Juliusz Kosin:
Dzień w pracowni często zaczynam od szybkiej partii szachów
W krakowskiej pracowni odwiedzamy artystę malarza Juliusza Kosina, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Juliusz obronił dyplom z malarstwa zrealizowany w pracowni prof. Leszka Misiaka w 2013 roku. Dziś sam uczy studentów jako adiunkt w Pracowni Struktur Działań Przestrzennych i Barwy oraz w II Pracowni Rysunku i Malarstwa na Wydziale Architektury Wnętrz na ASP w Krakowie.
Od pierwszych lat twórczej aktywności bliski jest mu pejzaż. Początkowo fascynowały go kształty miejskich aglomeracji. Perfekcyjnie, z kartograficzną niemal dokładnością odwzorowywał siatki dróg, kształty budowli, blask świateł. Z biegiem czasu odchodził od realistycznych przedstawień rzeczywistości, pejzaż zderzając z abstrakcją, motywy zaczerpnięte z natury ograniczał do geometrycznych form, zaczął też eksperymentować z kształtami podobrazi.
Wychowałeś się w Częstochowie. Czy w twojej rodzinie ktoś zajmował się sztuką?
Mój tata rzeźbi, głównie małe formy użytkowe, mama ukończyła liceum plastyczne, więc w jakiś sposób zaszczepili we mnie swoje zainteresowania. Sam też trafiłem do liceum plastycznego, choć z początku nie wiązałem ze sztuką swojej przyszłości. Miałem sporo wahań przed wyborem konkretnego kierunku studiów. W pewnym momencie malowanie zaczęło mi dawać więcej satysfakcji. Przy okazji przypomniałem sobie dość mocne wrażenie z dzieciństwa z wystawy malarstwa, na którą zabrali mnie rodzice. Wernisaż miał miejsce w Miejskiej Galerii Sztuki w Częstochowie. Ta sytuacja urosła w mojej głowie, podobała mi się atmosfera otwarcia, oglądania obrazów, spotkania z okazji powstania jakiejś wizji świata. Nie jestem pewien czy tam byłem, ale to wspomnienie pomogło mi w utwierdzeniu się w swoim wyborze.
Odbicie, 80×50 cm, olej na płótnie, 2020
Drzewo, 170×140 cm, akryl na płótnie, 2018
Jak wyglądały pierwsze lata twojej twórczości?
W okresie studiów zdecydowanie interesował mnie pejzaż i jego bardzo rozmaite przejawy. Od takiego, który jest bliższy naturze, po pejzaż miejski i różne aglomeracyjne widoki. Tym też skończył się mój pobyt na Wydziale Malarstwa. Namalowałem cykl obrazów dyplomowych, który dotyczył tematu miasta i tego, w jaki sposób tkanka miejska się rozrasta, jak miasto się rozwija i jaką przybiera zewnętrzną formę. Im bardziej oddalimy się od miasta, patrząc na nie z lotu ptaka, tym bardziej jest ono abstrakcyjne, rozrasta się w niegeometryczny sposób, budzi skojarzenia z gniazdem, naroślą, tworem, który naturalnie wpisuje się w pejzaż ziemski. To wydało mi się ciekawe. Z pejzażu widzianego z bardzo odległej perspektywy te abstrakcyjne czy nieprzedstawiające wymiary stawały się coraz bardziej wyraźne. W pewnym momencie czułem przesyt malowaniem konkretnej rzeczywistości. Miałem wrażenie, że nie prowadzi mnie to dalej, więc chciałem coś zmienić, odpowiedzieć sobie jeszcze raz na pytanie, o co mi chodzi w malowaniu. Nowe próby odpowiedzi pojawiły się w 2015, 2016 roku. Próbowałem spojrzeć bardziej syntetycznie czy wyabstrahować z pejzażu to, co faktycznie interesuje mnie jako forma malarska. Zacząłem szukać takich motywów i zasad, które mogłyby organizować obraz, trochę jednak odnosząc się do pejzażu. Od tego momentu to, co malowałem, zaczęło być dla mnie samego bardziej zaskakujące. Sam nie byłem pewien, co się wydarzy na kolejnych obrazach, było w tym coś wyzwalającego. W pracy związanej z konkretną rzeczywistością, z jakimś zdjęciem czy widokiem wszystko jest do pewnego stopnia przewidywalne, a w tym, nazwijmy to, nowym rozdaniu, zawsze była pewna doza improwizacji, niepewności.
Wtedy wszystko, co pojawiało się na płótnie, było zaczerpnięte z wyobraźni?
Częściowo były to rzeczy wymyślone, a częściowo zaczerpnięte z rzeczywistości. Trudno jest za każdym razem zaczynać od zera, trzeba się czymś nakarmić, rzeczywistość jest bogatsza w motywy niż to, co jestem w stanie wymyślić, więc cały czas z niej czerpię, ale już nie w bezpośredni sposób. Myślę, że te wcześniejsze doświadczenia z pejzażem pozwoliły mi na to, żeby trochę się oswoić i nabrać jakiegoś stosunku do formy malarskiej. Teraz to w jakiś sposób wykorzystuję. To procesy, które zachodzą na pograniczu świadomości. Nie wiemy do końca, co z poprzednich doświadczeń ma na nas wpływ. Nieco łatwiej i wyraźniej widać to z perspektywy czasu, najtrudniej ocenić bieżące działania.
Malujesz na podobraziach mocno odbiegających od klasycznego formatu. Tworzysz je sam?
Tak, te nieregularne robię sam. Nie są doskonałe technologicznie, ale czasem jest to sprzyjająca okoliczność. Mam takie momenty, że prostokątny format podobrazia staje się dla mnie irytujący.
Irytujący?
Od wieków obrazy kojarzą nam się z prostokątem. W określonych okolicznościach miewam potrzebę wyjścia poza prostokątną ramę. Być może jest to tęsknota za działaniem w przestrzeni, może pobudza mnie to do trochę innego spojrzenia na swoje malowanie. Ostre, trójkątne kształty, których używam, trochę temu służą, żeby zaprzeczyć prostokątowi czy jakoś zaburzyć jego działanie.
Osobliwość, olej na płótnie, 2022
Wschody i zachody, 120×200, olej na płótnie, 2021
W twoich obrazach zachwyca kolor, a kompozycje wydają się perfekcyjnie zaplanowane. Jak ważnym etapem pracy jest dla ciebie szkic?
Szkicownik traktuję jak notatnik pomysłów. Jeśli w nim coś się uda, to staram się z tym zrobić coś dalej. Zdarza się, że mam mocne przekonanie do konkretnej koncepcji, wtedy szkic sprowadza się do kilku kresek i to wystarczy, a właściwie nie zawsze musi powstawać. Szczególnie jeśli jest to seria prac. Z drugiej strony, ostatnimi czasy lubię malować „chudo”, cienkimi warstwami, a do tego konkretny plan bywa konieczny.
W szkicach często barwa jest lepsza, bo powstaje spontanicznie, przypadek potrafi spowodować, że coś jest dobre, a jak próbujemy to przełożyć na większy format, trochę inną farbą i trochę innym pędzlem, to nagle okazuje się, że to nie działa. Mam wrażenie, że choćby nie wiem, jak bardzo się starać, to czasem szkic i tak jest lepszy, co bywa dosyć deprymujące. Może dlatego czasem pomijam ten etap.
Malujesz czasami cyklami?
Tak, czasem bywały bardziej zaplanowane, a czasem tworzą się w naturalny sposób, jako rozwinięcie pewnej myśli. Jeśli czuję, że jakiś motyw ma w sobie jeszcze jakieś zasoby, to próbuję je wyeksploatować.
Pracujesz nad jednym obrazem czy kilkoma jednocześnie?
Maluję kilka obrazów naraz, to dobrze działa na świeżość spojrzenia, bywa to również konieczne ze względów technologicznych. Niektóre prace powstają długo, są takie, które maluję od roku czy dwóch, może to są po prostu nieudane obrazy, ale czasem udaje się coś wywalczyć z pozornie „zamęczonych” płócien.
Czy w najnowszych pracach dalej to jest odniesienie do jakiejś przestrzeni, natury?
To obrazy, których jeszcze nigdzie publicznie nie udostępniałem, czekają cierpliwie na wystawę. Jest to o tyle inna historia, że próbuję poprzez język geometryczny zbudować takie kształty, które będą trochę bardziej żywe, ludzkie, czasem przypominające jakieś stworzenie lub coś obcego, co jeszcze nie było oglądane. Podobnych elementów szukam w różnych apokaliptycznych wizjach: literackich, malarskich, muzycznych.
Jak wygląda twój dzień w pracowni? Kiedy najlepiej ci się pracuje, masz jakieś przyzwyczajenia?
Myślę, że jak wielu, lubię rytuał kawy. Ostatnio często zaczynam od szybkiej partii szachów. Staram się być w pracowni często, ale nie dzieje się tak zawsze, czasem trzeba trochę pożyć, coś zobaczyć, poznać.
Zazwyczaj jak już jestem w pracowni, to jestem w niej długo. Siedzę do wieczora, z jakiegoś powodu dobrze mi się maluje w drugiej połowie dnia, nawet kiedy jest nie najlepsze światło. Mam wrażenie, że nabieram większej pewności i umysłowo jestem w lepszej kondycji. Z biegiem godzin wydaje mi się, że wiem trochę więcej, a kolejnego dnia następuje reset. Poranek jest trudny, bo często trzeba sobie odpowiedzieć na pewną ilość pytań przed przystąpieniem do pracy. I jakoś tak się składa, że zazwyczaj późnym popołudniem przychodzą najbardziej płodne godziny.
Czy kiedy już trochę pożyjesz i coś zobaczysz, to robisz zdjęcia, które później posłużą ci za inspirację?
Robię dużo zdjęć, niekoniecznie zawsze do nich wracam, ale mam sporo zaobserwowanych motywów, z których czasem coś pożyczam.
Pod koniec studiów i zaraz po nich miałem taki czas, że fotografia była wyczuwalnie obecna w moich obrazach. Te poletka, układy ulic, połacie lasów, jezior, były niezwykle wdzięcznym tematem do malowania. Minęło od ich powstania około 10 lat i moje podejście do fotografii również się zmieniło. Już nie korzystam z niej w tak bezpośredni sposób, nadal jednak bywa dla mnie inspirująca.