Ewa Stepnowska: Mam słabość do staroci i słonecznych kolorów

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Kasia Ładczuk

 

Kamienica z 1918 roku na warszawskim Mokotowie, stojąca pośrodku osiedla. Jak na tamte czasy nowoczesny projekt z półokrągłą, przeszkloną klatką schodową. Budynek ucierpiał w czasie powstania warszawskiego; elewacja do dziś nosi ślady zniszczenia przez kule. Wnętrze natomiast nie przetrwało powstania wcale, zostało odbudowane w latach 50. przez dziadka pani Małgorzaty, od której mieszkanie wynajmuje odwiedzana przez nas Ewa Stepnowska. Ewa mieszka wraz z narzeczonym i dwoma kotami: Krzysztofem i Szatanką. Mieszkanie wypełnione jest kolorową ceramiką (wazonami, paterami, misami, talerzami, figurkami) i meblami vintage. 

 

Gdzie mieszkałaś, zanim tu trafiłaś?

Ewa: Wychowałam się w podwarszawskiej miejscowości nad jeziorem. Do Warszawy przenieśliśmy się z rodzicami, kiedy miałam 12 lat. Przez kolejne lata mieszkałam na Żoliborzu, w centrum, na Powiślu, w końcu 3,5 roku temu trafiłam na Mokotów. 

Stworzyłaś markę Bodymaps. Czy od małego ciągnęło cię w stronę mody?

Ewa: Chyba nie, ale od dziecka miałam rzemieślnicze zajawki. Lubiłam coś tworzyć. Jednak później bardzo chciałam studiować projektowanie mody i tak trafiłam na warszawską Akademię Sztuk Pięknych. Choć teraz czuję, że bliżej mi do projektowania produktu niż mody. Moje rzemieślnicze zamiłowania nie minęły, od paru lat hobbystycznie zajmuję się ceramiką, bardzo mnie to relaksuje. Wszystkie ceramiczne przedmioty w domu zrobiłam sama, czasem robię też prezenty dla bliskich.

 

 

 

 

Kiedy powstało Bodymaps? Jaki był twój zamysł?

Ewa: Markę założyłam 4 lata temu. Wstępne przygotowania trwały mniej więcej pół roku. Chciałam stworzyć markę, która specjalizuje się w produkcji jednego typu produktu. Padło na kostiumy kąpielowe, ponieważ wiedziałam, że praktycznie nie ma polskich marek, które je produkują. Od 2 lat w Bodymaps współpracuje ze mną Ada. Pracę planujemy sobie na cały rok. W lecie koncentrujemy się na sprzedaży, jesienią projektujemy nową kolekcję, zimą planujemy produkcję, a wiosną działamy marketingowo. Ten proces jest powtarzalny. Podstawą marki są modele w stonowanych kolorach, ale nasze kroje zawsze nawiązywały do stylu retro. W tym sezonie mamy modele, w których zastosowałyśmy żakardy czy złotą nitkę. Niedaleko mojego domu mieści się mały sklep Bodymaps, tam mamy bezpośredni kontakt z klientkami. Ich potrzeby i wskazówki bierzemy pod uwagę przy kolejnych projektach. 

Który kostium wkładasz, kiedy pływasz?

Ewa: Mam jeden ulubiony, czerwony kostium Mick. Ma już parę lat.

Rok temu razem z Adą stworzyłyście Drapellę.

Ewa: To projekt inspirowany latami 70., 80. oraz modą estradową. Stworzyłyśmy kilka modeli sukienek, które szyte są na zamówienie. W tej chwili jest to bardziej projekt-eksperyment, szukamy optymalnej drogi. Być może sukienki będzie można wypożyczać, jako że cały czas zastanawiam się, czy jest sens produkować kolejne ubrania, skoro jest ich już tak dużo.

 

 

 

 

Jak znaleźliście to mieszkanie? Czego wymagało po przeprowadzce?

Ewa: Mieszkania szukaliśmy w styczniu, w dosyć martwym okresie, a ogłoszenie znaleźliśmy w Internecie. Przed nami w tym lokalu mieszkali właściciele mieszkania. Trzeba było odmalować ściany, ściągnąć panele, by odsłonić stary parkiet. Kuchnia i łazienka pozostały niezmienione. 

Opowiedz o meblach, rzeczach, które tu macie.

Ewa: To nie jest zbyt przeładowane wnętrze. Mamy tyle, ile potrzeba: stół, łóżko, biurko, sofę i fotele. I raczej mało bibelotów. Zasłony z lat 60., które mamy w sypialni, kupiłam w second-handzie. Mam słabość do staroci i słonecznych kolorów żółtego i pomarańczowego. Stąd te pomarańczowe, kwieciste zasłony, żółte krzesła w kuchni, żółta lampa rzucająca w nocy wzory na ścianę, żółty dywan w salonie, pomarańczowy balkon. Zbieram też pomarańczowo-żółte szkło Zbigniewa Horbowego. Dobrze czuję się w mieszkaniach pełnych historii i sentymentów, za to mój narzeczony jest minimalistą, dlatego szukamy kompromisu. Przez ostatnie lata mieszkaliśmy w zupełnie surowych wnętrzach. Meble kupujemy stopniowo cały czas pojawiają się nowe i cały czas przemeblowujemy kolejne pomieszczenia. Kuba ma praktyczne podejście i namawia mnie na jak najwygodniejsze rozwiązania, mnie ciągnie bardziej do targów staroci. Staram się kupować stare meble niewymagające renowacji, bo trudno mi się potem do niej zmotywować. Zwracam uwagę na tkaniny. Fotele, na których siedzimy, strasznie mi się spodobały, bo na zielonej tapicerce mają piękne, kolorowe, wypukłe „maźnięcia” (trochę przypominają mi pikasiaki z lat 60.). Nie miałabym serca jej zmieniać. Moja mama przez całe moje życie kolekcjonowała antyki, ma wielką kolekcję i wypożyczalnię torebek vintage, które zebrała przez ostatnie 30 lat to po niej ciągnie mnie do przedmiotów z przeszłości. Sama jednak często się przeprowadzałam, a zbieractwo nie lubi przeprowadzek.

Czy są tu jakieś przedmioty, które wyjątkowo lubisz?

Ewa: Jestem straszną kociarą i najbardziej chyba lubię domek, który jest podwieszony pod sufitem w sypialni. 

Czy jest coś, co lubisz zbierać?

Ewa: Klipsy! Większość mam po mamie. Żadna kobieta w naszej rodzinie nie ma przekłutych uszu i tak już chyba musi zostać (śmiech).