Basia Chrabołowska: Czuję się tu dobrze i bezpiecznie

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Kasia Ładczuk

 

Dziś wpadamy do małego mieszkania na Starych Bielanach w Warszawie. Przestrzeń jest jasna i prosto urządzona. Biała zabudowa w kuchni pochodzi z lat 50., a salon to jednocześnie pracownia, wypełniona próbkami i katalogami wełen. Mieszka tu Basia Chrabołowska, twórczyni marki Bsides Handmade.

Skąd pochodzisz?

Basia: Wychowałam się na Podlasiu, tam mam prawie całą rodzinę. Podlasie, jego natura i dziewiczość mnie ukształtowały. Do Warszawy wyjechałam na studia i tu zostałam. Studiowałam iberystykę. Fascynuje mnie kultura Ameryki Południowej, po której zresztą sporo podróżowałam. Z tym zakątkiem świata łączy mnie też pasja do wełny. Stuprocentową, mięciutką alpakę, którą wykorzystuję w ręcznej produkcji moich kolekcji, sprowadzam bezpośrednio z Peru od zaprzyjaźnionego dostawcy. Uwielbiam tamten rejon, jest w nim jednak sporo sprzeczności, trochę jak w Polsce. 

Czym zajmowałaś się zawodowo, zanim założyłaś swoją markę?

Basia: W czasie studiów i po nich robiłam sporo rzeczy, poszukiwałam czegoś, co mnie pochłonie na dłużej. Zajmowałam się m.in. marketingiem, PR-em, tłumaczeniami. Zanim powstało Bsides Handmade, pracowałam w dużej firmie kosmetycznej. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, na czym mi zależy, co jest mi bliskie, z czym się identyfikuję. Przypominało mi się dzieciństwo spędzone w dużej mierze z babcią, która była dziewiarką. Zawsze potrafiła zrobić coś z niczego i o wszystko zadbać. Mam z nią bardzo bliski kontakt. Jestem zmarzlakiem, a kupienie swetra z dobrego materiału od zawsze graniczyło dla mnie z cudem. Pomyślałam więc, że zrobię go sobie sama i że może zrobię ich więcej, stworzę małą kolekcję. Chciałam odczarować negatywne postrzeganie wełny, szczególnie w Polsce. Tym pomysłem podzieliłam się z babcią zareagowała bardzo entuzjastycznie. 

 

 

 

 

 

 

 

Jakie były początki?

Basia: Początki, w zasadzie dłuższe niż krótsze, nie były łatwe. Kiedy pracowałam w korporacji, wiedziałam, że nie zawsze mam wpływ na wszystko. Tym razem mogłam stworzyć coś, co jest całkiem moje, jednak nie myślałam do końca biznesowo. Nie wiedziałam, jak obronić mój pomysł i jak na nim zarobić. Trochę czasu minęło, zanim mi się to udało. Pierwsza kolekcja tworzona była tylko ręcznie, były to unikalne sztuki, które przygotowałyśmy z babcią i zaprzyjaźnionymi dziewiarkami. Początkowo była to typowa, chałupnicza praca, co nie do końca się sprawdziło. Nie było łatwo, narastała we mnie frustracja, nie wiedziałam, czy problemem jest rynek czy produkt. Czułam, że muszę zrezygnować lub zmienić model biznesowy. Podjęłam decyzję i wyjechałam na targi przędzalnicze do Florencji. Tam poznałam paru wystawców, którzy podzielili się ze mną wiedzą na temat wełny, i to był moment przełomowy. Zdobyłam wiedzę, zaopwatrzyłam się w świetny materiał przeznaczony do produkcji maszynowej. Stwierdziłam, że muszę stworzyć 2 linie: ręczną – unikalną, ekskluzywną, ale też drugą maszynową – klasyczną i bardziej dostępną cenowo dla klienta. Dzięki tej drugiej linii mogłam produkować więcej egzemplarzy i przez to obniżyć cenę, pozostawiając wysoką jakość materiału. I to się sprawdziło. 

To, co mówisz, jest ważne. Początki własnego biznesu często nie są łatwe, nierzadko składa się na nie wiele (czasem niezależnych od nas) składników. Jak to się stało, że postanowiłaś próbować dalej?

Basia: Jestem uparciuchem! Rzeczywiście wiele czynników jest ważnych na początku, nie tylko to, co my robimy, ale też ludzie, od których jesteśmy zależni. Czułam, że nie chcę się poddać bez walki, że jeśli się uda, będę mieć sporą satysfakcję. Poza tym to była jedyna rzecz, która przez długi czas mi się nie znudziła, a wręcz nakręcała jeszcze bardziej do działania.

Z czego tworzone są ubrania?

Basia: Z wysokogatunkowego, australijskiego merynosa, peruwiańskiej alpaki, naturalnej mieszanki bawełny z kaszmirem. Zawsze jest to naturalne włókno, czyli coś, co jest w zgodzie z naszą skórą, ale przede wszystkim pochodzi z certyfikowanych przędzalni i farm. Wszyscy moi dostawcy przed współpracą z Bsides musieli przedstawić certyfikaty jakości oraz tzw. sustainability document potwierdzający, że żadne stworzenie z farm, z których pochodzi runo, nie cierpi podczas strzyży, że nasze środowisko nie jest obciążane barwnikami ani zużyciem nadmiernej ilości wody w trakcie procesu produkcji włókna oraz że zapewniają swoim pracownikom dobre warunki pracy. Jednym słowem, że mają w 100% odpowiedzialny biznesowo model współpracy. To bardzo ważne dla mnie i moich klientów. Czuję, że później ta dobra energia do nas wraca. Linia ręczna jest nadal tworzona na Podlasiu, a linia maszynowa w Łodzi i Płocku. 

Czy często jeździsz na Podlasie?

Basia: Wygląda to bardzo różnie. Ale mamy z babcią taki zwyczaj, że niekiedy jadę do niej na tydzień i spędzamy ten czas tylko ze sobą. Planujemy, co będziemy robić w ogrodzie, co będziemy gotować. Babcia wpływa na mnie kojąco.

 

 

 

 

 

Przejdźmy do mieszkania, od kiedy tu jesteś?

Basia: Od 4 lat. Szukałam pustej przestrzeni, którą będę mogła urządzić po swojemu. Mieszkanie jest niewielkie. Zastałam tu białe ściany i parkiet. Wybrany styl określiłabym jako boho, inspirowany nieco kulturą Japonii. Od początku salon jest jednocześnie moją pracownią. Większość mebli jest niska; te drewniane zostały wykonane na zamówienie przez zaprzyjaźnionego stolarza. Stolik kawowy jest stary, znalazłam go w sieci. Są tu też pamiątki przywiezione z podróży do Ameryki Południowej, a także jedna z moich ulubionych fotografii z pierwszej kampanii Bsides autorstwa Jacka Kołodziejskiego i oczywiście sporo kojącej zieleni. Czuję się tu dobrze i bezpiecznie.  

Jak się relaksujesz?

Basia: Lubię manualne czynności; żeby się wyciszyć, często robię na drutach. Robię także przetwory, ostatnio zrobiłam pierwsze w swoim życiu ogórki kiszone, czego też nauczyła mnie babcia. Chcę zebrać od niej trochę więcej przepisów, żeby nie zostały zapomniane. Chyba po prostu szeroko pojęte tworzenie relaksuje mnie najbardziej.