Katarzyna Wójtowicz:
Nowa Huta jest bardzo inspirującą przestrzenią
Zaglądamy do Nowej Huty. Odwiedzamy artystkę wizualną, ilustratorkę i graficzkę Katarzynę Wójtowicz. Rysowanie od dziecka pozwalało jej się zrelaksować i przetrwać trudne sytuacje. „Pasja z dzieciństwa stała się moim głównym środkiem wyrazu – linią, barwą i fakturą opisuję swoje przeżycia i otaczający mnie świat” – mówi artystka. Po kilku latach pracy z grafiką warsztatową dziś najczęściej maluje gwaszami.
Co studiowałaś?
Najpierw zdecydowałam się na architekturę wnętrz na krakowskiej ASP, jednak zrozumiałam, że to grafika pociąga mnie bardziej. Kolejno zdawałam więc na grafikę na wydziale artystycznym obecnego UKEN, dyplom obroniłam w Pracowni Druku wypukłego oraz w Pracowni Projektowania Graficznego. Przez większość czasu byłam związana z grafiką warsztatową, a do malarstwa wróciłam dopiero po ukończeniu studiów. Dużo malowałam jeszcze w liceum plastycznym, ale dopiero od około dwóch lat malarstwo znów stało się ważną częścią mojej twórczości. W końcu traktuję je jako coś więcej niż pasję, myślę, że bardziej rozumiem to, co robię, jest to bardziej świadomy akt. Linoryt jest dużo bardziej czasochłonną techniką, jednak to, jak maluję teraz, wynika z moich wcześniejszych prac graficznych. W grafice brakowało mi możliwości wykorzystywania wielu kolorów, dodanie każdego kolejnego wymagało opracowania wielu matryc bądź redukcji wartości na nich. To wydłużało proces tworzenia.
Rodzina, 100×70 cm, 2023
Skąd trafiłaś do Krakowa?
Pochodzę z Lublina. Tam też chodziłam do liceum plastycznego, ale od zawsze ciągnęło mnie do Krakowa i marzyło mi się tutaj zamieszkać. Zakochałam się w tym mieście na jednej z wycieczek w podstawówce. Czułam tu artystycznego ducha. Spróbowałam spełnić marzenie, dostałam się na studia i póki co czuję, że to moje miasto.
Wcześniej mieszkałaś w centrum Krakowa, a niedawno przeprowadziłaś się do Nowej Huty. Skąd ta zmiana?
Nigdy tego nie planowałam, nie znałam dobrze tej dzielnicy. Zamieszkałam tu z moją partnerką. Nadarzyła się okazja, żeby coś zmienić w życiu, więc zmieniłyśmy to razem. Nowa Huta jest bardzo inspirującą przestrzenią. Odkąd tu mieszkam, to nie mam potrzeby bycia w centrum tak często, jak kiedyś. Lubię tutejszą architekturę, spokój, porządek. Chyba tego potrzebowałam.
Masz tu coś z domu rodzinnego, ważne dla ciebie przedmioty?
Mieszkamy tu od wakacji zeszłego roku. Powoli się urządzamy. Mam duży sentyment do wydawałoby się błahych, niepozornych przedmiotów – jak choćby mojego bambusa, którego z tego co pamiętam, kupiłam dzień po przeprowadzce do Krakowa. Towarzyszył mi już w kilku przeprowadzkach, wielokrotnie obumierał i na nowo się odradzał. Równie ważna jest dla mnie pamiątka po babci – skórzane etui na pióro. Gdy byłam mała, podziwiałam, jak pięknie nim pisała i jak bardzo dbała o charakter pisma. Miała dar do estetycznej kaligrafii. Dziś to etui zabieram ze sobą na wyjazdy, na spotkania ze znajomymi, podczas których rysujemy – po prostu dla relaksu, bez presji tworzenia czegoś wielkiego. W naszym mieszkaniu jest pełno starych, drewnianych ram i mebli, którym nadajemy drugie życie. Na nowohuckich śmietnikach można znaleźć prawdziwe perełki. Zarówno ja, jak i Basia, mamy słabość do przedmiotów z historią – takich, które noszą na sobie ślady mijającego czasu.
Sezon ogórkowy, 30×21 cm, 2024
Zapiski antropomorficzne, linoryt
Baubo, 55×45 cm, 2024
Jak dziś tworzysz? Kiedy zaczęłaś malować?
Nie planowałam wracać do malarstwa, ale chciałam sprawić prezent mojej najlepszej przyjaciółce. Ona jest jedną z tych osób, które nie bardzo lubią gotowe rzeczy ze sklepu. Stwierdziłam, że podaruję jej coś, co sama zrobię. Nie miałam za wiele czasu, żeby przygotować matrycę z linoleum, ale miałam kilka gwaszy, które kupiłam jeszcze na studiach. Zaczęłam coś szkicować na kawałku papieru i powstała pierwsza praca namalowana jednym odcieniem gwaszu. Spodobało mi się to i zaczęłam malować w wolnych chwilach. Do prac przemycałam formy, które były obecne w mojej grafice, trochę je rozbudowując. Lubię kolor. Lubię z nim eksperymentować, czuję w nim siłę wyrazu. Maluję figuratywnie. Prace często przedstawiają postacie. Nawet jeżeli jest to dekonstrukcja, to zawsze staram się, żeby było to nawiązanie do figury człowieka.
Ogromną przyjemność sprawia mi też mieszanie farb i budowanie palety pod konkretny obraz. Pracę nad każdym obrazem zaczynam od opracowania wyjściowych odcieni. To moja baza, od której wychodzę, by zachować spójność. W trakcie procesu pozwalam sobie na większą dowolność. Często najpierw szkicuję na małym kawałku papieru lub tablecie. Zanim przejdę na papier, czuję potrzebę ułożenia myśli, ale też nie lubię się ograniczać, nie planuję, gdzie położę konkretny kolor. Raczej staram się tym nie wstrzymywać i na bieżąco reagować na to, co się pojawia.
Od kilku miesięcy pracuję nad wspólnym projektem z niezwykle zdolną Natalią Degórską. Chcemy w nim ukazać przenikanie się moich gwaszowych form z jej minimalistyczną, rzeźbiarską bryłą. Ten projekt bardzo mnie cieszy, bo pozwala zmierzyć się z trójwymiarową formą i spojrzeć na twórczość z zupełnie nowej perspektywy.
Poza pracą twórczą uczysz rysunku i malarstwa. Jakie to doświadczenie?
Uczę w prywatnej szkole. Dzieci od dziewiątego roku życia i młodzież, którą przygotowuję do liceum plastycznego i na studia artystyczne. Bywa, że poziom kreatywności na dany dzień zużywam już w pracy, ale to też mnie rozwija. To ciekawe doświadczenie. Zupełnie nowe, bo wcześniej nie miałam za dużo styczności z dziećmi, jestem też jedynaczką. Ale od zawsze słyszałam, że mam cierpliwość i zdolność do jasnego tłumaczenia rzeczy. Od dzieci uczę się luzu w myśleniu, one się nie spinają, nie wszystko musi być idealne. Otworzyłam się też jako człowiek. Z dziećmi warto być otwartą osobą, a ja z natury jestem introwertyczką. Na pewno praca z nimi dużo mi daje, więc mogę być im za to wdzięczna.