Ewa i Borys: Dom ma być wygodny do życia

Przedwojenny płot i furtka, a za nimi modernistyczna willa z 1936 roku. Biała fasada, płaski dach i półokrągły taras z łukowymi schodkami prowadzącymi do ogrodu to niektóre z elementów stylu Bauhaus, w którym utrzymany jest projekt bryły. Parter budynku wypełniają przestronny salon połączony z gabinetem, wysoki hol z minimalistycznym kominkiem, jadalnia, kuchnia ze spiżarnią oraz niewielka łazienka. Na piętrze znajdują się biblioteka, dwie sypialnie, garderoba i łazienka. W nawiązaniu do kształtu okien we wnętrzach przewija się motyw okręgu: w formie otworów w ściance dzielącej łazienkę, szklanych kinkietów czy tłoczeń we frontach komód. Na ścianach niektórych pomieszczeń wymalowano kolorowe lamperie. W oknach wiszą proste, jednokolorowe zasłony uszyte z polskiego lnu. Dom wypełnia kolekcja mebli i lamp vintage – projektów pochodzących m.in. z Danii, Włoch, Hiszpanii czy Czech, a dekoracje stanowią np. prace Yoko Ono, Jana Golińskiego, Stanisława Wysockiego, Poli Kurcewicz-Krystyniak czy Hanny Orthwein.

W willi mieszka małżeństwo, Ewa i Borys. On wychował się pod Wrocławiem, ona w Łodzi – była pierwszym pokoleniem w swojej rodzinie urodzonym w tym mieście, jej bliscy to repatrianci z Kresów, ojciec z dalekiej, wschodniej Białorusi, mama z Wilna. 25 lat temu Ewa i Borys opuścili Łódź. Miasto, w którym się poznali, studiowali, wzięli ślub, tam urodziła się też ich córka. Kiedy miała cztery lata, zamieszkali w drewnianej, letniskowej willi w Falenicy, później w szeregowcu w Konstancinie.

Ewa od małego bardzo dużo czytała, lubiła też pisać. Po polonistyce i historii sztuki zaczęła zajmować się tłumaczeniami z języka angielskiego. Robi to do dziś i traktuje to zajęcie hobbystycznie. Czas tłumaczenia to dla niej czas oderwania się od spraw codziennych. Przez 20 lat (aż do zeszłego roku) była środkowoeuropejską przedstawicielką naukowych wydawnictw anglojęzycznych, m.in. uniwersytetów Harvard i Yale. Mówi, że był to bardzo ciekawy okres związany z poznawaniem niezwykłych książek i ludzi oraz z ogromną ilością podróży, od Bałkanów po kraje bałtyckie. Wsiadała w samochód, jechała tysiące kilometrów i rozmawiała o książkach z potencjalnymi klientami.

Borys ukończył akademię muzyczną, później Wydział Montażu Telewizyjnego i Filmowego na Akademii Sztuki w Pradze. Drugie studia dały mu podstawę zawodową, wybrał ścieżkę techniczną produkcji filmów i tym zajmuje się do dziś.

Modernistyczny dom zwrócił ich uwagę dawno temu. Jak wspomina Ewa: Przez 20 lat mieszkaliśmy 800 metrów stąd. Często spacerowaliśmy po okolicy, zwłaszcza kiedy mieliśmy psa. Mniej więcej osiem lat temu pojawił się tu baner informujący o tym, że nieruchomość jest na sprzedaż. Wtedy nie byliśmy finansowo przygotowani na taki zakup. Przez dwa lata chodziliśmy obok tego domu, zastanawiając się, czy ktoś się nim zainteresuje. Po tym czasie nieruchomość nieco staniała i zdecydowaliśmy się. Cały Konstancin jest wypełniony okazałymi posiadłościami, jednak ja nie jestem entuzjastką ogromnych rezydencji. W tym domu podobało mi się to, że ma ludzką skalę, nie pełni funkcji reprezentacyjnej”.

Zanim tu trafili, budynek stał pusty przez kilkanaście lat. W tym czasie miał dwóch właścicieli, którzy nie podjęli się remontu. Całość była w złym stanie. Po licznych konsultacjach ze specjalistami postanowili rozebrać dom do zera i odbudować go wiernie. 

Remont trwał długo i wymagał od przyszłych mieszkańców sporo cierpliwości. Przez ostatni rok zamieszkiwali domek dla gości na tyłach działki. Jak mówi Borys: Zależało nam na zachowaniu oryginalnego układu pomieszczeń. Istotne zmiany są dwie – zostawiliśmy pierwotne wejście od ogrodu, więc ze względów praktycznych dodaliśmy drzwi od strony parkingu, a tylną, północną ścianę domu wysunęliśmy trzy metry dalej, co spowodowało, że m.in. kuchnia mogła być powiększona”.

 

Początkowo w Konstancinie, miejscowości założonej w końcu XIX wieku, budowali się wielcy przemysłowcy. Stawiali duże wille, choć wtedy miały one służyć jako domy letniskowe. W kolejnym etapie, czyli w latach 30., powstawały domy skromniejsze, w tym ten należący do Ewy i Borysa. W okolicy jest kilka modernistycznych budynków. Jeden z nich, zaprojektowany przez Lucjana Korngolda, ma łudząco podobną bryłę i układ pomieszczeń. 

Podejrzewamy, że nasz dom jest również jego projektu lub był po prostu mocną inspiracją. Próbujemy poznać historię budynku, jednak nie jest to łatwe, księga wieczysta została założona dość późno. Wiemy, że po wojnie było tu dwóch właścicieli. Jeden był mistrzem cechu kuśnierskiego w Warszawie, a drugi jubilerem”.

Ewa i Borys kupili nieruchomość sześć lat temu. Prace projektowe i uzyskanie wszystkich pozwoleń trwały kilkanaście miesięcy. Mniej więcej cztery lata temu został wyburzony stary budynek i rozpoczęto budowę.

Dom nie jest na liście zabytków, jednak cała nasza dzielnica jest pod ochroną konserwatora, dlatego na jakiekolwiek zmiany należy mieć pozwolenie. Byliśmy też zobowiązani zachować zastany układ architektoniczny. W naszym przypadku ten układ był wartością, to on przyciągnął nas do tego domu, dlatego nikt by nas nie zmusił, żeby go zmienić” – opowiada Borys.

Początkowo Ewa miała poczucie, że zdoła sama zająć się wnętrzem, jednak szybko sobie uświadomiła, że będzie to bardzo trudne zadanie. Kwestie techniczne i ogrom możliwości, jeśli chodzi o materiały wykończeniowe, były przytłaczające. Zaczęła szukać specjalisty. Po pierwszym nietrafionym wyborze na Instagramie trafiła na studio projektowe Loft Kolasiński.

Zobaczyłam projekty bliskie mi estetycznie, ujęło mnie to, że wykorzystano w nich meble vintage, a sama także nie chciałam wypełniać domu tylko nowymi sprzętami. Zadzwoniłam i to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście czasami nie obyło się bez dyskusji! Zdarzały się momenty, gdy panu Jackowi, który kompleksowo zajmował się projektem, mówiłam stanowcze «nie». Cudowne okazało się jednak to, że kiedy dzieliłam się z nim jakimś pomysłem, on się nad nim zastanawiał, analizował. Prowadziliśmy dialog i świetnie pracowało się nam wspólnie”. 

Jakie sformułowano założenia?

Nie chciałam białego, sterylnego wnętrza, potrzebowałam koloru. Ale najważniejsze było dla nas to, że wszystkie meble czy rozwiązania musiały być funkcjonalne. Dom ma być wygodny do życia. Takie zaproponowaliśmy początkowe wytyczne. A! Moim marzeniem była też spiżarnia”.

Zamiast podążać za tym, co obecnie w modzie, konsekwentnie trzymano się bardziej tradycyjnych rozwiązań. Choćby takich jak pozostawienie wydzielonej kuchni. Ze starego mieszkania przeniesiono niewiele.

Mamy kilim, który wędrował z babcią z Wilna, obrazy i grafiki, które wisiały w naszym poprzednim domu, kilka rzeźb i ceramikę. Zabraliśmy leżankę LC4 i fotel LC1 projektu Le Corbusiera, rodzinne pamiątki: naczynia, np. paterę, która przyjechała z nami z Sycylii, bibeloty, np. słonia, którego przywieźliśmy w 1984 roku z Nepalu dla moich rodziców, a który po latach trafił do nas, ale przede wszystkim książki. Zbieraną przez lata, liczącą ok. 10 tysięcy egzemplarzy kolekcję, której układanie na nowych półkach zajęło dobrze ponad miesiąc” – opowiada Ewa.

Wnętrze wypełniają modernistyczne meble z lat 50. i 60. M.in. jadalniane, minimalistyczne krzesła Pierra Mazairaca i Karela Boonzaaijera dla Pastoe, palisandrowe biurko projektu Gianfranco Frattiniego dla Bernini czy stolik kawowy Ico Parisiego dla Cassiny w stylu italian modern. Sprzęty współczesne niemal w całości zaprojektował Jacek Kolasiński. To np. kubistyczna w formie łazienkowa komoda, szaro-żółte meble kuchenne czy biblioteczne regały, z których jeden został poświęcony cenionej i kompletowanej przez Ewę serii wydawniczej Nike (półki mają odpowiednią głębokość i rozstaw).

Choć gospodarze mieszkają tu raptem od paru tygodni, to oswoili już przestrzeń. Odnosi się wrażenie, że żyją tu znacznie dłużej.

Rozważania na temat tego, czym jest dom, towarzyszą Ewie od lat: Zawsze interesowało mnie to, czy istotę domu stanowi budynek, przestrzeń psychiczna, a może wspomnienie? Rodzina od strony mamy i ojca uległa rozproszeniu, tak ułożyły się losy. Nie mam ciągłości, śladów. Może to tutaj powstaną korzenie. Myślę, że to wnętrze, ten dom będzie się tworzył z upływem czasu, poznamy wszystkie kąty i zobaczymy, gdzie czujemy się najlepiej. Ale już teraz odbieramy przestrzeń nowego domu jako przyjazną, zapraszającą. Chyba dobrze będzie się tą przestrzenią dzielić z bliskimi i zagnieżdżać w niej”.