Nasza kolejna Hygge Wyprawa. Jesteśmy w Bieszczadach, w Wetlinie. Do Leśnej Chatki, w której będziemy nocować, są dwie drogi – przez łąkę lub boczną, zarośniętą ścieżkę. Każda z nich trudna do pokonania z bagażami. Dojechać tam można tylko samochodem terenowym.
W chacie nie ma bieżącej wody i elektryczności. Jest za to spokój, ujmująca cisza i prawdziwy kontakt z naturą. Na skąpanym w słońcu tarasie chaty, spotykamy się z Beatą Szopińską właścicielką Chaty Kruka i Leśnej Chatki, która opowiada nam o tym, kiedy najbardziej czuć bieszczadzkiego ducha oraz o tym, jak zmieniło się jej życie na przestrzeni lat. A przyjechała tutaj wraz z partnerem, kiedy jeszcze nikt nie chciał rzucić wszystkiego i wyjechać w Bieszczady na zawsze.
Jak rozpoczęła się Wasza przygoda z tym miejscem?
Beata: Nie mieliśmy tu żadnej rodziny czy przyjaciół. W Krakowie studiowałam biologię i wylądowałam w Zakładzie Badań Łowieckich Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tutaj były ich bazy i tak zaczęłam tu przyjeżdżać na badania. Mój ówczesny chłopak, a teraz mąż, studiował stomatologię. Podczas jednego z naszych pobytów w Bieszczadach ktoś powiedział: przeprowadźcie się do nas, nie mamy tu lekarza! Pomyśleliśmy, że może jest to jakiś pomysł. Nie wydarzyło się to od razu, musieliśmy skończyć studia i praktyki. 5 lat później przeprowadziliśmy się do Wetliny na stałe, było to 27 lat temu. To miejsce wyglądało zupełnie inaczej niż dziś, przyroda i spokój absolutny. Zachwyciły nas serdeczność i otwartość mieszkańców.
To jeszcze nie wyjaśnia jak powstała Leśna Chatka? Zbudowaliście ją sami?
Beata: Pochodzimy z Krakowa, a chcieliśmy mieć namiastkę dzikości, dlatego kupiliśmy tu kawałek ziemi. Chata była od początku tylko naszym pomysłem! Musieliśmy „załatwić” drewno, u mojego dziadka stały maszyny, więc ktoś je nam pociął, wujek był architektem i narysował domek pod nasze dyktando. Później przyjechaliśmy tu rodzinnie na wakacje – przez pierwszy miesiąc kopaliśmy fundamenty, końmi wywoziliśmy materiały. Tutaj naprawdę nic nie było. Czasami, gdy ktoś bliski miał chwilę, pomagał nam w tym szaleństwie. Całe wakacje spędziliśmy na budowaniu, choć było to paskudne, deszczowe lato.
Jakie były Wasze początki w Bieszczadach?
Na początku żyliśmy w Cisnej, w mieszkaniu przeznaczonym dla miejscowego lekarza. Jednak w końcu chcieliśmy mieć całoroczny dom dla siebie. Mąż poszedł do gminy i wrócił mówiąc, że nie ma szans na to byśmy mogli kupić tu jakąkolwiek ziemię. Urzędniczka, która zajmowała się tymi sprawami, wyjeżdżała na stałe do Stanów Zjednoczonych, właśnie skończyła pracę i jeszcze nie było nikogo na jej zastępstwo. Przyjeżdżając tu wcześniej miałam upatrzonych kilka miejsc, które mi się szczególnie podobały. Jednym z nich był właśnie dom tej urzędniczki. Zapytałam: „Jak to wyjeżdża? A co robi z domem?!”. Okazało się, że był on na sprzedaż, choć właścicielka dość nieśmiało podeszła do tematu i nikt o tym nie wiedział. W ten sposób, z pomocą rodziców udało nam się kupić pierwsze gospodarstwo. Tam mieszkamy do dziś.
Kiedy zrodził się pomysł na dom otwarty na gości?
Wszystko tu zaczęło się niesamowicie szybko rozwijać. Życie z turystyki stało się opłacalne i tak zbudowaliśmy pierwszy domek. Jeżeli chodzi o Leśną Chatkę pomyślałam: skoro mamy tak mało czasu żeby tu zaglądać, może ją także zaczniemy wynajmować? Może ktoś zechce zanocować w tak prymitywnych warunkach, by odciąć się choć na chwilę od cywilizacji.
Jaka jest pierwsza reakcja osób które tu przyjeżdżają?
Wielbicieli takiego domku jest całkiem sporo. Jeżeli ktoś sobie wymyśli tak ciche miejsce, jest bardzo zadowolony i wraca. Jeśli przyjeżdża z nastawieniem – zostanę tu, bo będzie tanio, zazwyczaj wyjeżdża rozczarowany. Mamy sporo gości, którzy urywają się z pensjonatu i chcą tu koniecznie pomieszkać. Zupełnie nie są zainteresowani wygodnym wypoczynkiem. Do nich mam największy sentyment.
Dużo mówisz o wyjątkowości swoich gości. Czy są osoby które zapamiętałaś?
Tak. Kiedyś domek odwiedziła piosenkarka z Paryża, przyjechała prosto z trasy koncertowej. Na początku była zdziwiona: Nie ma prądu? Dam radę. Nie ma pościeli? Jakoś sobie poradzę. To był listopad i robiła wielogodzinne trasy po połoninach. Została tu na tydzień. Gościła u nas także malarka, która zastrzegła, że chce tu zostać na cały sierpień. W zamian za pobyt zostawiła nam obrazy, które wiszą do dziś w pensjonacie – Krukówce. Innym razem przyjechało trzech panów w strojach moro z maczetami, żeby przeżyć męską przygodę. Kiedy widzę takich gości, to uśmiecham się i myślę o tych kobietach, które przyjechały tu same, odpocząć, pobyć w ciszy.
Jak dziś mieszka się w Bieszczadach?
Myślę, że ciężko o stary prawdziwie bieszczadzki klimat. Taki, by móc przebywać na łonie natury, wśród roślinności i zwierząt, poczuć góry. Ludzie są przyciągani przez świetne restauracje, których jest tutaj mnóstwo. Tutejsi mieszkańcy wręcz prześcigają się w tym jak dogodzić klientom. Wieczory można spędzić na prawdziwych orgiach jedzeniowych. Wiele osób bardziej chce spędzić czas z widokiem na góry, niż w samych górach. Choć nadal nie brakuje tu dzikości jeleni, wilków, niedźwiedzi.
Kim są dzisiejszy mieszkańcy Bieszczad?
W Wetlinie większość jest przyjezdna. Wszystko zależy od tego kiedy ktoś się tu osiedlił. Taki niepisany podział na nowych i starych. Trzeba przyznać, że tutejsza społeczność jest tolerancyjna i otwarta. Można tu przyjechać i być kimkolwiek, bo każdy za chwile staje się swój. Oczywiście Ci, którzy przyjechali parędziesiąt lat temu, pamiętają Bieszczady surowe. Osiedlili się tylko dla piękna tych gór i przeszli prawdziwe trudy życia. Dziś jest sporo mieszkańców, którzy nie muszą się liczyć z niepewnym bytem.
Chodzicie jeszcze po górach?
Niestety rzadko. Mamy dużo zwierząt, między innymi konie, dlatego częściej jeździmy niż chodzimy. Od ponad 10 lat przyjmujemy u siebie gości i pracujemy praktycznie cały rok. Poza sezonem przeprowadzamy prace konserwacyjne i remonty. Zwyczajnie brakuje nam czasu. Tworzę miejsca dla ludzi, który chcą wypocząć w odosobnieniu. Chcę, żeby każdy mógł być samowystarczalny. Dlatego w domkach jest kuchnia i najpotrzebniejsze rzeczy. Goście często nawet mnie nie widzą, a nasz kontakt jest tylko telefoniczny. Ducha Bieszczad czuć najbardziej w czasie kiepskiej pogody, poza sezonem. Zostają tylko Ci, którzy naprawdę lubią góry. Nikt nie zadaje pytań o to, co można tu robić. Ci ludzie wiedzą o co tutaj chodzi. Dlaczego są w Bieszczadach, a nie gdzie indziej? Nie wiem. To miłośnicy świętego spokoju.
My w Chacie Kruka spędziłyśmy tylko dwa dni, ale były to dwa dni pełne nowych doznań. Nowe miejsca i rozmowy z ciekawymi ludźmi. Mycie się w podgrzanej na piecu wodzie, odgłosy dzikich zwierząt w nocy, poranne mgły na polanie. Taki weekend daje poczucie spokoju i wycisza. Polecamy!
Więcej informacji o Leśnej Chatce tu.
Tekst: Ania Waśko, Zdjęcia 6, 8 i 10 Leśna Chatka.