Justyna Małczak: Lubię meble z duszą, w których kryje się historia poprzednich właścicieli

Justyna Małczak:

Lubię meble z duszą, w których kryje się historia poprzednich właścicieli

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 08.02.2024

Odwiedzamy dwupoziomowe krakowskie mieszkanie, w którym wraz z mężem i dwójką dzieci żyje Justyna Małczak. Dolny poziom to sypialnia, pokoje dzieci i dwie łazienki, górny – salon, kuchnia, kącik do pracy i toaleta. Mamy tu trochę betonu, cegły i drewna, mebli zbieranych przez lata i romantycznych bibelotów.

Od kiedy tu mieszkasz?

Mieszkamy tu od siedmiu lat. Szukaliśmy mieszkania niedaleko parku Lotników, bo bardzo lubimy tę okolicę. W tym mieszkaniu zachwycił nas duży taras. W pierwotnym układzie wychodziło się na niego z sypialni, a chcieliśmy mieć dostęp do niego z części dziennej, która była rozplanowana na pierwszym poziomie. I w sumie to moja teściowa wpadła na taki pomysł, żeby odwrócić funkcje w mieszkaniu. Na początku stwierdziłam, że nie bardzo podoba mi się rozwiązanie z wejściem do mieszkania wprost do sypialni. Ale zaczęliśmy o tym myśleć i okazało się, że to dobry pomysł.

Czy za to, jak wygląda wnętrze, jesteś odpowiedzialna ty?

Nawiązaliśmy współpracę z Kasią Dolińską, która zaprojektowała układ funkcjonalny naszego mieszkania, elektrykę, bazę, czyli podłogi czy zdobienie ścian, a także zaproponowała umeblowanie. Jeszcze na etapie budowy tego mieszkania razem z kierownikiem budowy ustalaliśmy rozmiar otworu klatki schodowej, tak by był jak największy. Zależało nam na tym, by do hallu wpadało światło dzienne, żeby ta część zapraszała, a nie była ciemnym korytarzem. 

Najważniejsze rzeczy zrobiliśmy według projektu. Bardzo chciałam, by przy schodach znalazły się przeszklenia w czarnych ramach. Wtedy nie były jeszcze takie popularne. Nie było nawet firm, które się w tym specjalizowały, dlatego wykonała nam je firma odpowiedzialna za poręcz schodów. W trakcie remontu zmieniło się kilka rzeczy z naszych planów. Mieliśmy mieć zwykły sufit, natomiast kiedy okazało się, że jest tu ładny betonowy strop z odciśniętą fakturą desek, zdecydowaliśmy się go zostawić.

Moim wielkim marzeniem jest mieszkać w kamienicy, bo w pewnym momencie urządzania wnętrza możliwość nadawania mu klimatu się kończy, nie jesteśmy w stanie uzyskać efektu kamienicy w bloku. Kiedy dzieci były jeszcze małe, nie miałam odwagi podjąć takiej decyzji, bo kojarzyło mi się to z niedogodnościami typu brak parkingu, windy itd. No ale tak sobie planuję, że jak już dzieciaki wyjdą z domu, to zamienimy to mieszkanie na mniejsze, ale właśnie w kamienicy. 

 

Ile lat mają dziś dzieci?

Jeden 11, drugi 14. W związku z tym mam już zakaz fotografowania ich pokojów i ingerowania w nie. Co jakiś czas próbuję zrobić tam coś fajnego i namawiam do tego chłopaków, ale jednak ostateczna decyzja należy do nich.

 

Czy trafiło tu coś z poprzedniego mieszkania?

Jasne. Na przykład dwa chińskie stoliki. Przywieźliśmy je kiedyś z Gdyni, bo w poprzednim mieszkaniu mieliśmy zajawkę na styl kolonialny, więc zgromadziliśmy trochę ciężkich drewnianych mebli. W sypialni stoi też komoda w tym stylu. Część sprzętów zmieniła funkcję. Na przykład mam takie witrynki, z których powyjmowałam szyby. W międzyczasie robiły jeszcze za szklarnie na balkonie. Przy biurkach są dwa PRL-owskie krzesła. Ich historia sięga czasów, kiedy mój dziadek był scenografem w teatrze w Kielcach. Jednego dnia pewna pani przyniosła mu je do odnowienia i nigdy po nie nie wróciła. Później to na nich mój dziadek zasiadał do tworzenia, bo jest też malarzem i rzeźbiarzem. Mają dla mnie znaczenie sentymentalne. Moje miejsce pracy, w którym teraz stoją, to najbardziej dynamiczna strefa mieszkania. Tu przemalowuję ściany, aranżuję galerię z obrazami, przestawiam meble. To tu używam więcej koloru na ścianach. Mam tu poprzyklejane inspiracje, swoje stare prace i bardzo dużo drobiazgów, które lubię.

Jest tu coś z czasów twojego dzieciństwa?

Jedyną pamiątką, jaką mam z tamtych lat, która ze mną wędruje, jest mała duńska syrenka z Kopenhagi. Rodzice przywieźli ją z wycieczki, a ja cały czas jeszcze w tej Kopenhadze nie byłam. Także ona na mnie czeka.

Co jeszcze tutaj macie? Jakie przedmioty lubisz?

Sporo mebli zrobiliśmy sobie sami, bo nie mieliśmy już funduszy na realizację projektów Kasi u stolarzy. Tak powstało np. biurko i górne szafki w kuchni. Na frontach jest miedź. Dodam, że nie jest to rozwiązanie dla kogoś, kto lubi mieć hiperczysto. Miedź cały czas pracuje, zmienia swój wygląd, koroduje i trudno ją doczyścić z plam po palcach. Na początku była błyszcząca, a teraz robi się coraz bardziej zielona. To samo rozwiązanie wykorzystaliśmy na dole na szafie w łazience. Kuchenny stół powstał z maszyny do szycia po babci. Na ławie leży koc z ludowymi motywami. Mam też zapaskę świętokrzyską na zmianę. To ręcznie barwiona wełna, tkaniny, które niszczały w domu moich dziadków.

Bardzo lubię polską ceramikę. Trochę zbieram. Wazony, dzbanki, pojemniczki. Część mam pochowaną, część eksponuję. Ostatnio na targach staroci zaczęłam wyszukiwać pojedyncze kieliszki. Jeżeli chodzi o dodatki, to przestawiłam się zupełnie na rzeczy robione ręcznie przez polskich artystów czy rzemieślników. Czasami długo zbieram pieniądze, żeby kupić jakiś fajny przedmiot. Lubię meble z duszą, czyli starocie, w których kryje się historia poprzednich właścicieli. Czasami daję się złapać na jakąś modę wnętrzarską, choć jak coś jest zbyt popularne, to szybko mnie nudzi i przestaje mi się podobać.

 

Czy wychowałaś się właśnie w Kielcach?

Niedaleko Kielc. Wczesne dzieciństwo spędziłam z dziadkami. Dziadek miał duży wpływ na mój rozwój i to, że zainteresowałam się sztuką. Chodziłam do liceum plastycznego w Kielcach, ale na studia przyjechałam na polonistykę, bo w międzyczasie obraziłam się na sztukę i stwierdziłam, że nie będę artystką. Bardzo lubiłam też czytać, pisać i byłam olimpijką z języka polskiego, więc nie musiałam zdawać egzaminów.

 

A co teraz robisz, czym się zajmujesz?

Po sześciu latach prowadzenia swojej działalności rok temu wróciłam na etat. W ramach mojej twórczej działalności malowałam, głównie akwarele. Razem z koleżanką prowadziłyśmy małą galeryjkę na krakowskim Kazimierzu. Po latach artystycznego życia, czasie pandemii i kryzysu związanego z wojną w Ukrainie bardzo brakowało mi stabilności finansowej. Stwierdziłam, że wracam na etat i obecnie pracuję w agencji marketingowej. Jestem od wymyślania koncepcji kreatywnych, nadzorowania projektów, współpracuję z grafikami, robimy sporo eventów, więc zdarzyło mi się nawet malować meble w pracy czy ręcznie zdobić kartki świąteczne. Robię więc różne kreatywne rzeczy i bardzo lubię zakres moich obowiązków.

 

Malujesz jeszcze dla przyjemności? 

Tak, cały czas coś tam sobie tworzę. Etat dał mi wolność. Zyskałam stabilność finansową i nie muszę się martwić, czy będę mieć na ZUS. Zniknęło komercyjne podejście do tego, co tworzę, bo jednak jak się zarabia, malując, to gdzieś tam z tyłu głowy zawsze pojawia się myśl, że trzeba to będzie później sprzedać. Wcześniej, by zarobić, malowałam sporo na zamówienie. Nie ukrywam, że spotkało mnie wypalenie zawodowe na tym polu. W pewnym momencie zablokowałam się totalnie i w ogóle przestałam malować. Powrót na etat bardzo pomógł mi otworzyć się na nowo i przywrócił przyjemność z tworzenia. Dzięki temu zaczęłam też malować na płótnie. Mam teraz mniej czasu dla sztuki, ale mimo to jestem zadowolona ze swojej sytuacji.