drugiej ręki, które wtedy nie były w Polsce jeszcze tak popularne, ciągle nadają charakteru i całe wnętrze po prostu wygląda dobrze. Jak się to robi?

A: Staramy się znajdować w trendach to, co ponadczasowe i funkcjonalne. Myślę, że oboje mamy dobrą intuicję. Ponadto akceptujemy fakt, że porządne rzeczy trochę kosztują i jeśli wiemy, że coś ma służyć długo, to nie oszczędzamy na tym. Ja bardzo lubię czytać o dizajnie, szczególnie w kontekście historycznym. Uważam, że jeśli jakiś klasyk jest modny po 70 latach, to będzie mi się podobał przez kolejne kilkadziesiąt. Kiedy wprowadziliśmy się tutaj, wpadłam gdzieś w internecie na lampę „Globe” Vernera Pantona. To było 7 lat temu, a ja nadal o niej myślę. Bardzo chciałabym kiedyś ją mieć, bo jestem przekonana, że to obiekt, który cieszyłby mnie za każdym razem, gdy na niego spojrzę. Mam taką receptę, że dobrze zaprojektowane wnętrze nie może wyglądać tak, jakby wszystko zostało kupione w jednym sklepie tego samego dnia. Wnętrze tworzą ludzie i ich historie, a obiekty mogą być symbolem, artefaktem, linkiem do wspomnień. Uważam, że dobremu projektowi służy upływ czasu.

K: Ja z rezerwą podchodzę do trendów. Jestem uważny i sceptyczny. Kiedy mamy coś kupić, to muszę przyzwyczaić się do tego pomysłu. Teraz np. cieszę się, że nie zrobiliśmy tej szklanej ścianki, bo nie byłaby tu funkcjonalna.

A: Jeszcze taki banał, ale uważam, że najwięcej charakteru wnętrzu dodaje sztuka. U nas póki co jej brakuje. Mam nadzieję, że coś się wkrótce pojawi nad łóżkiem w sypialni. Obserwuję wschodzących artystów i mam sporo kandydatów.

Na razie mamy jedną pracę – tusz na papierze, zakupiony kilka lat temu od artystki Anny Klozy-Rozwadowskiej. Wcześniej wisiał w salonie, teraz nad komodą w jadalni. Uwielbiam ikonę, którą kupiłam Kamilowi na urodziny dwa lata temu od Marty Jamróg. Wykonana na zamówienie przedstawia św. Leona – patrona muzyków i naszego psa z jego nieodzownym atrybutem – kółeczkiem do aportowania.

 

Kiedy odwiedzaliśmy was ostatnio, oboje pracowaliście z domu. Teraz macie sporą pracownię.

A: Rzeczywiście wtedy zdjęcia robiłam głównie w domowej kuchni. Z czasem zaczęło się to robić kłopotliwe. Potrzebowałam więcej przestrzeni, do której mogłabym zaprosić klientów. W 2018 roku wynajęłam pierwszą pracownię, była jednak za ciemna i za ciasna. Niespełna dwa lata temu udało mi się wynająć przestronny, wysoki lokal trzy kamienice dalej. Przez ostatnie 25 lat była tam hurtownia elektryczna. A na samym początku, pierwszy w Polsce Ludowej mechanik samochodowy dla ciągników. Dlatego w podłodze mamy kanał! Trzymamy w nim rzeczy, z których nie korzystamy na co dzień. Musieliśmy trochę zainwestować w remont, ale oboje bardzo lubimy to miejsce, a klienci, którzy do nas wpadają, są zauroczeni industrialnym klimatem. Wreszcie mam piękne światło zastane, w którym mogę pracować od marca do października. Pracownia minutę od domu to nie lada przywilej. Nie marnujemy czasu na dojazdy i nie musimy mieć auta. Nasze życie toczy się bardzo lokalnie. W Krowodrzy.

K: Część pracowni zaanektowałem na swoje biuro. Obecnie sporo czasu (choć oczywiście ciągle mniej niż bym chciał) poświęcam na swoją największą pasję – muzykę elektroniczną. Wreszcie mam miejsce na wszystkie swoje graty i intymną przestrzeń do tworzenia.

 

 

Pierwszym razem chyba o tym nie rozmawialiśmy. Jak się poznaliście?

A: W dość nietypowych okolicznościach, bo na statku wycieczkowym w Bułgarii. Podczas wakacji wykupionych w biurze podróży, na które przyjechałam z koleżankami, a Kamil z kolegą. Mieliśmy po 19 lat. Ja mieszkałam wtedy na Śląsku, a Kamil w Nowym Sączu. I tak przez kolejne pięć lat tworzyliśmy związek na odległość, odwiedzając się co tydzień.

K: Na trzecim roku studiów przeniosłem się do Krakowa. Ania dołączyła do mnie po jakimś czasie. I postanowiliśmy tu zostać.

 

Zdradźcie swoje ulubione krakowskie miejscówki.

A: Szczerze mówiąc odkąd mamy dziecko, to bardzo zawężyła się lista takich miejsc. Leon póki co nie potrafi usiedzieć na tyłku więcej niż dwie minuty. Wyjścia do restauracji raczej odpadają, chyba że pizza w Forum, albo szybkie wyjście do N’Pizza. Przebywamy głównie w parkach i na placach zabaw. Najbardziej lubimy Alejki Grottgera. Jeśli mam okazję umówić się gdzieś na mieście, to bardzo lubię kawiarnię Fornir na ul. Długiej i Kino Pod Baranami, gdzie mogę zabrać psa.

A kto ma chęć zobaczyć, jak to mieszkanie wyglądało kiedyś, to może zerknąć tu.