Julia Piekiełko: Obrazy to coś, w co można uciec, niekoniecznie muszą odzwierciedlać rzeczywistość

Julia Piekiełko:

Obrazy to coś, w co można uciec, niekoniecznie muszą odzwierciedlać rzeczywistość

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Ład Studio
Data: 15.03.2025

Dziś odwiedzamy jedną z warszawskich pracowni. Położona na strychu kamienicy zaprojektowanej przez Lucjana Korngolda za miejsce pracy służy Julii Piekiełko, która od 2022 roku bycie malarką łączy z prowadzeniem marki SĀR – miejsca z rzemiosłem stworzonym z tęsknoty za Indiami, w których spędziła kilka lat życia. SĀR to concept store z przedmiotami codziennego użytku, projektami wytwarzanymi rzemieślniczo w Indiach, ale i w Polsce. Jak mówi Julia: „Obiektami, w których zaklęty jest czas i tradycje oraz niezwykłe historie ludzi i miejsc”.

Malujesz, prowadzisz też SĀR, gdzie sprzedajesz dzieła innych artystów, ale i swoje projekty, które tworzysz w kooperacji z polskimi twórcami. Przez kilka lat żyłaś w Indiach i to one sprawiły, że zafascynowała cię tamtejsza sztuka i rzemiosło. Jak tam trafiłaś?

Studiowałam projektowanie graficzne na ASP w Katowicach, ale kompletnie nie podchodziła mi praca z komputerem i po roku przeniosłam się na grafikę warsztatową. Wolałam robić coś manualnie. W trakcie studiów pracowałam w wielu miejscach, między innymi przy tworzeniu reklam. Zajmowałam się kostiumami, a w pewnym momencie pojawiła się możliwość pracy w agencji, która miałaby reprezentować operatorów filmowych na indyjskim rynku. Zdecydowałam się to zrobić. Najpierw wyjechałam na miesiąc. To był bardzo intensywny czas z mnóstwem spotkań. Poznawałam ludzi i Bombaj. Tworzenie agencji to był w Indiach nowy koncept, panował spory chaos. Zaczęłam sprowadzać operatorów na pół roku, rok, w zależności od tego, jak długie były zdjęcia filmowe. I moja historia w Bombaju niespodziewanie się przedłużała. 

Z czasem zaczęły pojawiać się duże produkcje. Przyszła jednak pandemia i przerwa w kręceniu filmów. To był ten moment, kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy chcę to dalej robić. Korciło mnie, by zająć się swoimi pomysłami. Wróciłam do Polski. Zaczęłam częściej malować. To pomagało mi na swój sposób przeżyć rozstanie z Indiami. Już wtedy kiełkowała w mojej głowie myśl o założeniu SĀR, pamiętam pierwsze spotkania z twórcami, które odbywały się u mnie w studiu jeszcze wtedy na ulicy Rozbrat. 

Skąd pomysł na tworzenie swoich projektów? Jaki był pierwszy i jak wygląda proces projektowy?

Zawsze tworzę w głowie wyobrażenie nowej kolekcji. Nie tylko tego, co zaprojektuję ja, ale i tego, co dodatkowo pojawi się w asortymencie SĀR. Obieram pewien kierunek, tak by wszystko było spójne. Zawsze mam też na myśli pewną barwę, która przewija się w danym sezonie. Większość zaprojektowanych przedmiotów lawiruje wokół danej tonacji. Na przykład kiedy tworzyłam jaśminowe mydło Sambac, powstała wokół niego dodatkowa kolekcja. Z Agnieszką Bar i Jakubem Przyborowskim zaprojektowaliśmy akcesoria, zaangażowałam również indyjską markę Runaway Bicycle do stworzenia dla nas ręczników do rąk we wspaniałej technice tkania zwanej Jamdani. 

Pomysł na produkt opiera się z reguły na wspomnieniu i chęci posiadania czegoś, czego nie ma w zasięgu ręki, uchwyceniu jakiejś chwili. Lubię przeradzać te ulotne momenty w coś namacalnego. I taką sentymentalną podróżą jest właśnie kolekcja SAMBAC, gdzie mydło swoim zapachem i formą zaczyna opowiadać historię, a w ślad za nim idą obiekty zaprojektowane, by to doznanie było jeszcze głębsze i zapadające w pamięć. 

Praca nad pojedynczym produktem czasami trwa bardzo długo. Powstanie mydła i związanej z nim kolekcji zajęło nam ponad dwa lata, a teraz mierzę się z innym wyzwaniem – tym biznesowym, aby mydło stało się obecnym rynkowo produktem.

Jeśli chodzi o produkcję w Indiach, to jestem uzależniona od pór roku i terminów wykonawców – w przypadku techniki Ajrakhu efekty są zależne od wilgotności powietrza i temperatury, co powoduje, że pewnych barw w danym okresie nie jesteśmy w stanie zrobić tak, jak byśmy chcieli. W tej technice powstają szlafroki oraz obrusy, współpracujemy ze świetnym specjalistą w tej dziedzinie, który pragnie dzielić się swoją wiedzą i dzięki niemu eksperymentujemy na różnych polach, od wykorzystania konkretnych naturalnych barwników po wykonanie wzorów, które wymagają dodatkowych przygotowań. Co ciekawe, to fakt, jakim wyzwaniem jest przygotowanie kolekcji opartej na konkretnej barwie, bo nasze, polskie pojęcie koloru i jego intensywności jest zupełnie inne. I takie zagadnienia są niezwykle stymulujące.

Co jest dla mnie wyzwaniem to to, że w SĀR praca jest zespołowa, polega w dużej mierze na zaufaniu i nie wszystko jest zależne ode mnie. Jednak do pewnego momentu mogę wpłynąć na realizację poszczególnych projektów. Ten świat rządzi się innymi prawami, za to moja pracownia to tylko ja i moje myśli i chyba mimo wszystko zachowanie tej autonomii jest dla mnie kluczowe. Choć SĀR wchodzi też w moje obrazy i rysunki, bo czasami nie mogę się oprzeć jakieś inspiracji albo pomysłowi i rozwijam to na obu biegunach.

 

W tej pracowni malujesz. Tworząc, używasz nie pędzla, a szpachli.

Sposób malowania przy użyciu tego narzędzia poznałam jeszcze w liceum plastycznym. Czułam, że pozwala na eksperymenty, daje więcej możliwości i tworzy strukturę, która odbija światło. A światło i to, jak w styczności z nim zachowuje się struktura oraz jak powstaje barwa, fascynuje mnie, od kiedy pamiętam. Robiłam nawet serię białych obrazów, gdzie zmieniała się tylko tonacja bieli. Teraz rozkminiam barwy quinacridone – transparentne o niesamowitej świetlistości. Od zawsze bardziej fascynowała mnie abstrakcja. Uważałam, że obrazy to coś, w co można uciec, że niekoniecznie muszą odzwierciedlać rzeczywistość. Może stąd chęć tworzenia magii na każdym polu, przedmiotów czy światów w moich obrazach, które chce się przeżyć.

 

 

Flower Petal

Bombay Night

Landscape

Płótno często ma u ciebie kształt tonda. Dlaczego?

Zawsze wydawało mi się, że tondo jest bardzo otwartą kompozycją. Najczęściej malowałam na nim wspomnienia, głównie z Indii. Jak można połączyć w pracy te dwa światy? Indie i Polskę. Opierałam się na tęsknocie za tym, co zostawiłam w Indiach, ale inspiracji szukałam w polskiej naturze, dlatego właśnie powstał pomysł, że będzie to zapisane w kole, bo jest to temat otwarty, wspomnienie, które może ulec zmianie.

 

Jak wygląda twój proces twórczy? Czy zawsze wiesz, co pojawi się na płótnie?

Kiedyś malowałam bardziej spontanicznie, dziś poświęcam dużo czasu na analizę. Jestem dosyć pewna tego, co robię w malarstwie. Kiedy zaczynam jakąś serię, wiem, co jest punktem wyjścia. 

Mam mnóstwo szkicowników, w których przeplatają się pomysły na SĀR i malarstwo. W obu przypadkach jest to historia o jakiejś barwie albo o kolorystycznym połączeniu, które mnie frapuje. Szkic powstaje w notatniku. Na płótnie poddaję się procesowi, który też jest dla mnie ważny. Kiedy zaczynam, to wiem, gdzie idę, wiem, co robię. Planuję plamy barwne, trochę tak, jakbym robiła podmalówkę. Jednak polegam też na intuicji. Moje obrazy są przeróżne, zależą od mojego nastroju i tego, co mnie zainspirowało w danym momencie. 

Inaczej jest, jeśli chodzi o rysunek. Rysuję, wykonując setki małych kreseczek. To pewna forma medytacji. W jakiś sposób mogę oddać się pewnej rutynie i praktyce, która zbliża mnie do perfekcji, daje mi spokój, a jednocześnie mobilizuje do regularności. W tej technice najważniejszy jest dla mnie proces i pewna powtarzalność, która za każdym razem uwidacznia twoje słabości i musisz się z nimi godzić. Jeżeli popełnisz błąd, to nie ma odwrotu. Nie możesz go wymazać albo zamalować jak w obrazie. 

Rysuję, kiedy nie mam czasu na malowanie. Cała ostatnia seria rysunków powstała głównie ze względu na brak czasu. Rysunek jest łatwiejszy w przygotowaniu, nie muszę rozkładać się z farbami. To nie jest tak czasochłonne, a jest to taki proces, który mnie mimo wszystko zadowala, choć zmagam się w nim z pewnymi przeciwnościami. 

Czasami poznaję ludzi i otwierają się jakieś okienka. Pojawiają się fascynacje jakąś techniką. Tak było z kocami marki Rest. Nie umiem tkać, ale mogę narysować coś, co przypomina ten splot. Robiąc i jedno, i drugie musisz poświęcić określoną ilość czasu. W tych rysunkach zaklęty jest czas, nie jesteś w stanie nic przyspieszyć. Każdego dnia jesteś w innym nastroju, ręka też będzie się inaczej zachowywać. To wszystko widać w kresce. To mój rodzaj zapisu. 

 

Czy są jakieś czynności, rutyny, coś, co pomaga ci w pracy?

Nie potrafię pracować w ciszy. To zostało mi chyba po Bombaju. W tle muszę mieć jakiś zakłócacz, który pozwala mi się skupić. Poza tym, zanim zacznę pracę, pracownia musi być posprzątana. Muszę rozplanować sobie pewne rzeczy no i wtedy mogę wejść w mój świat. Telefon jest z reguły wyłączony. 

 

Czym się tu otaczasz?

Od kiedy pojawił się SĀR, zmieniło się moje podejście do przedmiotów. Mimo fascynacji ich pięknem mam wokół siebie tylko te niezbędne do użytkowania czy też te inspirujące. Jest tu na przykład malutka kolekcja wachlarzy, puszka ze słoniem z Indii, którą kupiłam w pierwszym miesiącu mieszkania tam, drewniana szafa, na którą polowałam bardzo długo, bo jest wykończona niesamowitym mazerunkiem. Są też pierwsze sztuki wszystkich projektów, które zrobiliśmy w SĀR: metalowy świecznik wykonany we współpracy z Marcinem Skalskim, szklano-drewniana kopułka autorstwa Agnieszki Bar i Jakuba Przyborowskiego, czy pierwsza rzeźba naszego mydła w kształcie jaśminu. Jest też ceramiczny kot, którego zrobiła dla mnie Tosha Jagad. To ceramiczka z Bombaju, która tworzy dla SĀR formy z nerikomi i ceramiczne breloki. Mam i muszelki od jednej z przyjaciółek. Fascynują mnie ich nieregularne kształty. Jest też ogromny album Juliana Schnabela, bo nie tylko Indie są dla mnie źródłem inspiracji, fascynuje mnie jego twórczość oraz podejście do świata, umiejętność sprzedania swoich dzieł i pomysłów. Zazdroszczę mu też możliwości tworzenia wielkoformatowych prac i malowania na świeżym powietrzu.

Zawsze mam też przy sobie notatnik. Zapisany myślami, pomysłami na SĀR i obrazy. Nigdy nie wyrzucam tych zużytych. Jestem w stanie wrócić do pomysłu sprzed roku czy 7 lat, na który kiedyś było za wcześnie. Rozpisanie wszystkiego, poukładanie jest dla mnie ważne. To coś, co musi się wydarzyć codziennie.

Utkane

Red