Beata Szczepaniak: Rzeźbienie jest dla mnie wyciszeniem

Rozmawiamy z Beatą Szczepaniak – rzeźbiarką, artystką wizualną, projektantką. Beata ukończyła Wydział Rzeźby i Działań Przestrzennych na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. W swoich abstrakcyjnych rzeźbach, które wydają się naginać prawa fizyki, zwraca uwagę na układ kompozycyjny w przestrzeni oraz relacje kształtów i kolorów. Ważne jest dla niej oddziaływanie obiektami na zmysły odbiorcy. Inspiruje się naturą oraz tym, co nieokreślone i nienazwane pomiędzy wierszami. Od 1 maja do 2 czerwca w ramach Łódź Design Festival można oglądać wystawę prezentującą prace Beaty powstałe w latach 20202024. Wtapiają się one w przestrzeń kawiarni Biotiful w hotelu PURO. Znajdują się tam prace z trzech cykli – „Przywiązanie”, „Plac zabaw” oraz „Niebieskie migdały”, które pomimo delikatnych różnic formalnych charakteryzuje organiczność form oraz niejednoznaczność interpretacji.

Jakiś czas temu wróciłaś do miasta rodzinnego. 

Od kilku lat ponownie mieszkam w Zduńskiej Woli, wróciłam tu po 10 latach życia w Poznaniu. Tam studiowałam, później pracowałam. Tak ułożyły się koleje losu, że wróciłam tu, czym początkowo byłam trochę przerażona. Wiele lat mieszkałam w większym mieście i myślałam, że tutaj będę miała mniej możliwości. Okazało się, że się myliłam, tu poczułam większą energię i siłę do działania. Przeprowadzka była dla mnie zbawienna. To dało mi poczucie spokoju. 

Czy było widać to w twoich pracach?

Poczułam zew swobody twórczej. Po przeprowadzce powstała seria prac „Plac zabaw”, w których wybrzmiała lekkość. To była czysta zabawa formą. Czuję, że się ugruntowałam, Jestem dziś na innym etapie.

 

Czy ktoś z twoich bliskich miał zdolności artystyczne?

W rodzinie nie było artystów. Co ciekawe ja sama nie miałam wyjątkowych zdolności manualnych. Czasami rysowałam, ale nie czułam, że mam do tego wyjątkowy talent. Rysowałam najczęściej abstrakcyjnie. Po prostu musiałam wylać z siebie nastoletnie emocje. Ostatnio, robiąc porządki, natrafiłam na te moje dawne rysunki i byłam zaskoczona, ponieważ było tam mnóstwo obłych, biomorficznych form, które robię teraz, a w dodatku trafnie i ciekawie obrazowały mój ówczesny świat wewnętrzny. Zatem nie wiedząc wtedy jeszcze o tym – bazę mentalną miałam, należało jeszcze zdobyć warsztat i wiedzę. Stało się to w liceum plastycznym, w którym notabene teraz pracuję, oraz na studiach. Ciekawe, bo do plastyka trafiłam nieco przypadkiem. Przede wszystkim dlatego, że blisko mieszkałam. Obserwowałam uczniów wychodzących ze szkoły z teczkami, podziwiałam rzeźby stojące w oknach i postanowiłam wybrać się na egzamin wstępny… A właściwie to uważam, że przypadki nie istnieją, podświadomość nas prowadzi i wie, co robi.

 

Co pchnęło cię w stronę rzeźby?

Rysunek i malarstwo wymagały ode mnie zbyt dużo skupienia i cierpliwości. Nie mogłam wyśledzić w miejscu. No i było za płasko! A w rzeźbie poczułam wolność. Kiedy pracuję, chodzę wokół rzeźby. Pracuję dłońmi, ale w przestrzeni. Wtedy potrafię się skoncentrować. Na studiach na początku skupiłam się głównie na warsztacie. To mi bardzo dużo dało. Równocześnie poszukiwałam swojej drogi w formach abstrakcyjnych. Początkowo błądziłam. Ale to błądzenie było ważne. Poszukiwałam formy i powróciłam do organiczności. Już świadomie, dojrzale zaczęłam jej używać gdzieś około trzeciego roku studiów. Natomiast moje prace cały czas ewoluują i ja cały czas ewoluuję. Nie ograniczam się. Nie zamykam się w ramy.

 

Co przygotowałaś na dyplom?

Mój dyplom magisterski był performance’em. To była moja przygoda z performatywnymi historiami, które de facto też postrzegam jako rzeźbę, której ja sama byłam integralną częścią i która odbyła się w danym czasie i przestrzeni. Wykonałam 16 stalowych zardzewiałych sześcianów różnej wielkości ułożonych na planie kwadratu. Zaczęłam je przesuwać, przewracać. Towarzyszył temu dźwięk. Na koniec z jednego z tych kubików wyjęłam obłą, galaretowatą pracę, rzeźbę i położyłam na największym z sześcianów. Ta piękna, minimalistyczna rzeźba stała się tylko postumentem dla brzydkich flaków. Wyciągnęłam z ukrycia coś ważnego, brzydkiego, ale zarazem pięknego i postawiłam to na piedestał.

fot. Kamil Kiewel

Jak dziś pracujesz? Czy formę, którą tworzysz, wcześniej dokładnie projektujesz?

Zawsze mam mglisty obraz formy. Przychodzi mi do głowy, męczy mnie i dręczy. To takie bardzo rozmyte, ulotne wyobrażenia. Kiedy zaczynam pracę, wszystko samo się klaruje i kształtuje. I bardzo często odbiega od tej wstępnej mglistej wersji. Ale pozwalam się prowadzić moim dłoniom. I wiem, że są zsynchronizowane z moim umysłem, więc pozwalam im opowiadać o swoich emocjach. Wyrzucam je z siebie. I chcę, żeby one sobie same dalej radziły, nawiązywały dialog z widzem, z odbiorcą. Żeby odbiorca był w pewien sposób współautorem danej pracy poprzez to, jak ją postrzega, jak ją interpretuje. Chciałabym, żeby widz znajdował w pracy pole do własnej refleksji. Lubię, kiedy rzeźba stawia pytania, a nie daje gotowych odpowiedzi. Dużą wagę przywiązuję do kompozycji. Jestem niesamowicie krytyczna wobec rzeźby. To, że tworzę, jest moją próbą uporządkowania swojego świata. Próbą uporządkowania chaosu, który mam w głowie i który jest dookoła. Świat jest niesamowicie głośny i przytłaczający. To się we mnie mieli, mieli. I po czasie wyrzucam z siebie pewne formy. Rzeźbami chcę oddziaływać na zmysły, a co za tym idzie na emocje i uczucia, nie na sferę intelektualną.

Od jakiegoś czasu tworzę cykle. Najczęściej wykonuję nieduże prace, więc powstaje ich więcej. Nawiązują do siebie, więc naturalnie tworzą pewną serię. Ostatnio pracowałam nad obiektami z serii „Niebieskie migdały”. To cykl odnoszący się do nieskrępowanych, pięknych i kolorowych myśli, które jednak czasem mogą wieść na manowce.

 

Gdzie pracujesz, masz swoją pracownię?

Obecnie korzystam ze szkolnej pracowni. Co jest fajne, bo uczniowie widzą, że nie tylko ich uczę, ale też sama tworzę. Uczniowie dają mi dużo energii. Najczęściej nad swoimi rzeczami pracuję po zajęciach. Ale czasami, kiedy każdy z nich jest zajęty swoją pracą, wyciągam swoje rzeczy i coś robię. Nauczyciel, który uczył mnie ceramiki w tej szkole (to po nim przejęłam pracownię), robił tak samo. 

 

Czy są czynności, które pozwalają ci rozpocząć proces twórczy?

Zawsze włączam sobie muzykę, najczęściej radio z muzyką klasyczną. To mnie uspokaja. Pozwala wejść w inny świat, skupić się, uciec od rzeczywistości. Lubię zrobić sobie nastrój, zapalić świecę, zaparzyć herbatę. Wydzielić swoją mentalną przestrzeń. Podczas pracy najczęściej jestem wyzbyta z emocji, to stan podobny do medytacji. Swobodnie przebiegają sobie myśli, których nie łapię. Jestem obok tego. Rzeźbienie jest dla mnie wyciszeniem.

Jednak bywa też, że podczas tworzenia czuję się jak dziecko w trakcie zabawy – zupełnie wolna bez ograniczeń, czuję, że mogę totalnie wszystko, na co tylko mam ochotę. Autentycznie odczuwam te same emocje, które pamiętam z zabaw z dzieciństwa. To są ciekawe, dziwne, potrzebne mi stany.

Porządek
Porządek