Fundacja Muzeum Komiksu: Rozmowa z Arturem Wabikiem

Jesteśmy w siedzibie fundacji Muzeum Komiksu, którą w grudniu 2020 roku powołał Artur Wabik, Tomasz Trzaskalik i Wojciech Jama. Cała trójka od lat kolekcjonuje komiksy i inne artefakty związane z komiksem. Oprócz tego każdy z nich ma zamiłowanie do zbierania innych obiektów. Ich domy wypełnione są fascynującymi przedmiotami, których część będziecie mogli zobaczyć na wystawie „Kolekcje”, przygotowywanej na Łódź Design Festival, który odbędzie się w maju tego roku.

Artur jest historykiem sztuki, artystą sztuk wizualnych, kuratorem i publicystą. Zajmuje się komiksem i street artem. Od wielu lat angażuje się w wiele działań jednocześnie. Oprócz Muzeum Komiksu prowadzi obecnie galerię „Baszta” w podziemiach Dworku Białoprądnickiego, gdzie wystawia prace młodych twórców. Pisze reportaże i eseje, m.in. dla magazynu „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni”. Pracuje nad monografią Artura Bartelsa – pisarza i ilustratora, twórcy wczesnych form komiksowych. Z początkiem kwietnia otworzył wystawę współczesnej sztuki ukraińskiej w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha.

Które komiksy były twoimi ulubionymi, gdy byłeś dzieckiem?

Pamiętam rok 1989, kiedy na polskim rynku pojawiły się amerykańskie komiksy z superbohaterami: Spider-Manem, Punisherem, Batmanem. Tego pierwszego lubiłem najbardziej. Co tydzień biegałem do kiosku, żeby sprawdzić, czy jest już nowy numer. Wcześniej rodzice kupowali mi klasyczne polskie komiksy z przygodami: „Jonki, Jonka i Kleksa”, „Kajka i Kokosza”, „Tytusa, Romka i A’Tomka”. Wymienialiśmy się nimi z kolegami. Do moich najważniejszych lektur tego okresu należał także „Thorgal” i komiksy Tadeusza Baranowskiego.

Pochodzę z Krakowa. W dzieciństwie główną osią mojego świata była ulica Królewska, którą pamiętam jeszcze jako 18 stycznia. Cały mój mikroświat składał się z mojej ulicy, jej przecznic i tych kilku przystanków tramwajowych, na trasie od Biprostalu do Rynku Głównego. Tutaj też kupowałem swoje pierwsze komiksy. Zaczytywałem się w nich do momentu, kiedy odkryłem graffiti. Pierwsze moje malowidła powstawały także w tej dzielnicy. Komiksy poszły wtedy na dłuższy czas do szuflady. Później sprzedałem je pod Halą Targową, czego zresztą szybko pożałowałem. Odkupiłem je wprawdzie po latach, ale były to już inne egzemplarze; inaczej pozaginane, z grzbietami przetartymi w innych miejscach. Do komiksu na poważnie wróciłem dopiero na studiach, kiedy założyłem wydawnictwo.

 

W 2020 roku z Tomkiem i Wojtkiem otworzyliście fundację Muzeum Komiksu. Jak to się zaczęło?

Wszyscy trzej mamy ten sam problem, mianowicie przestajemy się mieścić z naszymi zbiorami w domach. Wszyscy zbieramy w zasadzie to samo, czyli rzeczy związane z komiksem. Ja zawodowo zajmuję się komiksem już prawie 20 lat. Wojtek zaczął zbierać je jeszcze wcześniej. 

Sześć lat temu, przy okazji 5. Krakowskiego Festiwalu Komiksu zrobiliśmy pierwszą wspólną wystawę, prezentującą część kolekcji Wojciecha. Były to m.in. oryginalne plansze komiksowe, szkice, storyboardy, a także komiksy wydawane drukiem, w których znalazły się różnego rodzaju dedykacje, rysunki i podpisy autorów. Ponadto komiksowe gadżety z PRL: plany lekcji dla dzieci, artykuły papiernicze i AGD, z postaciami takimi jak Kurczak Ptyś czy Gąska Balbinka. Wystawa była pokazywana w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, trwała tylko przez jeden weekend, podczas festiwalu. To dało nam motywację do dalszego działania, pokazało, że warto nasze zbiory eksponować.

Niedługo później poszliśmy do Muzeum Narodowego w Krakowie i zaproponowaliśmy ówczesnemu dyrektorowi tej placówki, Andrzejowi Betlejowi, pomysł na większą wystawę. Przygotowywaliśmy ją półtora roku. Eksponowana była od marca do lipca 2018 roku, czyli przez prawie 6 miesięcy. Przyszło na nią niemal 40 tysięcy osób! Później zabraliśmy tę wystawę do Francji i pokazaliśmy ją, w nieco okrojonej wersji, w Bibliotece Polskiej w Paryżu.

Zachęceni sukcesami tych trzech wystaw, zaczęliśmy szukać stałej przestrzeni ekspozycyjnej dla naszych zbiorów. Podjęliśmy rozmowy z miastem – wybraliśmy sobie nawet budynek w dzielnicy Wesoła. Niestety, niedługo później zaczęła się pandemia i zatrzymała nasze plany. W drugiej połowie 2021 roku uznaliśmy, że nie możemy dłużej czekać i musimy zrobić jakiś krok. Wynajęliśmy przestrzeń, wyremontowaliśmy ją i mamy tutaj swoją siedzibę: nasze Muzeum Komiksu.

 

 

Czym się zajmujecie jako fundacja? 

W jednym z pomieszczeń stworzyliśmy przestrzeń galeryjną. W drugim odbywają się wykłady, warsztaty i spotkania autorskie. Jest też czytelnia naukowa poświęcona komiksowi. Nie gromadzimy w niej samych komiksów, bo nie bylibyśmy w stanie ich wszystkich zmieścić, natomiast przechowujemy tu literaturę o komiksie. Chcemy, aby docelowo były tu dostępne wszystkie wydane w Polsce pozycje naukowe i popularnonaukowe o komiksie. Jesteśmy już na dobrej drodze.

W księgozbiorze posiadamy publikacje autorstwa najważniejszych badaczy polskiego komiksu. Niektóre pozycje są dosyć specjalistyczne, a wymienić tu można np. pracę dra hab. Wojciecha Birka, poświęconą komiksowym adaptacjom utworów Henryka Sienkiewicza. Inne mają charakter przekrojowy. Jeden z członków naszej Rady Programowej, Paweł Chmielewski, opublikował niedawno książkę Na dworze Goździkowego Króla. Polskie formy komiksowe w kontekście europejskim od XV wieku do roku 1914. Historia popularna. Jest to jedna z książek objętych naszym patronatem. Zbieramy tu również wydania bardzo rzadkie, jak np. seria „Z archiwum polskiego komiksu prasowego” – to trudno dostępne 10 tomów, które ukazały się w niewielkim nakładzie. 

W naszej czytelni są dostępne gazety wydawane od połowy XIX wieku do czasów współczesnych. Pisma satyryczne takie jak „Kłosy”, „Kolce”, „Mucha” czy „Szpilka” były niezwykle popularne w XIX wieku, w zasadzie we wszystkich zaborach. Na ich łamach pojawiały się pierwsze ilustracje – drzeworyty bądź miedzioryty – które miały pewne elementy narracyjne. Nasuwa się tu pytanie: od kiedy mamy do czynienia z komiksem? Przyjęło się uważać, że dymki są dystynktywną cechą komiksu. Owszem, są ważne, ale nie są niezbędne, ponieważ istnieją komiksy nieme albo utrzymane w takiej konwencji, jak np. „Koziołek Matołek”, czyli rysunki i teksty oddzielnie. Chodzi więc wyłącznie o to, aby zachodziło zjawisko narracyjności. Przynajmniej dwie ilustracje, które następują po sobie, tworzą komiks, niezależnie od tego, czy mamy tekst, czy go nie mamy.

To są najwcześniejsze formy, które nas interesują, ale zbieramy także publikacje późniejsze – prasę z komiksami, niekoniecznie typowo komiksową, ale taką, w której komiksy się pojawiały. W zbiorach mamy np. czasopismo „Traktor”, w którym rozważane są zagadnienia istotne dla traktorzystów, czyli jak prowadzić traktor, jak go serwisować itd. Na ostatniej stronie pisma ukazywał się komiks „Przypadki Michała Rurki”. Ten wesoły komiks, opowiadający o tym, jak prawidłowo używać traktora, ma też pewne cechy propagandy.

Przed wojną dostępne były w Polsce przedruki komiksów skandynawskich, ale także amerykańskich. W „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” już w 1939 roku ukazywały się komiksy Disneya. Niestety, ich dalszą publikację przerwał wybuch wojny. Znane jest zdjęcie Tadeusza Bukowskiego, na którym żołnierz AK podczas powstania warszawskiego czyta „Błyska Gordona”, czyli spolszczoną wersję „Flasha Gordona”, wydaną w 1939 roku przez wydawnictwo Gebethner i Wolff. Większość nakładu tego komiksu spłonęła w powstaniu. Wedle naszej wiedzy zachowały się trzy egzemplarze w polskim przekładzie – w tym jeden znajdujący się w naszych zbiorach. 

Tuż po wojnie komiks wrócił na moment na łamy prasy, natomiast później władze komunistyczne przyjęły do niego krytyczny stosunek. Uważany był za imperialistyczny, kapitalistyczny wymysł, dla którego nie miejsca w socjalistycznym kraju. Wtedy zniknął na dość długo i powrócił tak naprawdę dopiero w latach 70., przy okazji komiksów mających na celu ocieplenie wizerunku służb mundurowych, jak „Pilot Śmigłowca” czy „Kapitan Żbik”.

„Nowy Świat Przygód” to pismo dla młodzieży, które zostało reaktywowane w marcu 1946 roku. Na jego łamach ukazywała się w odcinkach pierwsza powieść Stanisława Lema Człowiek z Marsa, którą napisał jeszcze podczas okupacji we Lwowie, gdzie ukrywał się na aryjskich papierach. Bywał tam w bibliotece przeznaczonej dla niemieckich oficerów, gdzie czytywał anglosaską prasę i literaturę pulpową – wydania kieszonkowe z gatunku science fiction, grozę i detektywistyczne historie. W tej konwencji napisał Człowieka z Marsa, którego później bardzo się wstydził. Trzeba jednak pamiętać, że miał wtedy zaledwie 25 lat! 

To, co nas w tej sprawie interesuje najbardziej, to ilustracje do tej powieści. Otóż redakcja „Nowego Świata Przygód” przydzielała do ilustrowania kolejnych odcinków Człowieka z Marsa po prostu tych ilustratorów, których miała akurat pod ręką. Czasami są to ilustracje w konwencji realistycznej, charakterystycznej dla tej epoki, a czasami w nieco bardziej syntetycznej, uproszczonej, przypominającej późniejsze ilustracje Daniela Mroza do Cyberiady czy Bajek robotów. Był to duży rozstrzał estetyczny.

W zbiorach mamy też kilka roczników „Vaillanta” – czasopisma francuskiego, które było odpowiednikiem „Nowego Świata Przygód”, wydawanym przez francuską partię komunistyczną. To jest bardzo ważne, dlatego, że dzięki temu te „Vaillanty” do nas docierały już w latach 60. Trafiały do pracowni różnych rysowników komiksowych w Polsce, choć normalnie komiksy nie przedostawały się przez żelazną kurtynę. I to właśnie tymi komiksami inspirowali się niemal wszyscy twórcy polskiego komiksu w PRL. Może poza Papciem Chmielem, który debiutował znacznie wcześniej. To jest cały temat czekający na opracowanie: francuskie inspiracje polskich twórców komiksowych w okresie komunizmu.

 

Jak trafiają do was te komiksy, czasopisma?

Na różne sposoby. To może zaskakiwać, ale często oryginalne prace trafiają na śmietnik. Kupiliśmy ostatnio 14 plansz Krystyny Wójcik – trochę mniej znanej autorki komiksowej, tworzącej w latach 70. – które po prostu ktoś wyrzucił. Nie znaleźliśmy ich bezpośrednio my, ale ktoś, kto od zrozumiał, że ma do czynienia z czymś istotnym, że trzeba się nad tym pochylić. Krystyna Wójcik publikowała na łamach łódzkiego „Expressu Ilustrowanego” oraz wrocławskich „Wiadomości”, gdzie adaptowała na komiksy m.in. Powrót z gwiazd i Maskę Stanisława Lema, Wehikuł czasu H.G. Wellsa, Potop Sienkiewicz i pamiętniki Casanovy.

Kupujemy też całe archiwa od spadkobierców artystów. Od jakiegoś czasu aukcje oryginalnych plansz komiksowych pojawiają się również w Desie. Ten rynek bardzo się rozwija. Wojciech Jama, który posiada najwięcej oryginalnych plansz, swoje najbardziej spektakularne nabytki kupował jeszcze w cenach dosyć przystępnych. Dziś na pewne rzeczy już nas nie stać. Nie jesteśmy w stanie kupić do kolekcji planszy np. Grzegorza Rosińskiego, bo kosztuje kilkanaście lub wręcz kilkadziesiąt tysięcy euro.

 

Cała wasza trójka ma też sporo komiksowych figurek. Parę z nich przynieśliście do fundacji.

Jest tu między innymi figurka Profesora Filutka, wykonana z drewna na przełomie lat 60. i 70. To tzw. samizdat – dziś powiedzielibyśmy fanart – ktoś wykonał go samodzielnie. Mamy też produkowaną seryjnie figurkę Bezrobotnego Froncka, jednego z najpopularniejszych bohaterów komiksowych dwudziestolecia międzywojennego. Komiks z przygodami Froncka ukazywał się na łamach czasopisma „Siedem Groszy”, wydawanego na Śląsku. Froncek, który zajmował się głównie konsumpcją alkoholu, miał wiele przygód w ojczyźnie, ale był także uczestnikiem wojny w Abisynii, a także wojny japońsko-chińskiej.

 

Jaki jest wasz ostatni nabytek do czytelni?

W ubiegłym tygodniu kupiłem kilka roczników „Pisma”, które słynie z wysokiej jakości ilustracji i komiksów. Staramy się nie zapominać o aktualnie ukazujących się tytułach.