Anna i Oskar

Dziś odwiedzamy Anię Mokrzycką i Oskara Hedemanna w ich krakowskim mieszkaniu pełnym bibelotów, pamiątek z podróży i książek.

Skąd pochodzicie?

Ania: Ja urodziłam się w z Kielcach, choć moja rodzina to przybysze ze wszystkich stron. Niespecjalnie lubiłam moje miasto, zawsze wiedziałam, że po studiach zamieszkam w Krakowie. Oskar wychował się we Francji, w Paryżu, ale choć urodził się w Warszawie, to przyciągnął go magnes Krakowa. W naszych rodzinach wiele osób poszukiwało dla siebie dobrego miejsca do życia. Pradziadek Oskara, inżynier, specjalista od melioracji Magnus Johan przybył do Petersburga w 1875 roku z Danii, potem pracował na Polesiu, mieszkał w Homlu i Wasilewiczach… z kolei Otton, dziadek Oskara, był jednym z pionierów badań nad historią naszych lasów, zajmował się między innymi Puszczą Białowieską. Mój pradziad natomiast podobno został uratowany przed śmiercią i przywieziony przez zaufanych chłopów w beczce z Węgier w okolice Kielc – do dziś nie wiemy, jaka była przyczyna tej dziwnej ucieczki, są dwie wersje, patriotyczna i bardzo przyziemna, wręcz kryminalna, kąśliwie rozpowszechniana przez prababcię, która rodziny męża nie lubiła…

Od kiedy mieszkacie w tej kamienicy?

Ania: Mieszkanie kupiliśmy dwadzieścia lat temu. Przeprowadziliśmy się z  wynajmowanego mieszkania na krakowskim Kazimierzu. Przed nami mieszkały tu trzy rodziny, w kuchni stały trzy kuchenki gazowe, dwie lodówki i stary piec z fajerkami, w pokoju dla wygody była umywalka… Mieszkanie było w fatalnym stanie, ale zależało nam na życiu w centrum miasta. Oboje blisko pracujemy i tu, na Starym Mieście lub na Kazimierzu spotykamy się ze znajomymi.

Czy coś z rzeczy, które tu zastaliście nadawało się do pozostawienia?

Ania: Nie bardzo. Królowały lata dziewięćdziesiąte. Większość mebli była brzydka i zniszczona. A nie! były dwie trochę koślawe stare szafy, niezbyt ładne, a w zasadzie to bardzo brzydkie:) Pomalowałam je na czerwono i „upiększyłam” częściami starego mosiężnego żyrandola zamiast uchwytów, przez jakiś czas stały w pokoju córki, teraz służą nam w naszym domku na wsi. Jako że kamienica jest stara, a ja miałam kilka „babcinych” mebli, postanowiliśmy utrzymać ten klimat we wnętrzu. Zależało nam na zachowaniu oryginalnych dobrych materiałów, udało się odnowić stary dębowy parkiet. Na ściany nie kładliśmy gładzi, wolałam naturalny efekt oryginalnego tynku i po prostu sami pomalowaliśmy je chałupniczą metodą na nieokreślony kolor krakowskiego nieba… Mamy tu sporo rupieci, które nie mają wielkiej wartości materialnej, ale wiąże się z nimi coś istotnego dla nas. Znalazły u nas miejsce stara cukiernica z francuskiego targu staroci, marmurowa puderniczka mojej babci, miseczka Oskara, którą przywiózł z Indii kiedy miał 18 lat, lampa, którą ktoś chciał wyrzucić.

 

 

 

 

 

Czym się zajmujecie?

Ania: Ja jestem prawnikiem, ale od dawna zajmuję się szeroko pojętym zdrowiem populacyjnym, także w jego kulturowym, społecznym, środowiskowym kontekście. W Polsce wciąż mało się o tym myśli…Prawo to był mój wybór, ale po części spowodowany żalem. Próbowałam dostać się na Akademię Sztuk Pięknych. Niestety się nie udało. Miałam wtedy bardzo mało wiary w siebie i więcej nie próbowałam. Postanowiłam wybrać coś praktycznego. Jeszcze w czasach kieleckiego liceum Śniadeckich angażowałam się w akcje związane z wolnością, niezależnościąrespektowaniem praw człowieka. Może to skłoniło mnie do wyboru studiów prawniczych na UJ. Jakiś czas później pod wpływem niezapomnianego Profesora Stanisława Nahlika zrobiłam studia doktoranckie z prawa międzynarodowego, a potem obroniłam doktorat z prawnospołecznych zagadnień niepełnosprawności u Profesora Andrzeja Świątkowskiego.

Oskar: Ja studiowałem najpierw w Paryżu, potem w Krakowie. Jestem tłumaczem symultanicznym i od wielu lat zajmuję się przekładem literatury francuskiej. Sporo satysfakcji sprawia mi praca wykładowcy języka francuskiego na UJ.

Czy przez te wszystkie lata wracałaś do malowania?

Ania: Kiedy moja teczka nie została zaakceptowana na Akademii, wszystkie moje prace wyrzuciłam. Dwa, trzy obrazy uratowała moja mama. Za każdym razem, gdy przyjeżdżałam do domu rodzinnego i widziałam je na ścianie, mówiłam mamie, by je zdjęła. Teraz kiedy mamy już nie ma, patrzę na nie inaczej. Być może kiedyś wrócę do malowania, bo chyba jestem uzdolniona manualnie. Potrafię zrobić wszystko: wytapetować, wylakierować podłogi a nawet ułożyć mozaikę na balkonie. Mówię o sobie, że jestem prawdziwą córką inżyniera – mój tato skończył krakowską Akademię Górniczo- Hutniczą.

 

 

 

 

 

 

Jak się poznaliście?

Oskar: Pracowałem w Jagiellońskim Centrum Językowym. Ania jako doktorantka UJ chciała nauczyć się francuskiego.

Ania: Niestety do dziś wstydzę się mówić po francusku przy Oskarze! Ale łączy nas miłość do literatury, nie tylko francuskiej, i ogrodów botanicznych, które zwiedzamy w każdym mieście.

Czy mieliście plan by wyjechać do Francji?

Oskar: Raczej nie, choć ja jestem zakochany w Paryżu. Spędziłem tam młodzieńcze lata, zawsze myślę o nim z dużym sentymentem. Ale rzeczywiście dyskutujemy czasem o tym, gdzie dobrze byłoby mieszkać. Jednak zawsze najważniejsi byli dla nas ludzie, przyjaciele, dlatego chyba zostaniemy tu z nimi.

Aniu słyszałam, że bardzo dobrze gotujesz.

Ania: Podobno…tak mówią znajomi, także mojej córki, która jest wegetarianką. My także już długo nie jemy mięsa, choć nie jesteśmy ortodoksami. Ważniejsze są dla mnie uczucia ludzi, niż przestrzeganie zasad wegetarianizmu. Gdybym poszła na obiad do babci, zjadłabym to, co mi poda, by nie robić jej przykrości, ale wybieram dietę bezmięsną. Chęć zadowolenia wszystkich w rodzinie (mam to w genach po mamie) wymusza na mnie kulinarne pomysły. Robię na przykład gołąbki ze startymi burakami zamiast mięsa. Początkowo Oskar nie chciał się przekonać i dlatego czasami trochę go oszukiwałam, że podaję mu mięso…

Oskar: A ja udawałem, że się tego nie domyślam!

Ania: Przyznaję, że bardzo nie lubię marnowania jedzenia- to mam po babci. Zawsze wszystko dobrze planuję.

Jak odpoczywacie?

Oskar: W naszym życiu jest dużo muzyki i książek, bez książek nie moglibyśmy funkcjonować, o nich rozmawiamy i o nie się kłócimy….

Ania: Różni nas też film, Oskar choć tłumaczy filmy na festiwalach, to często krytykuje nowe kino. Jest bardzo wymagający, a ja lubię historie opowiadane obrazem – chyba jestem kinomaniakiem.

Oskar: Uważam, że książka daje więcej, wymaga wyobraźni, nie wszystko jest „na talerzu”. Co roku przygotowując się do pracy oglądam kilkadziesiąt filmów, które prezentowane są na Festiwalu Nowe Horyzonty, tłumaczę reżyserów, scenarzystów, aktorów i chyba potem przez dłuższy czas mam przesyt.

Ania: Ja w czasie wolnym uwielbiam też pracę w ogródku. Letnie miesiące spędzamy poza Krakowem. Tam mamy ptaki, wiewiórki, grzyby, łąki, jezioro i las. Tam odpoczywam. Niedawno odkryliśmy, że prababka Oskara zajmowała się ogrodnictwem, odnaleziono ogłoszenie zamieszczone w gazecie Kraj z 1898 roku, wydawanej w Petersburgu, o sprzedaży drzewek owocowych przez Jadwigę Hedemann.

 

 

 

 

 

Wywiad: Ola Koperda, Zdjęcia: Konrad Jurek.