Dyrektorki: Gosia Płysa – Unsound Festival

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

 

Stanowisko: Dyrektorka Wykonawcza Unsound Festival i Prezeska Fundacji Tone

Poprzednie stanowisko: Brak

Wiek: 32

Miejsce urodzenia: Bielsko Biała

 

Z Gosią spotykamy się w jej biurze i siedzibie Unsound Festivalu przy ulicy Rakowickiej w Krakowie.

Cała twoja kariera zawodowa związana jest z Unsoundem. Jak i kiedy się to zaczęło i jakie stanowisko zajmujesz obecnie?

Gosia: Tak, okazuje się, że cała moja ścieżka zawodowa to Unsound. Zaczynałam jako wolontariuszka w 2006 roku, krótko po tym jak przeprowadziłam się do Krakowa na studia. Dużo wtedy wychodziłam na koncerty i imprezy, i tak w 2005 roku trafiłam na Unsound jako widz. Była to wtedy mała, bardzo eksperymentalna inicjatywa grupy znajomych. A że Kraków nie jest duży, szybko wszyscy się poznaliśmy i tak zostało. Nie planowałam świadomie kariery w kulturze – studiowałam prawo, a potem dziennikarstwo. Już wtedy najbardziej interesowało mnie pisanie, radio, muzyka, sztuka, ale nie miałam sprecyzowanych planów. Zawsze lubiłam robić dużo rzeczy, a że podobała mi się energia i zespół ludzi wspólnie organizujący festiwal, postanowiłam do nich dołączyć. Na początku zajmowałam się pomocą przy PR i promocji, opiekowałam się artystami – wspaniale wspominam te początki. W 2008 roku pojawiła się możliwość aplikowania o fundusze miejskie na rozwój festiwalu – wtedy Kraków postawił na wspieranie inicjatyw festiwalowych. Założyłam więc fundację razem z dwójką innych współorganizatorów i do dzisiaj ją prowadzę, a festiwalowy team rozrósł się znacznie – podobnie jak samo wydarzenie. Obecnie, poza festiwalem, zajmuję się managementem artystów i projektów, które stworzyliśmy. Pracuję nad rozwijaniem zamówień dla artystów, podmiotów komercyjnych, instytucji lub innych festiwali. Są to głównie prace z zakresu organizacji wydarzeń lub projektów okołomuzycznych, ale nie zamykamy się tylko na to – pomagamy przy udźwiękowieniu spektakli teatralnych, pokazów mody, przestrzeni publicznych – jak muzea, czy hotele. To bardzo kreatywna i ciekawa część mojej pracy.

Unsound Festival odbywa się każdego roku w październiku w Krakowie, ale nie tylko.

Gosia: Festiwalowi od początku towarzyszyła wizja wydarzenia mobilnego – osadzonego w Krakowie, gdzie mieszka jego współzałożyciel i dyrektor artystyczny, Mat Schulz, z pochodzeni australijczyk, ale wieloletni rezydent Polski. Mat już w 2005 roku, poza edycją krakowską, zorganizował z Grzegorzem Kwietniem (również od początku przy festiwalu) trasę po polskich miastach, a potem, w 2006 i 2007 roku po różnych stolicach Europy Centralnej i Wschodniej. W 2009 roku festiwal zawitał też do Nowego Jorku, co poniekąd umieściło to wydarzenie na międzynarodowej mapie wydarzeń tego typu oraz wzmocniło globalny charakter marki, rozwijany nieustannie. Poza tymi edycjami od 2013 roku organizujemy Unsound w Australii, Toronto, a w latach 2016-18 zorganizowaliśmy też 11 edycji z serii Dislocation w Gruzji, Kirgistanie, Tadżykistanie, Rosji, Ukrainie, Białorusi i Kazachstanie.

W 2014 do sprzedaży trafiły perfumy stworzone przez Unsound.

Gosia: Tak, to dla mnie ważny projekt. Trzech muzyków: Ben Frost, Tim Hecker i Steve Goodman poprosiliśmy o stworzenie dźwiękowych definicji dla trzech podgatunków, czy rodzajów dźwięków kojrzonych z muzyką elektroniczną: drone, noise i bass. Na ich podstawie nos z Berlina – Geza Schoen skomponował trzy zapachy. Tak powstała Ephemera. W ramach tegorocznej edycji Unsound udało nam się przedpremierowo zaprezentować publiczności zapach Foris w ramach synestetyznej instalacji. Nowa kompozycja Gezy Schoena z serii Ephemera jest olfaktorycznym odtworzeniem idei „lasu“ – ascetyczna instalacja łączyła zapach z dźwiękiem nagrań terenowych brytyjskiego artysty dźwiękowego, Chrisa Watsona, który specjalizuje się w dźwiękach natury.

Ile osób pracuje z Tobą na co dzień?

Gosia: Stały zespół związany z Unsound to wiele osob, ale duża część z nich to również osoby pracujące przy innych projektach, czy w instytucjach – w okresie produkcji festiwalu, czyli 4-5 miesięcy w roku zespół rozrasta się z 5 osób, z którymi blisko pracuję cały rok, do prawie 50 przed samym festiwalem, które dodatkowo wzmacnia grupa ponad 150 wolontariuszy, pracujących już przy samym festiwalu. Na codzień liczba ta się zmienia, ale cieszę się, że co roku dużo z tych osób wraca, czy awansuje na inne pozycje i razem z nami uczy się nowych rzeczy. Działamy jako fundacja, więc, pomimo dużego, jak na skalę kraju, wsparcia, jakie otrzymuje festiwal nie organizowany przez państwową czy miejską instytucję kultury, ale prywatny podmiot, i tak borykamy się z problemami bliskimi wszystkim orgnizacjom pozarządowym. Należą do nich niepewność zatrudnienia, uzależnienie od grantów, „projektów“ („projektariat“) i ogólny brak stabilizacji, co pewnie nie jest współmierne do wizerunku festiwalu na arenie międzynarodowej czy nawet polskiej, gdzie festiwal pełni ważną rolę edukacyjną i kulturotwórczą. Kryzysy i niepewność, to jednak też konsekwencja świadomego wyboru i rezygnacja z możliwości komercjalizacji wydarzenia i jego rozrostu na zewnątrz, w przeciwieństwie do fokusu na jakość, unikalność i artystyczny charakter wydarzenia, które ma formę dość niszową i wymagającą, pomimo swojej międzynarodowości i popularności.

Jak wygląda Twój przeciętny dzień w pracy?

Gosia: Każdy dzień wygląda inaczej. Czasem już z domu prowadzę rozmowy w piżamie. Dużo przebywam poza biurem. Wychodzę na spotkania, lunche, kawy. Często przyjeżdżają do nas artyści związani z festiwalem, czy dziennikarze lub goście. Moja praca to głównie kontakt z ludźmi. Biuro odgrywa drugorzędną rolę. Tu mogę pobyć sama, popisać, poplanować oraz naradzać się z zespołem i  Eweliną Jędrasiak– producentką festiwalu, która pracuje przy nim prawie tak długo jak ja. Tu też zostawiam swoje rzeczy, robię bałagan i lecę dalej. Cały czas jestem w ruchu. Prawie połowę roku spędzam za granicą. Związane jest to głównie z edycjami festiwalu w innych krajach, spotkaniami naszych sieci kontaktów i innymi projektami.

 

 

 

 

 

 

Czy w pracy towarzyszą Ci jakieś rytuały?

Gosia: Nie mam konkretnych rytuałów, mam różne zajawki i pasje, które też rzutują na mój plan dnia. Na mapie miasta – każdego, do którego wracam często, poza Krakowem, lubię tworzyć sobie bezpieczne punkty, w którym mogę popracować, zjeść, czy się z kimś spotkać. Jedyny rytuał jaki mam to tak naprawdę rzetelny przegląd prasy. Od tego zaczynam dzień gdziekolwiek jestem. Czytam dzienniki: Wyborczą, prasę kobiecą, prasę zagraniczną: New York Times’a, Guardian’a, prasę i portale muzyczne. Schodzi mi na to łącznie ze dwie godziny dziennie, ale traktuję to jako czas pracy.

Czy w biurze, pracy masz jakieś przedmioty, które są dla Ciebie ważne, które bardzo lubisz?

Gosia: Nie przywiązuję się do przedmiotów. Moje talizmany to elektronika. Telefon, laptop to moje okna na świat. No i słuchawki. Ale lubię robić sobie przerwy od muzyki. Pracuję w ciszy. Gdy słucham muzyki, zbyt mocno się na niej skupiam. Muzyki najczęściej słucham chodząc lub podróżując. Choć mam jeszcze jeden ważny przedmiot: kalendarz. Kalendarz mnie uspokaja. Jeżdżę z nim wszędzie. Jeśli czegoś nie zapiszę, to to się nie dzieje. Na ścianach biura mam ulubione plakaty z poprzednich edycji festiwalu. Lubię kwiaty, często mam w biurze kwiaty cięte, bo inne nie mają tu szansy przeżyć. No i zawsze, zawsze mam przy sobie krem do rąk i coś tłustego do ust!

Czy po tym jak festiwal odniósł sukces, masz przed sobą jakieś nowe cele, wyzwania?

Gosia: Festiwal to rzeczywiście duże osiągnięcie – nie tylko moje, ale cieszę się, że spontanicznie podjęta decyzja przełożyła się na moją pracę do dziś, bo pomimo trudności, stresów i odpowiedzialności, nadal ją lubię. Bilety na każdą edycję wyprzedają się w minutę. To wielki powód do radości, oznacza to, że publiczność nam ufa. Ale nie jest to łatwa praca. Co roku musimy dbać o budżet, powalczyć o przetrwanie. Nie mamy wielkich sponsorów, chociaż z roku na rok ich ilość się powiększa. Część fundraisingowa to także moja praca. Poszukiwanie środków na realizację naszych wizji i pomysłów na to jak Unsound rozwijać dalej, nie zawsze jest proste. Unsound to od początku bardzo specyficzny festiwal. To nie imprezy na kilkadziesiąt tysięcy osób, to zupełnie inne zjawisko. Od początku zależało nam na tym, by publiczność miała komfort udziału w wydarzeniach. Robimy rzeczy na mniejszą skalę, ale bardziej wymagające. I to daje nam satysfakcję. Ważny jest balans pomiędzy komercjalizacją, a zachowaniem spójności artystycznej.

A prywatnie? Masz jakiś cel na najbliższy czas? I co sprawia Ci przyjemność w czasie wolnym?

Gosia: Mój czas wolny, życie prywatne, w dużej mierze zazębia się z pracą. Lubię pracować. Ale mam marzenia które chciałabym zrealizować. Chciałabym dobrze opanować grę na przynajmniej jednym instrumencie muzycznym i może kiedyś zrobić doktorat. Chociaż to jest takie marzenie bardzo teoretyczne, bo nie wiem, czy wytrzymałabym w strukturze akademii, ale chciałabym zawodowo kiedyś zrobić sobie przerwę na pisanie i czytanie w dużych ilościach. W wolnym czasie praktykuję jogę – Ashtangę, grywam w tenisa. Lubię czytać, gdziekolwiek jestem muszę mieć ze sobą książkę, gazetę i to na papierze. Inaczej boję się, że gdzieś utknę i nie będę miała nic do czytania.

Czego teraz słuchasz?

Gosia: Konoyo Tima Heckera.

 

 

 

 

O naszym projekcie Dyrektorki więcej poczytajcie tu.