Dawid Zalesky: Gdy coś nie wychodzi, nie frustruję się jak kiedyś.

Dawid Zalesky:

Gdy coś nie wychodzi, nie frustruję się jak kiedyś.

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Kachna Baraniewicz
Data: 12.05.2020

Jesteśmy w Warszawie, w narożnej, secesyjnej kamienicy na Mokotowie. Odwiedzamy człowieka, który w swoim życiu robił tak wiele fascynujących rzeczy, że trudno opowiedzieć o nich wszystkich! To site specific designer, twórca sztuk teatralnych, scenograf, experience designer Dawid Zalesky. Dawid projektuje, konstruuje, buduje, w wolnych chwilach szkoli się w pieczeniu chleba, medytuje, docenia korzyści płynące z power naps, czyli krótkich drzemek. Jak mówi: „W życiu robiłem sporo, obecnie jestem freelancerem, gonienie za królikiem przestało być sensem mojego życia, żyję wolniej, czasami się lenię”.

Dawid ukończył studia na Akademii Teatralnej DAMU w Pradze, w katedrze Scenografii Dramatycznej oraz katedrze Scenografii Alternatywnej. Był też stypendystą ENSAAMA w Paryżu w katedrze Textil Design. We wszystkim, co robi, stara się łączyć doświadczenie, obserwacje, sztukę oraz dizajn. 

Mieszkanie, które wynajmuje od 8 lat, jest spore ma 80 m2. Składa się z kuchni z antresolą wykończoną w boazerii, długiego holu kończącego się wnękową szafą z czarnymi drzwiami, pokoju (będącego pracownią) oraz sypialni z ogromnym, zdobionym łożem. Z Dawidem mieszka pies Sasnal, a od niedawna również mała świnka getyńska o imieniu Bobek/Bebok. W mieszkaniu nie ma przypadkowych przedmiotów. Część mebli to vintage, część to produkty, które trafiły do Dawida przy okazji współprac z różnymi markami, część to Ikea. W sypialni stoją 3 drewniane, autorskie meble, nazywane przez Dawida kunstkamerami. Wypełnione są przedmiotami, które z różnych względów mają dla niego znaczenie. 

 

 

 

 

 

 

Gdzie się wychowałeś?

Dawid: Urodziłem się przy czeskiej granicy, wychowałem się na Warmii. Tam do dziś mieszkają moi rodzice. Wracam tam z chęcią, spędzam czas w lesie, zbieram grzyby i zioła, a przede wszystkim się wyciszam. Zawsze też odwiedzam pobliskie jezioro z torfowiskami, które fascynowało mnie od dzieciństwa. Uwielbiam uprawiać tam floating i skakać na główkę z torfowisk.

A jak trafiłeś do Warszawy?

Dawid: Mieszkałem we Wrocławiu, Francji i Czechach, w końcu, gdy dostałem propozycję pracy w agencji reklamowej, trafiłem do polskiej stolicy.

Czym zajmujesz się obecnie?

Dawid: Podejmuję się różnych działań. Robię wiele rzeczy jednocześnie, ale nie zawsze nastawiam się na sukces i gdy coś nie wychodzi, nie frustruję się jak kiedyś. Ostatnio wróciłem do scenografii, zajmuję się wszystkim od koncepcji do samej realizacji. Projektuję też zapachy dla wystaw oraz przestrzeni komercyjnych. Pracuję przy eventach, festiwalach, spektaklach. Od jakiegoś czasu lubię pracować też manualnie i sensorycznie. Aktualnie przygotowuję zapach na festiwal Nowe Epifanie w Warszawie oraz projektuję przestrzenie scenograficzne z elementami experience design dla hoteli Puro w Polsce.

 

 

 

 

 

 

 

Każda z tych rzeczy jest arcyciekawa, ale twoja współpraca z Centrum Opatrzności Bożej jest naprawdę zaskakująca. Co tam robisz i jak do tego doszło?

Dawid: Z Centrum współpracuję od paru lat. Kiedyś zadzwoniła do mnie producentka telewizyjna, z którą pracowałem przy innej okazji, i zapytała, czy chciałbym się zmierzyć z takim tematem. Pomyślałem, dlaczego nie? Co roku przygotowuję dla nich duży event sakralny. Zajmuję się budową scenografii. Co ciekawe, moja praca „dla religii” na tym się nie skończyła. Jestem też kuratorem festiwalu Nowe Epifanie, rok temu przygotowywałem dla nich spektakl, w tym roku kuratoruję w sekcji Sztuki Wizualne, przygotowuję Przestrzeń Dotyku i cykl warsztatów poświęconych dotykowi. To chyba moja karma, pochodzę z katolickiego środowiska, mój wujek jest franciszkaninem, wakacje spędzałem w zakonach. Zawsze interesowała mnie też sztuka sakralna, lubię podróżować po Polsce i znajdować perełki. Ostatnio wybrałem się na parę dni w Dolnośląskie, gdzie w Dobroszowie podziwiałem m.in. osiemnastowieczną, rokokową ambonę w kształcie wieloryba. 

Jak to jest, że coś zaczyna cię fascynować i nie poprzestajesz na tym, na czym większość ludzi, tylko zgłębiasz temat?

Dawid: Działa to trochę tak, że mam jakąś zajawkę, coś mnie interesuje, więc to rozwijam do w miarę rozsądnego poziomu. Rok temu namiętnie piekłem chleby, poszedłem nawet na kurs, szkolił mnie znajomy piekarz. Ostatnio interesuje mnie botanika i fascynują grzyby. Jak to się rozwinie? Zobaczymy (śmiech).

Tak było też z drzemkami. Każdy z nas czasem je robi, ty poszedłeś dalej, postanowiłeś na poważnie zastanowić się nad tematem odpoczynku. 

Dawid: Od paru lat zacząłem zwracać uwagę na to, jak żyję, jak wygląda mój dzień praca, ale i relaks. Zacząłem wcześnie wstawać, robić drzemki w ciągu dnia, medytować, kończyć pracę przed wieczorem. Zainspirowało mnie japońskie zjawisko inemuri, czyli drzemanie w miejscach publicznych. U nas drzemki nie są zbyt popularne, a dają wiele korzyści, m.in. poprawiają naszą koncentrację. Wpadłem na pomysł zbudowania vana, który stoi na mieście i można uciąć w nim sobie drzemkę. Tak powstał Kei-Van Offline, w którego wnętrzu znajduje się wszystko to, co niezbędne do wartościowego relaksu. Można go wynająć na chwilę lub nawet w nim przenocować, czasem udostępniam go na festiwale.

 

 

 

 

 

 

 

Przejdźmy do mieszkania. Jak tu trafiłeś?

Dawid: Mieszkanie znalazłem przez facebooka znajomej. Szukałem czegoś w dobrej lokalizacji. Od kiedy wyprowadziłem się z domu rodzinnego, wynajmuję mieszkania. Nie mam ochoty iść na kompromisy, kupować na kredyt, do tego w nieciekawej lokalizacji. 

Jak wyglądało to mieszkanie? Co jest twoje?

Dawid: Wyglądało zupełnie inaczej. Wprowadziłem wiele zmian, od całkiem dużych, takich jak remont łazienki i toalety, po małe, jak elementy dekoracyjne na ścianach. W kuchni sam zbudowałem antresolę. Czasem śpią tam znajomi. Większość mebli (z wyjątkiem kuchennej zabudowy) jest moja. Łóżko przywiozłem z Rumunii, ktoś chciał je wyrzucić, wymieniłem tapicerkę, w planach mam dobudowanie baldachimu. Dużą, drewnianą szafę przywiozłem z Dolnego Śląska.

 

 

 

 

 

 

 

Masz dużo pięknych bibelotów. M.in. drewniane gablotki są nimi wypełnione, opowiedz o paru. 

Dawid: W gablotkach są rzeczy z podróży, rzeczy, które mnie ujęły, pamiątki, za każdą z nich stoi opowieść. Np. gumowa kaczka przywieziona z Wenecji, kupiłem ją, gdy byłem na Biennale Architektury; kaczka świeci i gra, niestety podczas remontu zlikwidowałem wannę (śmiech). Ceramiczny miś należał do mojego ojca, który był jubilerem, ale też produkował m.in. takie figurki. 

Masz też sporo nożyczek.

Dawid: Lubię nożyczki, kupuję je co jakiś czas, zawsze się przydadzą (śmiech).

Fakt! W każdym zakątku mieszkania znajduje się coś ciekawego, przedmioty połączone w grupy wyglądające jak wystawy w sklepowych witrynach.

Dawid: Często je przestawiam, porządkuję, robię nowe kompozycje, może to scenograficzny nawyk. Relaksuje mnie to.

Co jeszcze cię relaksuje?

Dawid: Lubię odkurzać (śmiech).