DESA Home Today: Marek Cecuła

We wrześniu światło dzienne ujrzał nowy projekt DESA Home Today, kolekcja współczesnego dizajnu przygotowana przez wybitnych artystów i projektantów. Jednym z nich jest światowej sławy ceramik, artysta, kurator i pedagog Marek Cecuła.

Marek Cecuła ceramiką zajmuje się już kilkadziesiąt lat, doświadczenie zdobywał od szesnastego roku życia, przez Izrael, Brazylię, Stany Zjednoczone, by po latach wrócić do kraju i otworzyć Ćmielów Design Studio w Polskich Fabrykach Porcelany Ćmielów i Chodzież, jednocześnie kontynuując działalność swego Modus Design założonego w 1976 roku w nowojorskim SoHo. Filozofią studia jest powrót do ruchu „artyści w przemyśle” – współpracy projektantów z fabrykami. Dzielimy się naszym studiem, mamy program rezydencji, zapraszamy studentów, projektantów, by doświadczyli przemysłowego procesu, wykonali swoje projekty w warunkach, które niekoniecznie są dostępne w małych pracowniach” – opowiada.

Marek Cecuła jest twórcą porcelany, która przeszła do historii dizajnu, jego projekty znajdują się w kolekcjach wielu muzeów. Od początku swej działalności łączył obiekty użytkowe ze sztuką. Ceramikę jednak nie tylko tworzył, uczył też pracy z tym materiałem, jest byłym dziekanem Wydziału Ceramiki w Parsons School of Design w Nowym Jorku, profesorem w Royal College of Art w Londynie oraz National College of Art and Design w Bergen w Norwegii. Przez lata działał też jako kurator oraz autor prac o charakterze konceptualnym. Jego ostatnia wystawa ZAAM” to 40 ceramicznych głów, jedynie z oczami lub ustami, ustawionych naprzeciwko siebie. Ta instalacja odzwierciedla obecną sytuację polityczną, nasze poczucie bezradności, niepewność o przyszłość. Chciałem pokazać relacje w społeczeństwie, które jest aktywne lub zupełnie obojętne”.

Na rozmowę spotykamy się w jego studio. Zanim do niego trafiamy, pan Marek przeprowadza nas przez poszczególne pomieszczenia fabryki, opowiadając o etapach powstawania porcelany przemysłowej. Mijamy panie zdobiące naczynia, ogromne piece, regały z dziesiątkami zmultiplikowanych talerzy, kubków czy waz. W samym studio oglądamy gipsowe modele, półki wypełnione formami, gotowe projekty, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego.

Pijemy herbatę, oczywiście z porcelanowych filiżanek. Na stole leży klasyczny ćmielowski półmisek ze złoconym rantem, jednak zdeformowany w procesie wypału. 

Marek: Jesteśmy w fabryce, porcelana jest tu wykonywana przemysłowo, maszyny, które ją produkują, czasami robią błędy. Nieudane obiekty są wyrzucane, my je zbieramy, przynosimy do studia, czyścimy i robimy oryginalne, niepowtarzalne naczynia. To taka intencja ratowania porcelanowego złomu. Przemysł nie może używać nieidealnych przedmiotów, ale my jako artyści możemy sobie na to pozwolić. 

 

Całe szczęście! Jak pan mówi, studio Modus Design mieści się w fabryce. Jak to wpływa na pana pracę?

To już moje trzynaste studio. W 2013 roku zostałem zaproszony do Ćmielowa, by stworzyć Ćmielów Design Studio oraz nowe serie współczesnej porcelany. Możliwość posiadania studio w fabryce jest nie do przecenienia. Być w miejscu, gdzie ma się dostęp do możliwości produkcyjnych, materiałów, technologii, to wielkie udogodnienie. Tu możemy projektować, produkować i edukować. Równolegle do produkcji fabrycznej tworzymy linie artystyczne, serie produktów robionych indywidualnie, ręcznie, w ograniczonych ilościach.

 

Te dwie drogi tworzenie przedmiotów użytkowych, ale i tych należących do świata sztuki były panu bliskie od początku? 

Funkcjonalność i artyzm. Ceramika ma w sobie te dwie wartości jednocześnie, to medium, które może być użytkowe, możemy zrobić talerz, z którego się je, ale może też wisieć na ścianie jak obraz, cieszyć oko i duszę. To właściwie ta dwoistość – możliwość robienia rzeczy użytkowych, ale i obiektów artystycznych zbliżyła mnie do ceramiki, pozwalała robić użytkowe projekty, których sprzedaż dawała możliwość tworzyć sztukę, która niekoniecznie się sprzedaje.

Pierwszy kontakt z tym materiałem miał pan w Izraelu, do którego w 1960 roku wyjechał pan jako szesnastolatek.

Już wcześniej rodzice chcieli wyemigrować do Izraela, gdzie mieszkał brat ojca, jednak w ’58 roku ojciec zmarł. Wyjechałem więc sam. Trafiłem do szkoły Havat HaNoar HaTzioni w Jerozolimie, gdzie mogłem się uczyć i mieszkać. To tam odkryłem pracownię ceramiki. Nabierałem warsztatu, uczyłem się od ceramików, artystów. Po krótkim czasie zostałem asystentem w studio. 

Później na trzy lata trafiłem do służby wojskowej. Ostatni rok mogłem spędzić, pracując w kibucu w Galilei, gdzie nie ma własności, obowiązuje zasada Daj to, co możesz, weź, co potrzebujesz”. Założyłem tam studio ceramiczne, ucząc innych, organizując warsztaty, miałem też możliwość pracy dla siebie. Rozwijałem się jako niezależny ceramik. Badałem swoje możliwości. Po ponad 10 latach z grupą ludzi odeszliśmy z kibucu, stworzyliśmy odrębną kreatywną komunę w Binyaminie. Przyszedł czas hipisów. Próbowaliśmy być samowystarczalni, wszyscy byliśmy artystami, to był dla mnie bardzo ciekawy okres. Po pewnym czasie postanowiliśmy wyjechać z Izraela, w którym był stan wojenny, a my byliśmy pacyfistami. Wyjechaliśmy do Brazylii, do Kurytyby, gdzie mieliśmy znajomych, którzy pozwolili nam założyć kibuc na kawałku swojej ziemi. I tam nie porzuciłem ceramiki. Zacząłem pracę w fabryce porcelany Schmidt Porcelain. Tak zaczęła się moja historia z porcelaną produkowaną przemysłowo. Ziściła się moja idea pracowania z porcelaną, ten biały, czysty materiał fascynował mnie od jakiegoś czasu, jednak dostęp do niego był ograniczony. Fabryka dała mi tę możliwość. Zacząłem tworzyć swoje wzory, nawiązujące do współczesności, linie były prostsze, wyzbyte dekoracji.

 

Pchało pana dalej, kolejny był Nowy Jork. 

Przyszły lata 70. Po trzech latach w Brazylii z moją partnerką przenieśliśmy się do Nowego Jorku. Wylądowaliśmy w SoHo, gdzie atmosfera w tamtych czasach była niesamowita, to tam rozpoczynali karierę wszyscy młodzi artyści. Naszym sąsiadem był Jean-Michel Basquiat. Wtedy powstało Modus Design, a później na Brooklynie otworzyliśmy małą galerię Contemporary Porcelain. Nasze prace odbiegały od tego, co tworzyło się wtedy w Stanach: dominował ruch rzemieślniczy, na projektach widoczne były ślad ludzkiej ręki. Moje prace były czyste, nie było na nich widać procesu. Zostałem dobrze przyjęty, zyskiwałem popularność. Dzięki artystycznemu środowisku, w jakim żyłem, moja ceramika zaczęła być czymś więcej niż wzornictwem użytkowym, zaczęła nabierać artystycznej wartości, ja sam zacząłem szukać rzeźbiarskich rozwiązań. 

 

Jak wyglądały kolejne lata? 

W latach 80. zostałem zaproszony, by stworzyć Wydział Ceramiki w prestiżowej szkole Parsons School of Design w Nowym Jorku. Wykładowcą, także na innych uczelniach, byłem przez lata. To było wartościowe doświadczenie, edukacja dawała mi nowe możliwości rozwoju, bo współpraca ze studentami jest dwukierunkowa. Wpływamy na studenta, uczymy go, ale i uczymy się od niego. To współdziałanie. 

Nowojorska galeria Garth Clark przyjęła mnie pod swoje skrzydła i raz do roku miałem organizowaną wystawę. Jako artysta zawsze obserwuję to, co mnie otacza, jak ludzie żyją, jedzą, zachowują się. To wpływa na to, co tworzę. Był to czas epidemii AIDS, umierali i moi znajomi. Atmosfera tego czasu wpłynęła na to, że poczułem potrzebę zrobienia czegoś w kontekście sztuki. Tak powstała cała seria prac z cyklu Skatologie” i Higiena”.

Cały czas prowadziłem działalność wzorniczą, artystyczną, jednocześnie działałem kuratorsko, a także jako edukator. Cały czas zmieniałem kapelusze. Jednak wszystko to dotyczyło ceramiki. Te trzy aspekty mojej działalności pozwalały mi na tworzenie relacji ze społeczeństwem, pokazywanie potencjału materiału, jakim jest ceramika.

W latach 90., by zaspokoić rynek, móc sprzedawać to, co projektowałem, musiałem odnowić kontakty z Polską. Przyjeżdżałem między innymi do Ćmielowa, by produkować swoją porcelanę. Te przyjazdy dały mi możliwość, by po 40 latach poznać kraj na nowo. Zacząłem się zastanawiać nad powrotem. Motywacją była możliwość założenia studia w Kielcach. Zostawałem w nim coraz dłużej, aż wróciłem na dobre. 

 

W końcu trafił pan do Ćmielowa. A wraz z panem album prezentujący ćmielowskie wyroby, który zabrał pan, wyjeżdżając do Izraela.

W naszym domu rodzinnym było sporo ceramiki, między innymi ćmielowskie figurki, które bardzo lubiłem. Dorastałem w Kielcach, ciekawiło mnie to, że w okolicy jest fabryka porcelany, robiąca tak współczesne obiekty. Wyjeżdżając z Polski w 1960 roku, zabrałem ze sobą mało rzeczy, jednak wśród nich był ten album. Chciałem mieć coś z naszej polskiej kultury. Jeździł ze mną przez wszystkie kraje, w których żyłem.

 

Podróż przez kontynenty, życie w tak różnych warunkach wpływało na pana twórczość.

W każdym miejscu, gdzie byłem, otaczało mnie inne społeczeństwo, kultura i to wpływało na moją twórczość, jednak nie tak do końca, bo jestem dość uniwersalny. Niekoniecznie tworzę, inspirując się lokalnością, jestem bardziej związany z globalnym ruchem wzornictwa. Ceramika rozwijała się u mnie razem z doświadczeniem, cały czas szukałem nowych możliwości, nadal to robię.

Jak zaczyna się pana praca nad nowym projektem, czy pierwszym etapem jest szkic?

Najczęściej tak, choć po tylu latach pracy pomysł dość łatwo zarysowuje się w umyśle. Mogę zacząć pracować bez szkicu, a jeśli go mam, zostawiam sobie miejsce na interpretację. Szkic przekazuje ideę, ale przy pracy w gipsie, który może być mokry, twardy, suchy, pewne estetyczne rozwiązania nasuwają się podczas pracy nad modelem. 

 

A jak powstaje sam pomysł?

Bywa różnie. Jako projektant z jednej strony obserwuję, jakie jest zapotrzebowanie, są pewne warunki, do których muszę się dostosować, np. forma ma mieć taką a taką pojemność, ma być wygodna do picia. Powstają wtedy rysunki, są konsultacje. Ale też czasem robię coś i nie wiem, co z tego wyjdzie, podczas pracy coś spada ze stołu, glina układa się w dany sposób, zauważam nową możliwość, reaguję na sytuacje, które dzieją się w studio. Inspiracja pochodzi nie tylko ze świata zewnętrznego, ale i aktywności w pracowni, fizycznego działania. Inspiracja jest z procesu.

Jest materiał mający kolor, formę, teksturę i to one dyktują warunki. Często zaczynam robić jakiś obiekt i wiem, co chcę zrobić, ale w procesie tworzenia to się zmienia. Pracuję, oglądam i reaguję. To współpraca, rodzaj dialogu między ręką a materiałem. Ja chcę coś wykonać, a materiał odpowiada. Z tego wychodzą ciekawe rzeczy, które rodzą się spontanicznie. Nie wszystko jest planowane.

Ceramika daje dużo możliwości, cały czas jesteśmy w procesie, eksperymentujemy, tak rodzą się nowe projekty.

 

Jaki projekt przygotował pan dla DESA Home?

To abstrakcyjne w formie czajnik, cukiernica, mlecznik i filiżanki o nazwie Stealth. Obiekty użytkowe, a jednak pełniące też funkcję dekoracyjną. Nazwa pochodzi od technik mających na celu zmniejszenie możliwości wykrycia obiektu wojskowego znanymi metodami obserwacji. Takie obiekty, samoloty czy okręty często charakteryzują się kanciastą formą, ostrymi kątami. Estetyka tej serii nawiązuje więc do wojskowego wzornictwa, spodobała mi się idea, że czajnik też może być stealth i nie być wykrywany przez radar. To te same formy w trzech wariantach kolorystycznych. 

 

Jakie projekty innych twórców zwracają pana uwagę?

Musi być w nich coś progresywnego, oryginalnego. Staram się być na bieżąco z tym, co dzieje się w świecie ceramiki. Mnie samego inspiruje sztuka współczesna. W 2008 roku kuratorowałem wystawę Object Factory I” w Gardiner Museum w Toronto, a rok później Object factory II” w Museum of Art and Design w Nowym Jorku. Pokazałem na nich nowe kierunki rozwoju ceramiki, prace artystów z różnych krajów odzwierciedlające trendy we współczesnej sztuce ceramicznej.

Na sam koniec pan Marek zaprasza nas do swojego gospodarstwa w okolicy Ćmielowa. Poznajemy jego drugą stronę. Spory kawałek pola, kwiatowy ogród mieniący się w słońcu, stara stodoła, biegające psy. Moje życie do tej pory koncentrowało się wokół dużych miast. Tu mieszkam ponad 10 lat. Pierwszy raz żyję bliżej natury”.