Katarzyna Kowalska: Jeśli coś jest mi obojętne, to tego nie kupuję

Katarzyna Kowalska:

Jeśli coś jest mi obojętne, to tego nie kupuję

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 24.05.2023

Optymistycznie i dziewczęco – tak jest w warszawskim mieszkaniu Kasi Kowalskiej. Przestrzeń jest niewielka, wypełniona kolorami, meblami vintage oraz tymi wykonanymi na zamówienie. Bibelotów jest niewiele, jednak przyciągają wzrok oryginalnością: ceramiczny tygrys, ceramika tworzona przez Kasię czy kotki maneki-neko.

Od kiedy tutaj mieszkasz? 

Mieszkam tu od dwóch lat. Szukałam czegoś w budynku z cegły albo w kamienicy, zależało mi na dużych oknach i małym metrażu. Okazało się to nie lada wyzwaniem! Traktuję to mieszkanie jako przejściowe, na jakiś czas. Miałam nadzieję znaleźć coś na Żoliborzu, bo tam wynajmowałam wcześniej, ale było to niewykonalne. Rozszerzyłam więc zakres poszukiwań o dzielnice przylegające i tak trafiłam na Stare Bielany. Ten blok, jak wszystkie dookoła, był projektowany przez parę architektów – Piechotków. Dlatego okolica nazywana jest Piechotkowem. Poczułam tu dobry klimat, a w mieszkaniu dostrzegłam potencjał. Spore okna, stary parkiet, kuchnia oddzielona szklano-drewnianą ścianką. Wnętrze wymagało generalnego remontu, ale czegoś takiego właśnie szukałam. Chciałam podjąć wyzwanie. Funkcjonalny projekt mieszkania przygotowała moja siostra, architektka Kalina Juchnevič wraz z mężem. Byłam dosyć trudną klientką, więc uczestniczyłam w wybieraniu wszystkich elementów.

Czy mieszkanie było puste?

Nie było w nim żadnych mebli. Poza tym cała elektryka była do wymiany, sypały się też tynki. Konstrukcja wydzielająca kuchnię była fajna, ale zajmowała zbyt dużo miejsca, uznałyśmy więc, że trzeba ją rozebrać. Na zamówienie wykonane zostało przepierzenie między pokojem a korytarzem, żeby zachować pierwotny klimat mieszkania. W ścianie między sypialnią a salonem zostało wykute dodatkowe przejście, powiększa to wizualnie przestrzeń.

 

Jakie były podstawowe założenia projektowe?

Mam stare meble i chciałam, żeby zostały tu użyte. To drewniany stół, krzesła projektu Brunona Reya z 1971 roku i fotel Togo. Krzesła kupiłam na Olx. Były pokryte farbą olejną, więc musiałam je oddać do specjalisty. Kiedy je przywiozłam i zaczęłam wyciągać z bagażnika, stolarz powiedział: „O Boże! Tylko nie to”. Otworzył garaż, a tam stało 50 takich krzeseł, które odnawiał dla jednej z knajp. Stół wiele lat temu kupiła moja mama w charity shopie w Ciechanowie. Stał w garażu, po odnowieniu trafił tu.

 

Opowiedz, co jeszcze tu masz.

Szafki kuchenne były wykonane na zamówienie, wierzchnia warstwa blatu pokryta jest linoleum meblowym. Płytki przy zabudowie to prawdziwe lastryko, chciałam nawiązać do oryginalnego charakteru budynku – podobne są na klatkach schodowych. Stary parkiet musiał niestety zostać rozebrany, ponieważ był klejony na subit, a ten ma rakotwórcze właściwości. Nowa klepka nawiązuje do dawnego wzoru. Z sufitu zwisa lampa Flowerpot projektu Vernera Pantona. Obraz stojący na podłodze namalowała dla mnie mama, która też jest architektką. Drugi obraz (ten w salonie) to dzieło mojej trzyletniej siostrzenicy. Dywan jest z Maroka. Szafa w sypialni celowo nie została zamknięta frontami, żeby nie przytłaczała niewielkiej przestrzeni.

 

A czym zajmujesz się zawodowo?

Jestem inżynierem budowlanym. Skończyłam inżynierię lądową na politechnice i pracuję w hucie szkła płaskiego. Hobbystycznie robię porcelanę. Jakieś dwa lata temu byłam na kursie robienia porcelany, no i się zawzięłam. Stwierdziłam, że kupię sobie masę i będę to robić, bo mimo że bardzo lubię swoją pracę i się w niej realizuję, to chcę działać też w innych obszarach. Pracuję w męskim towarzystwie, więc chyba potrzebuję tę moją kobiecą i wrażliwą stronę realizować po godzinach.

 

Wróćmy jeszcze do przedmiotów. Jakie muszą być, żeby tu trafiły?

Muszę mieć z nimi związek emocjonalny. Jestem bardzo emocjonalną osobą, jeśli coś jest mi obojętne, to tego nie kupuję. Lubię kolory, lata 70., optymistyczny klimat.