Joanna Dziurman:
Uwielbiam spędzać czas w domu
Warszawska Saska Kępa i willa z lat 30. Na pierwszym piętrze od dwóch lat mieszka Joanna Dziurman. To niewielkie mieszkanie, które zaskakuje nietypowymi rozwiązaniami, doborem barw i przedmiotami z „różnych bajek”. Kawałki tapet z dociętymi sztukateriami tworzą ozdoby ścian w łazience, do sypialni prowadzi wąski otwór w ścianie, stalowa miska z namalowaną wokół falbanką służy za „kominek” na świece. Na wszystkie patenty wpadła Joanna, która kolejno własnoręcznie je wykonała. Meble i dodatki, to połączenie elementów z sieciówek jak stolik pomocniczy z Ikei, klasyków dizajnu z drugiej ręki jak metalowy świecznik Hansa Nagela oraz współczesnych projektów jak patera Aniela Malwiny Konopackiej.
Zacznijmy od tego, czym się zajmujesz. Prowadzisz markę MARBELO, która oferuje przede wszystkim uchwyty do mebli.
Studiowałam zarządzanie produkcją, choć moim marzeniem była architektura, na którą niestety się nie dostałam. I zaraz po studiach zaczęłam pracę w różnych korporacjach. Na sam koniec na kilka lat trafiłam do Ikei, gdzie opiekowałam się firmami dostarczającymi do nas swoje produkty. Odbierałam prototypy, pilnowałam jakości. W końcu po latach pracy dla kogoś, podjęłam decyzję o rezygnacji z pracy na etacie. Mniej więcej trzy lata temu zaczęłam projektować produkty, które chciałam zacząć sprzedawać. Na początku była szkatułka z marmuru oraz pierwsze modele uchwytów do mebli. Zaprojektowałam korpusy, do których wkładane są różnego rodzaju kamienie jak np. marmur. Całe szczęście bardzo szybko potrafię coś wymyślić produkcyjnie, wpaść na pomysł jak wybrnąć, żeby coś się po prostu dało zrobić. Dziś MARBELO to moje jedyne zajęcie. Obecnie w ofercie jest około 50 modeli uchwytów. Tworzę też projekty na indywidualne zamówienie. W tym wnętrzu do kuchennych frontów dodałam swoje uchwyty „pączki”.
Jak trafiłaś do tego mieszkania?
Wcześniej mieszkałam w Forcie Piłsudskiego, gdzie nie odpowiadało mi nowoczesne, pozbawione duszy budownictwo, brak sklepów, restauracji i usług. Wszędzie trzeba było jeździć autem. Jeszcze wcześniej mieszkałam długo we Wrocławiu w kamienicy sprzed II wojny światowej i chciałam wrócić do tego klimatu. Miałam bardzo określone wymagania. Mieszkanie 40 m2, na pierwszym piętrze z widokiem na kamienice i drzewa, z balkonem, a do tego w konkretnym miejscu na Saskiej Kępie. Wszyscy pośrednicy, słysząc coś takiego, mówili, że jest to po prostu niewykonalne. Stwierdziłam więc, że znajdę sobie takie mieszkanie sama. By poczuć się już mieszkanką tej dzielnicy, zmieniłam miejsce, do którego chodziłam na jogę. No i po trzech tygodniach w internecie pojawiło się ogłoszenie z tym mieszkaniem w budynku, koło którego przechodziłam, idąc na zajęcia.
Jak wyglądała ta przestrzeń, zanim tu zamieszkałaś?
Mieszkanie było po remoncie, gotowe do zamieszkania. Ale ja oczywiście miałam swoją wizję i wszystko zmieniłam. W miejscu dawnej kuchni jest sypialnia, a połowa przedpokoju została dodana do łazienki. Dzięki temu powiększyłam powierzchnię łazienki, w której teraz mogę wszystko zmieścić. Chciałam wykorzystać każdy centymetr, dlatego również za lustrem jest duża powierzchnia do przechowywania.
Jaki był plan na wygląd wnętrza?
Chciałam nadać przestrzeni nieco charakteru z lat 30., bo wtedy właśnie stanął ten budynek. Z historycznych elementów zostały tu jedynie oryginalne drzwi i mosiężne klamki. Ja wprowadziłam sztukaterie i rozety. Wszystko kleiłam i malowałam sama. Lubię przerabiać, ulepszać to, co do mnie trafia. Kupuję coś prostego, jak np. szarą sofę i dodaję swój pomysł, w tym przypadku toczone drewniane kule pomalowane na pomarańczowo zamiast klasycznych nóżek. Drugim kierunkiem były moje ukochane lata 60. Czyli trochę plastiku, trochę ciemnej sklejki. Szukałam rzeczy vintage i tak pojawiły się tu np. krzesła BA1171 zaprojektowane w 1964 roku przez Helmuta Bätznera dla niemieckiej firmy Bofinger. Regał to IKEA z lat 60. Pomarańczowa lampa została znaleziona na OLX. Przemalowałam ją. Wszystko, co tu trafiło, wybrałam konkretnie do tego miejsca. Meble, które miałam, zostały we Wrocławiu, gdzie mieszkałam wcześniej. Najstarszą rzeczą jest ceramiczna głowa stojąca na półce w sypialni. Dostałam ją na komunię od ciotki. Totalnie nietypowy prezent. Na podłodze stoi minimalistyczny stolik mojego projektu.
Sporo przerabiasz, wymyślasz. Skąd wzięła się w tobie ta pasja?
Uwielbiam spędzać czas w domu i moja przestrzeń musi być bardzo eklektyczna i nieoczywista. Wymyślam więc różne rzeczy, które są funkcjonalne, ale przyjmują nieoczywiste formy. Tata lubi majsterkować. Często robi coś sam, tak jak ja, maluje też obrazy. Czasami robił coś do mojego pokoju. Ja w poprzednim mieszkaniu sama robiłam renowację stuletnich drzwi.
Tu sama zrobiłam sklejkowe ramy do moich obrazów. Czasami, gdy mam wenę, maluję. Nie chciałam kupować nowych listew przypodłogowych, wykorzystałam te, które były, pomalowałam je, dodałam kolorowy pasek, żeby stworzyć wrażenie wysokiej drewnianej listwy. Przerobione jest też łóżko, ale jeszcze nie jest tak, jak miało być. Rurę przy suficie pierwotnie chciałam schować w zabudowie, ale stwierdziłam, że wolę zastosować coś, co mogę zrobić w miarę szybko sama. Wykleiłam ją lustrzaną mozaiką.
Bardzo lubię urządzać nowe miejsce. Kilka razy robiłam remont bardzo starych, zaniedbanych mieszkań, które kupowałam tanio i potem odsprzedawałam drożej. Dziś trudniej zrobić coś takiego, ale chciałabym za jakiś czas do tego wrócić.