Dominika i Maciek: Zostaniemy tu na dłużej

Narożne mieszkanie w krakowskiej dzielnicy Krowodrza. Niewielkie – kuchnia i pokój do pracy i odpoczynku, ale jasne i dobrze rozplanowane. Wnętrze urządzone prosto, a jednak ciekawie: meble z drugiej ręki, rodzinne pamiątki, bibeloty z historią. Odwiedzamy Dominikę Hapka i Maćka Jankowskiego, którzy przygotowali dla nas małą ucztę. Domowe ciasto marchewkowe i cynamonki smakowały wybornie. 

Od kiedy mieszkacie w Krakowie?

 

Dominika: Oboje pochodzimy z jednej miejscowości pod Bydgoszczą. Do Krakowa przyjechałam w 2015 roku na studia. Maciek odwiedzał mnie co miesiąc i wspólnie odkrywaliśmy kolejne zakątki Krakowa. 

Maciek: Z Dominiką znamy się już 12 lat. Po roku związku na odległość stwierdziłem, że czas podjąć jakąś decyzję i dołączyłem do niej. Choć w nasze rodzinne strony wracamy często, to właśnie w Krakowie zdecydowaliśmy się zostać na dłużej.

Jak się poznaliście?

D: Ta historia jest dość długa. Od momentu, gdy się poznaliśmy, do czasu kiedy poszliśmy na pierwszą randkę, minęło wiele miesięcy. Cały czas coś stało nam na przeszkodzie. 

M: Byłem lektorem w naszej miejscowości, zauważyłem Dominikę w jej domu podczas jednej z kolęd. Nie udało mi się z nią wtedy porozmawiać, ale bardzo mi się spodobała. Zacząłem chodzić z moim psem na spacery w tamte okolice, licząc, że pewnego dnia ją spotkam.

D: To ja może powiem, jak to wtedy wyglądało od mojej strony. Moja mama często spędzała czas w ogrodzie. Pewnego dnia powiedziała mi: „Kolejny raz widzę tego sympatycznego chłopaka z psem”. Wtedy też zwróciłam na niego uwagę. Niestety albo widziałam go z okna, albo po fakcie dowiadywałam się, że szedł. Minął ponad rok, zanim minęliśmy się na ulicy!

M: W końcu się udało! Szliśmy w tym samym kierunku. Długo myślałem, czy zagadać do Dominiki. Tego dnia się odważyłem i zapytałem, czy chciałaby kiedyś ze mną pójść na spacer. Powiedziała, że tak, ale w jej oczach widziałem, że coś jest nie tak. 

D: Byłam spóźniona, szłam się spotkać ze znajomym i w ten sposób znów nic z tego nie wyszło. Jednak po paru miesiącach za pomocą portali społecznościowych w końcu udało nam się umówić.

 

Rzeczywiście trochę to trwało! A kiedy zamieszkaliście tu razem?

D: Ja od początku studiów mieszkałam w tej okolicy. Uwielbiam tutejsze uliczki i kamienice. Do Rynku jest stąd 20 minut spacerkiem. W tym mieszkaniu jesteśmy razem od czterech lat. Najpierw je wynajmowaliśmy, a po dwóch latach ośmieliliśmy się zapytać właściciela, czy nie byłby skłonny go sprzedać.

Jak wyglądała ta przestrzeń, kiedy tu trafiliście?

​​M: Wnętrze było po generalnym remoncie. Kuchnię i łazienkę zupełnie odnowiono. Z czasem dochodziło tu coraz więcej naszych przedmiotów, sporo książek i mojego sprzętu. Kable, kabelki. Od czasu zakupu mieszkania zaczęliśmy stopniowo wprowadzać zmiany, tak by żyło nam się bardziej komfortowo. Na takim metrażu trzeba myśleć praktycznie. Wielka, biała szafa, w której jest wszystko, była strzałem w 10.

D: Pozostał z nami stół kuchenny, do którego bardzo się przyzwyczailiśmy – rodzinna pamiątka wcześniejszego właściciela. Decyzję o pozostawieniu go podjął, kiedy przypomniał sobie kłopotliwe wnoszenie tego gabarytu do mieszkania. Poczuliśmy obowiązek zaopiekowania się tym meblem, zeszlifowaliśmy całość i zaolejowaliśmy na nowo.

Reszta to połączenie minimalistycznych mebli z Ikei ze współczesnymi modelami polskich producentów. Mamy też perełki, które są pamiątkami rodzinnymi – jak lampa w salonie po mojej prababci, czy kuchenna gablotka będąca wcześniej apteczką mojej cioci. Lubię dawać drugą szansę niechcianym, porzuconym przedmiotom. W ten sposób pozyskałam witrynę informacyjną, która wisi nad zaprojektowanym przeze mnie stołem złotniczym, cztery krzesła z Fabryki w Jasienicy, pokryty welurem fotel, widelczyki do przekąsek z Gerlacha, czy wazony.

 

Jakie przedmioty przykuwają waszą uwagę? Czym lubicie się otaczać?

M: Dla mnie najważniejsze są wyrazisty kolor, wygoda i funkcjonalność.

D: Mój wzrok przyciągają niebanalne formy. Nie przeszkadza mi, jeśli dodatki są naznaczone zębem czasu. Z tym Maciej musiał się nieco oswoić. 

 

Wspominałaś o stole do pracy, czyli twoim stole złotniczym. Zaraz po zakończeniu studiów stworzyłaś swoją markę biżuteryjną SUCCUS. Co zainspirowało cię do zajęcia się bursztynem?

D: Od najmłodszych lat byłam kreatywną duszą. Lubiłam prace plastyczne, robienie świątecznych ozdób, kartek, dekorowanie domu. Dbania o przestrzeń wokół nauczyła mnie mama. W ostatniej klasie liceum zapisałam się na rysunek. Na studia chciałam wyjechać do miasta przyjemnego do życia, inspirującego. Tak się złożyło, że rok przed wyborem uczelni byłam na wycieczce w Krakowie. Polubiłam to miasto na tyle, że postanowiłam tu wrócić na studia. Na licencjacie zaczęła się moja przygoda z bursztynem. Początkowo nie miałam na niego pomysłu. Z jednej strony jest to materiał kojarzony z Polską, ceniony przez obcokrajowców, a z drugiej wywołuje niezbyt pozytywne emocje. Może się wydawać czymś „staromodnym”. W ramach researchu do pracy dyplomowej wyjechałam do pracowni bursztynu. To materiał trudny do obróbki, miękki, łupliwy, z zewnątrz pokrywa go kora. Potrzeba ​​doświadczenia, aby dobrze określić jego jakość. Ten prawdziwy możemy rozpoznać np. dzięki zapachowi – kiedy go podpalimy, wydziela charakterystyczną kadzidlaną woń. Podczas studiów magisterskich uczęszczałam na kurs złotniczy. Po miesiącach przygotowań powstał Succus. Dziś sama projektuję, tworzę prototypy i wykonuję biżuterię.

 

Jak lubicie spędzać czas w Krakowie? 

D: Oboje lubimy spacery i aktywny wypoczynek. Jeśli mam nieco więcej czasu, robię zakupy na Starym Kleparzu, Placu na Stawach i ukochanym sąsiednim ryneczku. A jak zechcę mieć „chwilę tylko dla siebie”, to lubię wieczorem wyskoczyć do Kina Pod Baranami.

M: Ja uwielbiam wycieczki rowerowe. Szczególnie upodobałem sobie okolice Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego. W domu natomiast miło spędzamy czas na spotkaniach ze znajomymi przy grach planszowych.