Edyta Hul: Obraz doskonały nie istnieje

Edyta Hul:

Obraz doskonały nie istnieje

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Ład Studio, zdjęcia obrazów E. Hul
Data: 14.02.2022

Jesteśmy na warszawskiej Pradze Północ. Odwiedzamy artystkę Edytę Hul. Od ponad trzech lat pracownia Edyty mieści się w przeszklonym pawilonie z oryginalną mozaiką na podłodze. Wcześniej w tym miejscu były sklep chemiczny, zakład krawiecki oraz pralnia. Przestrzeń wypełniają rośliny i prace Edyty – klasyczne formaty, jak i zaskakujące kształtami płótna.

Sporo się przeprowadzałaś. Uczyłaś się w liceum plastycznym w Olsztynie, później studiowałaś na Wydziale Malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.

Później było Zakopane, rezydencja w Wiedniu i w końcu Warszawa.

To może jeszcze na chwilę się cofniemy. Powiedz, gdzie dorastałaś?

Jestem z Warmii, a dokładniej z Dobrego Miasta. Mieszkałam w typowym polskim bloku, na typowym osiedlu w małej miejscowości. Dużo czasu spędzałam też u dziadków na wsi. Domy dziadków – zarówno rodziców mamy, jak i taty – stały obok siebie, dzielił je płot. Jedna babcia miała ogród, w którym co roku sadziła olbrzymie ilości kwiatów, drugiej babci towarzyszyłam podczas prac w lokalnym kościele, którym na co dzień się opiekowała. Dekorowałyśmy ołtarze kwiatami, zmieniałyśmy obrusy, sprzątałyśmy.

Czy myślisz, że te doświadczenia mają odzwierciedlenie w tym, co tworzysz?

Rzeczywiście kwiaty cały czas były obecne podczas mojego dorastania, choć sama wolę po prostu liście. To, jak tworzę, wychodzi ze mnie naturalnie – z kręgosłupa, z rdzenia, nie zaplanowałam sobie tego. Od dziecka dużo rysowałam i zazwyczaj były to postacie z ulubionych bajek: Czarodziejek z Księżyca czy Mojego małego kucyka. Były też prace z projektami wnętrz, które służyły mi do obrazowania fantazji o wymarzonym pokoju. Rozrysowywałam też segmenty – meblościanki z mnóstwem półek i szufladek. A potem poszłam do liceum plastycznego. Przy czym cały czas myślałam o sobie jako o rysowniczce, malowania zupełnie nie czułam, nie umiałam myśleć plamą, kolorem. Dopiero na ASP jakoś się do tego malowania przekonałam.

Co od czasu tych pierwszych obrazów studenckich zmieniło się w twojej twórczości?

Zrezygnowałam z figuracji. Wcześniej byłam w dużej mierze skupiona na człowieku, teraz w ogóle tego nie potrzebuję. To, co jest wspólnym mianownikiem z przeszłością, moimi początkami i tym, co jest teraz, to to, że zawsze starałam się szukać takich materiałów i substancji do malowania, które nie pochodzą stricte ze świata sztuki. Są czymś, z czym mogę eksperymentować, uzyskać efekt inny niż wszyscy.

Malowanie to dla mnie forma badania, co mogę zrobić z farbą. Najbardziej oczywiste było korzystanie z farb przemysłowych, olejnych i akrylowych, jednak aplikowanych na różne sposoby. Przygotowuję swoje mieszanki. Kiedy mam pomysł na pracę, zastanawiam się, czym powinna być zrobiona, co muszę wymieszać albo czego nowego mogę spróbować. Średnio co pół roku odkrywam coś przełomowego. I jest to związane zarówno z formułami, jak i z tym, jak pracuję. Najwięcej pomysłów pojawia się w trakcie samej pracy, farba sprawia, że co jakiś czas coś mnie zaskoczy, czegoś się nauczę.

Przykładowo: jeden z ostatnich obrazów malowałam dłonią. Farbę nakładam na płótno przy pomocy pędzla i układam ją w różne kształty, które potem rozcieram dłonią tak, aby uzyskać efekt lejącej się mazi. Odkryłam to przez przypadek i dzięki temu, że lubię bliski, cielesny kontakt z płótnem oraz farbą.

W pewnym momencie przestałam wymagać od siebie idealnego produktu końcowego. Zrozumiałam, że obraz doskonały nie istnieje, a jeśli już, to jest nudny. Doceniam udane elementy, akceptuję również te nieudane, bo one pozwalają wybrzmieć tym lepszym.

Luisiana, olej i emalia na płótnie, 2021

Oto zwierciadło, co wszystko zgadło II, olej i emalia na płótnie

To, co cię charakteryzuje, to również oryginalne formy podobrazi.

Pracuję nad kilkunastoma obrazami naraz, więc moja twórczość idzie wielotorowo. Z jednej strony mam cykl, który naśladuje naturę, część obrazów jest abstrakcyjna, mam też tor poszukiwań kształtów podobrazi i budowania z nich większych kompozycji. Pierwszy z tych obrazów powstał jakieś dwa lata temu już w tej pracowni. Kupowałam gotowe, owalne podobrazia i strasznie mnie irytowało, że są tak symetryczne. Stwierdziłam, że mogę sama wykonać dowolną formę. To daje mi ogromną wolność, ale z drugiej strony wiem, dlaczego ludzie malują na symetrycznych powierzchniach! Po prostu jest łatwiej, a z kształtami jest tak, że jeśli dodasz jakąś plamkę czy kolor na formie, która nie jest symetryczna, to znacznie zmienia się sposób percepcji tego obiektu. Okazało się, że to totalny rollercoaster. Za każdym razem próbuję złapać balans na obrazie.

Jak powstają twoje obrazy? Czy wcześniej jest projekt, szkic?

Wpadam na pomysł na kompozycję, kształty i szkicuję. Zazwyczaj to ogólny zamysł. Finalnie to, co powstaje, jest bardzo dalekie od pierwotnego pomysłu. Nakładam warstwę po warstwie, zakładam, gdzie co będzie, zaczynam od czegoś, a potem to obraz mnie prowadzi. Niektóre płótna maluję bardzo długo. Wylewam jakąś plamę, jeżeli mi się spodoba, staram się ją uwydatnić, a jak coś jest nieudane, to zakrywam to kolejną warstwą. To przemalowywanie ma swoją pozytywną cechę, bo wcześniejsze warstwy prześwitują spod tych najnowszych. Daje to efekt mięsistości, której nie uzyskam, malując na świeżym podobraziu.

Każdego roku prowadzę też dziennik. Zapisuję cytaty z książek, myśli, rzeczy, które się wydarzyły. Pamięć jest tak krótka. W słabszym momencie pomaga mi to zyskać perspektywę i nie skupiać się na tym, co mnie dręczy. Kiedy mam notatki pod ręką, to zawsze mogę spojrzeć w przeszłość i przypomnieć sobie, jak wiele rzeczy zrobiłam i z czego jestem dumna.

Czasami zostajesz w pracowni na noc. Jak to jest przebywać cały czas wśród swoich dzieł?

Jest to dla mnie superwygodne. To moja intymna przestrzeń, jestem tutaj sama i mogę w dowolnej chwili zacząć pracę, patrzeć na obrazy. Kiedyś potrzebowałam urządzać mieszkanie, dbać o to, by było estetycznie. Kilka lat temu w moim życiu nastąpiła zmiana i w ogóle mnie to nie interesuje. Zauważyłam, jak bardzo niepotrzebne są mi wygody. Nadal mnie to zaskakuje, bo jestem wychuchaną jedynaczką, która zawsze miała wszystko. Teraz nie zależy mi na przyjemnościach, na komforcie. Teraz ważne jest dla mnie wygodne miejsce do pracy, bo ona jest najcenniejsza. Ważne jest jeszcze światło dla moich roślin. To są priorytety.

Masz tu przedmioty, które są dla ciebie ważne?

Stół, na którym stoją rośliny, jest po mojej babci. Całe życie spotykałam ją przy tym meblu, przy nim robiła serwetki na szydełku, przy nim się jadło, piło kawę, rozmawiało. Również kredens jest po dziadkach. Podkradałam z niego zawsze słodycze w dzieciństwie.

Niektóre z roślin są dość stare, np. zamiokulkas, którego dostałam, jak byłam mała. Część jest po mamie, niektóre są prezentami od przyjaciół, wszystkie za to są wspomnieniami z miejsc, w których byłam wcześniej.

Kiedy i jak najlepiej ci się tworzy?

W 90% pracuję przy świetle dziennym. Sztuczne światło wszystko spłaszcza. Nadaje się tylko do niektórych czynności, takich, które mogę robić z zamkniętymi oczami. Żeby zacząć pracę, muszę wiedzieć, co mam do zrobienia. Kiedy nie mam planu, wszystko jest rozmemłane. Rano lubię się dużo ruszać, nie lubię zaczynać dnia od pracy siedzącej, czyli od małego obrazu. Nie zacznę też bez kawy. Wstaję bardzo wcześnie, zazwyczaj około 5:00 lub 6:00 rano. Lubię wstać przed wszystkimi i być na posterunku, jeszcze zanim obudzi się dzień. Rano jest tu totalna cisza, słychać śpiew ptaków.

Czy epizod zakopiański wpłynął na twoją twórczość w znaczący sposób?

Uważam, że to, gdzie żyjemy, jest ważne. Dzięki temu, że byłam nieco odizolowana, mogłam się skupić na nowych pomysłach. Zaczęłam wtedy malować rośliny. Moja pracownia mieściła się niedaleko rezerwatu przyrody z dużą ilością mchu i ciekawej roślinności. Sporo wtedy biegałam i nasycałam się tymi widokami. Kiedy zamieszkałam w górach, zrozumiałam, że jestem jeziorną osobą, brakowało mi wody. Jednak to właśnie tam rozpoczęła się faza roślinna, która bardzo ugruntowała się w mojej twórczości.

Czy twoje prace mają tytuły?

Nie wszystkie. Tytuły często przychodzą po czasie. Często wynikają z tego, że coś przeczytałam i to dopełnia dany obraz. Czasami tytuł pojawia się w trakcie przypadkowej rozmowy albo po prostu jest słowem, które wydaje mi się atrakcyjne. Najczęściej muszę dojrzeć do obrazu. Nawet jak mi się nie podoba, to czekam i nie przemalowuję go od razu. Farba długo się zespala, nawet gdy jest już pozornie sucha. Ja kończę pracę, ale płótno pracuje. Dlatego najlepiej je odłożyć i poczekać. Czasami również umysł potrzebuje czasu, by zaakceptować nową, dziwną formę.

Co sprawia, że odpoczywasz?

Bieganie, jazda na rowerze, joga, muzyka, taniec. Wszystko, co związane z ruchem. Ruch to forma medytacji i jest dla mnie tak samo ważny jak malowanie. By móc malować, muszę się czuć dobrze fizycznie, a czuję się dobrze, kiedy bardzo się zużywam.

Jak to jest się żegnać ze swoimi pracami?

Nie mam z tym trudności. Może kiedy kończę te, które wydają mi się przełomowe. Chociaż potem przychodzą nowe i te poprzednie się dezaktualizują, więc nie są już uwiązane do tej pępowiny. Choć mam jeden obraz, który strasznie lubię, bo wiem, że już go nie powtórzę. Powstał totalnie spontanicznie i jest w punkt. To był bardzo szybki obraz, który namalowałam w ciągu dwóch posiedzeń po trzy godziny. To pierwszy obraz malowany dłońmi.

 

Bez tytułu, emalia na płótnie, 100×80 cm, 2021

Bez tytułu, olej i emalia na płótnie, 170×130 cm, 2021

Edyta Hul – ur. w 1986 roku, artystka wizualna. Maluje, rysuje, pracuje z tkaniną. Brała udział w wielu wystawach zbiorowych, Biennale i Triennale sztuki w Polsce oraz międzynarodowych rezydencjach artystycznych, jak Q21 w MuseumsQuartier w Wiedniu.