Kasia Gruning:
W projektach lubię kontrasty
Jesteśmy w Krakowie, w kamienicy przy ulicy Librowszczyzna wytyczonej w 1895 roku, której nazwę nadano na cześć rodziny Librowskich, wcześniej posiadających na tych terenach składy portowe. Odwiedzamy Kasię Gruning, zaglądamy też do mieszkania naprzeciwko należącego do jej córek. Mieszkanie Kasi to dwie otwarte, eklektycznie urządzone przestrzenie, których charakter definiuje oryginalny drewniano-ceglany strop. Wnętrze wypełnia mix antyków i współczesnych mebli, rodzinne pamiątki i sztuka.
Przez wiele lat byłaś związana z krakowską gastronomią. Jak się to zaczęło?
Początkowo zajmowałam się projektowaniem wnętrz. W tej kamienicy, w której mieszkam dziś, miałam pracownię. W 2011 roku Muzeum Inżynierii Miejskiej ogłosiło aukcję na złożenie oferty na wynajem budynku na Gazowej, który bardzo mi się podobał i początkowo pomyślałam, że może przeniosę tam pracownię projektową i otworzę showroom. Natomiast skończyło się na tym, że stwierdziłam: A dlaczego nie restauracja? Pracując wnętrzarsko, prowadziłam też nadzory wykonawcze, więc ciągle byłam w drodze, cały dzień jadłam fast foody, marzyło mi się normalne jedzenie. Uznałam, że jak będę miała restaurację, w końcu zacznę jeść prawidłowo. Bzdury totalne. Mając kucharzy i kuchnię do dyspozycji, nigdy nie miałam czasu, żeby zjeść.
Powstało Studio Qulinarne, projekt, który cały czas ewoluował. Jako jedni z pierwszych w Polsce mieliśmy np. mikrowarzywa, kuchnię molekularną, porcelanę robioną ręcznie, potem weszliśmy w fine dining, współpracę z gwiazdkowymi szefami, którzy przyjeżdżali do Krakowa. Nikt tego jeszcze u nas nie robił, nie zapraszał szefów na tak zwane kolacje na cztery ręce. Przy okazji powierzchnię restauracji wykorzystywałam do ekspozycji prac krakowskich artystów. Była sztuka na ścianie i sztuka na talerzu.
Po jakimś czasie zobaczyłam budynek starej stołówki telpodowskiej na Zabłociu. I tam powstała kolejna restauracja – Industrial i galeria sztuki Gruning. Była to pierwsza w Krakowie tak wielka otwarta kuchnia. To był czas, kiedy otwieranie biznesu w tej dzielnicy było dość ryzykowne. Zabłocie zaczynało się powoli rozwijać.
Przestałaś projektować?
Wszystko zaczęło się od tego mieszkania. To był mój pierwszy projekt i remont. I ono się spodobało znajomym, i tak po kolei każdy zaczął mnie prosić o pomoc. Firma zaczęła prężnie działać, a ja się spełniałam. Kiedy zajęłam się gastronomią, okazało się to tak absorbujące, że nie byłam w stanie łączyć tych dwóch rzeczy. Szczególnie że była to gastronomia ewoluująca, bo podążałam za wszystkimi nowinkami na świecie, jeżeli chodzi o tę branżę. Jeśli coś podpatrzyłam, od razu chciałam to wdrażać na nasz rynek i to było widać na naszych talerzach. Przez lata byliśmy w czołówce Polski, sporo świetnych szefów kuchni od nas wyszło.
Jaka była ta pierwsza idea, kiedy zakładałaś Studio?
Miała być gwiazdka Michelin. Nie zdążyłam. Osiem razy dostaliśmy rekomendację. System przyznawania gwiazdek to również kwestia polityki, nie było to wcześniej w Krakowie możliwe. Wierzyłam, że zdobędziemy pierwszą gwiazdkę dla Krakowa, jednak w 2019 roku po wypowiedzeniu najmu lokalu przez Muzeum musiałam zamknąć restaurację. Drugą zdecydowałam się sprzedać. Byłam zmęczona gastronomią.
Przejdźmy to tego wnętrza. Jak tu trafiłaś?
Tu było moje mieszkanie rodzinne. Później mieszkałam tu z dwiema córkami, aż przeprowadziłyśmy się do domu za miasto. Mieszkanie było wtedy wynajmowane. A w tej chwili, ponieważ córki już mam dorosłe, wróciłam do miasta. Dom okazał się zbyt duży dla jednej osoby. W tej chwili są tu dwa mieszkania. Jedno dla mamy, a drugie dla córek, które co jakiś czas przyjeżdżają ze studiów do Krakowa.
Opowiedz o tym, co tu masz.
To otwarta przestrzeń, dostosowana do mojego trybu życia. Salon z kuchnią, choć raczej nie gotuję, i sypialnia z łazienką. Skoro mieszkam sama, to nie chcę się izolować, biorąc kąpiel, więc i prysznic, i wanna znajdują się w sypialni i nie są zasłonięte. Przy okazji remontu okazało się, że jest tu piękny sufit, więc postanowiłam go pokazać. Zawsze lubiłam w projektach kontrasty, połączenie starego z nowym. Zachowana jest też oryginalna cegła, łuki nad oknami. To połączyłam z betonową podłogą i drewnem.
Jest tu sporo pamiątek rodzinnych czy z podróży, sentymentalnych przedmiotów. Na ścianie wiszą odbite rączki i stópki moich córek. Są rzeczy związane z moją pracą, jak choćby plakat z ceremonialnej kolacji Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, którą współorganizowaliśmy dla byłych pracowników fabryki Oskara Schindlera. Wisi też obraz Shaloma Neumana, nowojorskiego przedstawiciela fusionizmu, któremu organizowałam wystawę i ramka ze zdjęciem wykonana przez mojego dziadka w okopach z łuski pocisku. Krzesła były wcześniej wykorzystywane w restauracji. Stół jest mojego projektu.
Czy dziś korci cię, żeby wrócić do gastronomii?
Czasem tęsknię. Myślę, że tak, ale nie tu. Choć gastronomia to trudny biznes, duży stres, praca zespołowa. Od kupienia produktu do podania dania gościowi sporo rzeczy może pójść nie tak nie z naszej winy. Kiedy pracuje się samemu, ma się nad wszystkim kontrolę. Może jednak wrócę do projektowania? Choć nie wolno się zamykać. Zawsze można coś zmienić. Dużo podróżuję po świecie, 15 lat zajmowałam się wnętrzami, przez 10 gastronomią; myślę, że teraz czas na sztukę!