Kasia Jasiołek:
Stworzyć dom, który cieszy
Jesteśmy około 80 kilometrów za Warszawą. Odwiedzamy autorkę książek o dizajnie Kasię Jasiołek. Jakiś czas temu trafiliśmy do jej mieszkania wypełnionego przedmiotami z czasów PRL-u, a dziś wpadamy do letniskowego domku zbudowanego z kontenerów.
Najpierw przyjechały tutaj dwa kontenery morskie o wymiarach 2,5 na 6 metrów każdy. Ich lokalizacja i ułożenie musiały być wcześniej starannie zaplanowane, ponieważ kiedy operator HDS-a postawił je na bloczkach fundamentowych, nie sposób było ich ruszyć. Pomysł zakładał, żeby były wobec siebie lekko przesunięte. Jedna część tego przesunięcia stanowi sień, a druga łazienkę. Dzięki temu przestrzeń na środku pozostaje ustawnym prostokątem. Budynek ma charakter industrialny, w związku z tym w środku nie mogło być żadnego udawania, że jest to wiejska, polska chata. Ponieważ sufity są niskie i tego się nie da przeskoczyć, zdecydowałam się na styl skandynawski, który miał w założeniu rozświetlić wnętrze. Mam słabość do skandynawskiego wzornictwa, i choć uważam, że nie zawsze pasuje ono do mieszkania w mieście, to tutaj, na wsi sprawdza się doskonale. Nie wprowadziłam tutaj PRL-owskich mebli na wysoki połysk czy sudeckiego szkła. W tym wnętrzu dominuje IKEA i przedmioty vintage. Powojenne wzornictwo reprezentuje fajans z Włocławka, misa z cepeliowskiej spółdzielni Rzut.
Założenie było takie, żeby wykorzystać jak najwięcej rzeczy z odzysku. Same kontenery były przez 11 lat używane na morzu. Ale i meble, bibeloty, a nawet piekarnik i płyta grzewcza są z drugiej ręki. Lodówka jest z mojego mieszkania. Gdyby nie ona, to pewnie nie szłabym tu w czerwone dodatki. Ale nie lubię wnętrz, które trzymają się jednego koloru. Zabudowa kuchenna została zrobiona z przyciętych na wymiar korpusów z mebli z IKEA z odzysku. Fronty powstały z zamówionej w markecie budowlanym sklejki. Puszka po kawie Pluton znaleziona przez sąsiadów z Warszawy przy okazji sprzątania ogródka służy za magazyn podpałkowy. Lampa nad stołem jest ze śmietnika, dostała nową podsufitkę i okablowanie, dzięki czemu dopasowała się do wnętrza kolorystycznie. Bieliźniarkę przywiozłam z Radomia od pani, która wcześniej przywiozła ją z Wielkiej Brytanii. Była biała. Przetarłam ją papierem ściernym i wyszło trochę niebieskiego. Dywan, krzesła są z OLX-a, który jest moim sklepem meblowym od wielu lat. Zasłony z IKEA ze starych kolekcji, które wyszukuję w sieci, znalazły tutaj swój dom. Reprodukcja obrazu Chełmońskiego, także ze śmietnika, pasuje tematycznie, bo uwiecznione na nim żurawie czasem przechadzają się po okolicy. Stare polskie narty Polsport wpisały się kolorystycznie i okazały się funkcjonalnymi wieszakami.
Jest i coś z domu rodzinnego. Drewniany toczony świecznik, może z jakiejś cepeliowskiej spółdzielni. Babcia dostała go od kogoś za jakąś przysługę. Musiała bardzo cenić tę osobę, ponieważ zazwyczaj sprawnie pozbywała się przedmiotów podczas porządków, a on się przez tyle lat uchował.
Przebywając tutaj, lubię myśleć o tym, jak przedmioty, które funkcjonowały dotychczas osobno, często oddalone od siebie o tysiące kilometrów, mogą stworzyć wspólnie nową jakość. Stworzyć dom, który cieszy. Na wsi spędza się czas trochę wolniej, jest zatem i przestrzeń na takie wnętrzarskie refleksje.