Kawkowe sprawy:
Andrzej Vovnianko
Dziś jesteśmy w krakowskim mieszkaniu Andrzeja Vovnianki, zawodowo zajmującego się kawą specialty. To o kawie, o tym jak lubi ją parzyć, jaką wybiera, ale i o tym, co znajduje się w jego prywatnej przestrzeni, rozmawiamy. A wnętrze, w którym żyje z żoną Lesią i kotem Feliksem, stworzył już 10 lat temu. Jako że metraż jest niewielki – 34 m2, jest tu to, co najpotrzebniejsze. Kilka prostych w formie mebli i mające sentymentalne znaczenie drobiazgi. Jednak zamiłowanie Andrzeja do kawy sprawia, że połowę kuchennego blatu i część dużego stołu zajmują między innymi pomarańczowy Moccamaster, ulubione zaparzacze, młynki, miseczki cuppingowe i sporo rodzajów kawy.
Tu żyjesz od 10 lat, czy to twoje pierwsze krakowskie mieszkanie?
Studiowałem na krakowskim Uniwersytecie Ekonomicznym i przez pięć lat mieszkałem w akademiku. W liceum, gdy żyłem jeszcze w Gródku na Podolu, musiałem zdecydować co dalej. W mojej głowie było dwie opcje. Jechać do Kijowa, miasta, które bardzo lubię, gdzie pracowałem w trakcie letnich miesięcy albo do Polski, gdzie wielokrotnie podróżowałem z rodzicami, ze względu na polskie pochodzenie. Pamiętam jeszcze jak moja prababcia i babcia rozmawiały w domu po polsku. Mieliśmy tu część rodziny, a kiedy miałem osiem lat, pierwszy raz przyjechaliśmy z rodzicami do Zakopanego na narty. Moje rodzinne miasto to miasto siostrzane Sochaczewa obok Warszawy i przez jakiś czas co roku w okresie letnim organizowano dla nas wymiany. Dzieci z Sochaczewa przyjeżdżały do Gródka i na odwrót. Bardzo dobrze wspominałem te czasy, dlatego kończąc szkołę, pomyślałem o studiach w Polsce. Zacząłem się uczyć języka, chodziłem na korepetycje. W Częstochowie miałem odwiedzić kuzynkę mojej babci, jednak w tym samym czasie pojechała ona do swojego syna, który mieszkał pod Krakowem. Tym sposobem i ja przyjechałem do niego na dwa tygodnie.

I to do Krakowa przeprowadziłeś się ostatecznie na studia.
W trakcie nauki języka polskiego w przyspieszonym tempie zdobyłem Kartę Polaka. Potem, pod koniec liceum przystąpiłem do egzaminu na studia w ambasadzie Polski w Kijowie i w ten sposób wygrałem grant na studia w Polsce. Zawsze chciałem zajmować się profesjonalnie organizacją czasu wolnego ludzi. Myślałem o gastronomii albo turystyce. Ostatecznie wybrałem zarządzanie w hotelarstwie i gastronomii. Na początku byłem na tak zwanym roku zerowym w Lublinie w Centrum Języka i Kultury Polskiej dla Polonii, a w międzyczasie poznałem Gdańsk, Warszawę i Wrocław, ale najbardziej spodobało mi się w Krakowie. Blisko do gór, które kocham, w miarę blisko do domu rodzinnego.
Pięć lat mieszkałeś w akademiku, a potem trafiłeś tu. Jak wyglądało wnętrze?
Było w stanie deweloperskim. O pomoc w jego zaprojektowaniu poprosiłem projektantkę, ale ostatecznie projekt stworzyliśmy wspólnie. Już wtedy interesowałem się dizajnem produktowym oraz podstawami projektowania wnętrz i wiedziałem, że nawet z tak małego metrażu da się wydobyć poczucie większej przestrzeni. By wstawić tu duży stół, musieliśmy zmniejszyć kuchenną zabudowę. Na początku stół stał w wersji złożonej, ale jak już raz go rozłożyliśmy, to tak zostało. Tu się gotuje, pracuje, układa puzzle i spędza wieczory z najbliższymi. Pamiętam, że w czasopiśmie „Cztery Kąty” znalazłem taki sam układ mieszkania i zainspirowałem się tym projektem. Zainteresowałem się wpływem koloru na nasze samopoczucie, wiedziałem, że by wizualnie nie pomniejszać przestrzeni meble powinny być niskie. Na jedną ze ścian i pas wykańczający drugą wybraliśmy kolor navy blue. Szukałem mebli, które są niedrogie, ale pasują do wnętrza, są praktyczne i przetrwają długi czas. Mamy tu kilka metalowych szafek. Jest i kilka lubianych przeze mnie przedmiotów. Interesuję się motoryzacją, kiedyś marzyłem o byciu kierowcą rajdowym. Mam tu kolekcję samochodzików, które dostawałem od moich najbliższych i są one dla mnie bardzo ważne. Lubię też przywozić różne rzeczy z podróży. Trafiają do tego wnętrza na chwilę, a potem idą do pudła, w oczekiwaniu na większą przestrzeń.
Mam tu też system stereo: wzmacniacz Marantz, głośniki Dynaudio i stary odtwarzacz CD Technics. Lubię jakościową muzykę i momenty, kiedy idę do szafki, wybieram płytę pasującą do nastroju i pod ten dźwięk zaczynam parzyć poranną kawkę. Marzenie!



No właśnie. Jest tu także sporo sprzętu do parzenia kawy. Kiedy zainteresowałeś się alternatywnymi metodami?
Zaczęło się mniej więcej w 2014 roku. W Polsce rozwijał się rynek kawy specialty. W Krakowie powstały kawiarnie Wesoła, Karma czy Tektura. Ja sam pierwszą taką kawę wypiłem właśnie w Wesołej. Kończyłem studia i myślałem, w czym dalej się specjalizować. Spodobał mi się koncept kawiarni specialty. Miejsc z wyjątkowym vibem, gdzie ludzie wpadają, biorą kawkę na wynos albo z kimś się spotykają, przy czym rozmawiają z baristami. Przez chwilę pracowałem jako kelner w jednej z restauracji i starałem się o pracę w Wesołej. A nie było to wtedy łatwe. W międzyczasie zrobiłem podstawowy kurs baristy jeszcze w starym Coffee Cargo na Krakowskim Zabłociu u Łukasza Jury, zacząłem się edukować i po pół roku czekania udało się, zostałem przyjęty do Wesołej.
Kiedy zacząłem parzyć kawę metodami alternatywnymi, to była tak duża różnorodność, że ciężko mi było zrozumieć, dlaczego raz przyrządzona w ten sam sposób kawa smakuje dobrze, a raz nieco gorzej. Korzystaliśmy wtedy z AeroPressu, syfonu, Chemexa i dripa. Stwierdziłem, że jeśli chcę coś poznać dobrze, to powinienem się na tym skupić i wtedy wybrałem AeroPress. Parzyłem wtedy każdy AeroPress, który trafiał na bar, testowałem mieszanie oraz grubości mielenia. Praktycznie każde parzenia sprawdzałem na refraktometrze VST – to urządzenie pomaga obliczyć stopień ekstrakcji i to bardzo pomogło mi nauczyć się parzenia. Po jakimś czasie już wiedziałem, co mam robić z ziarnem, żeby wydobyć z niego wszystko, co najlepsze. Wziąłem udział w zawodach Polski Aeropress. Zawody wyglądają tak, że każdy z zawodników dwa tygodnie wcześniej dostaje paczkę kawy, żeby wypracować najlepszą recepturę i na zawodach zaparzyć ją jak najlepiej. Udało mi się wtedy wygrać trzy rundy i całe zawody. To był 2018 rok. Potem czekała mnie podróż do Australii, do Sydney, gdzie odbywały się Mistrzostwa Świata Aeropress, i ten wyjazd dał mi kolejny bodziec do rozwoju. Zauważyłem, jak ważna jest ergonomia pracy, projektowanie przestrzeni kawiarnianej, poziom szkoleń kawowych, jakość sprzętu, automatyzacja procesów i najważniejsze, czyli poziom gościnności.
Czym zajmujesz się dziś?
Po jakimś czasie pracy w Wesołej potrzebowałem zmiany i możliwości rozwoju. Początkowo miałem pomysł, żeby dystrybuować kawy z rynku europejskiego, który dobrze poznałem, na rynek ukraiński, ale okazało się, że jest to zbyt skomplikowane. Wtedy znajomi Marta i Karol prowadzący jedną z pierwszych, nieistniejącą już rzemieślniczą piekarnię Pochlebstwo zgłosili się do mnie z zapytaniem, czy pomogę im sprawić, żeby serwowana przez nich kawa w knajpie Bal na krakowskim Zabłociu smakowała lepiej. I tak się to zaczęło. Oceniłem sprzęt, zainstalowałem filtrację wody, bo to podstawa, dobrałem nowe ziarna specialty, przeprowadziłem szkolenie i pilnowałem jakości. I tym sposobem naturalnie się to rozwinęło. Kolejne miejsca, które się otwierały, zgłaszały się na kawowy konsulting. Ustawiałem dobre receptury parzenia i pomagałem w rozkręceniu funkcjonowania całych miejsc. Dziś to tym zajmuję się profesjonalnie. Dopracowuję ergonomię baru, podpowiadam co i gdzie powinno stać, gdzie powinien być młynek do kawy, gdzie lodówka, w której trzyma się mleko.
Po ilości sprzętów, które widzę w twoim mieszkaniu, domyślam się, że kawę często pijesz i w domu. Jaką lubisz?
Pierwsza moja kawka rano to zazwyczaj Moccamaster, dzielę się nim z Lesią, która zabiera go do pracy, a zostawiam sobie resztkę do śniadania. Najbardziej lubię kawę zaparzoną w cuppingu albo french pressie. To jest w sumie to samo, tylko drugie daje większą objętość. To, co się zmienia, to grubość mielenia ziarna. Ale i to, i to, jest, jak to się mówi w Polsce, zalewajką. A zalewajka kojarzy się źle, dlatego że w przypadku komercyjnych kaw stopień palenia ziarna był bardzo mocny, a jego jakość niska. Ale w przypadku kawy specialty to jest świetny sposób na zaparzenie, bo czujemy cały smak kawy. Wszystkie związki eteryczne zostają w naparze. Nie są częściowo zatrzymane w papierowym filtrze.
Kawy, które kocham, to zdecydowanie Ameryka Południowa, zbalansowane, pasują do słodkiego, do śniadania, w termosie i w cuppingu. Od dobrej „mytej” Peru mam gęsią skórkę.










