OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kolaż No. 03

Dziś trochę o domowych sprawach. Rzecz pierwsza: każdy, kto mnie zna, wie, że po przyjściu do mieszkania przebieram się w tak zwane ubrania „po domu”. I nie są to zbyt piękne ubrania. Zazwyczaj dres, szlafrok, jak dobrze pójdzie, to stary t-shirt. Siedzenie cały dzień w piżamie też nie działa dobrze. Jako, że coraz więcej pracuję z domu, staram się nieco to zmienić. Nie jest łatwo! Lata przyzwyczajeń robią swoje. Ale okazuje się, że miło jest wyglądać dobrze, „nawet” w domu.

I tu pojawiło się coś, co jest idealne dla mnie: wygodne, a’la szlafrok ( a jednak nie), a przy okazji piękne i łatwo i szybko się ubiera. Kimono Of Habit. Of Habit założyły w Warszawie dwie koleżanki – sąsiadki.

Ola: Pomysł powstał z osobistej potrzeby posiadania wygodnego, ale nie dzianinowego/dresowego ubrania „po domu”. Nie mógł to być typowy szlafrok frote, ani tym bardziej polarowy (a to był jeden biegun oferty w sklepach), ani kusy peniuar z gryzącej koronki i poliestru udającego jedwab (biegun drugi). Potrzebowałyśmy czegoś innego i nie mogłyśmy tego nigdzie znaleźć.

Agata: Ponieważ kiedyś, zupełnie w innym celu, kupiłyśmy piękne, kolorowe bawełny w holenderskiej fabryce i zakochałyśmy się od pierwszego wejrzenia, ze względu na ich jakość i wzory, to postanowiłyśmy uszyć sobie z nich wymarzone „kimona”. Dla siebie, prywatnie, bo wcześniej nie miałyśmy nic wspólnego z branżą odzieżową. Kiedy odebrałyśmy je od krawcowej i zaczęłyśmy używać, totalnie przepadłyśmy – to była mocna zmiana jakości w prozie życia codziennego. Zamiast odwracać się z niesmakiem od lustra, kiedy mijałyśmy w nim swoje odbicie w rozciągniętej koszulce i zdeformowanych dresach, zaczęłyśmy być zadowolone, mijając to odbicie.

Ola: Posiadanie takiego kimona, jak je nazywałyśmy (chociaż to tak naprawdę bardziej idea japońskiej jukaty), stało się dla nas tak oczywiste, jak posiadanie dżinsów i w pewnym momencie podjęłyśmy decyzję, że z pozostałych tkanin uszyjemy ich więcej. Zaprosiłyśmy koleżanki na garden party, zaprezentowałyśmy im kimona i okazało się, że nie tylko nam się podobają. Do domów wracałyśmy z prawie pustymi rękami. W międzyczasie wymyśliłyśmy nazwę, która nawiązuje do nawyków, jakie sobie wypracowujemy w życiu. Bo  same doświadczyłyśmy tego, jak zmiana nawyku noszenia po domu wysłużonych ubrań, korzystnie wpływa na naszą higienę psychiczną.

 

 

Rzecz druga: pojawia się u mnie postanowienie przywiązywania większej wagi do małych rytuałów. Oprócz porannego picia ciepłej wody z kurkumą, imbirem i cytryną, wczesnoporannego spaceru z psem, podlewania kwiatków z przyjemnością i paru innych małych rzeczy, wieczorami, zaczęłam stosować opaskę relaksacyjną na oczy. I jest to produkt, w którego istnieniu jeszcze niedawno nie do końca widziałam sens. Ale okazuje się, że wiele rzeczy może mnie jeszcze zaskoczyć.

Zestaw do relaksacji I Love Grain składa się z opaski na oczy z ziarnami i poduszeczki z ziołami. I jest to produkt, w którego istnieniu nie do końca widziałam sens. Ale okazuje się, że wiele rzeczy może mnie jeszcze zaskoczyć. Gdy pierwszy raz użyłam opaskę, byłam dość zmęczona. I muszę przyznać, że jest to cudowne uczucie, gdy po całym dniu lekki ciężar ziaren uciska gałki oczne. Relaks i rozluźnienie gwarantowane. Koło głowy położyłam mini poduszeczkę z werbeną, której zapach działał kojąco. Od tej pory opaska leży na szafce nocnej. A parę minut każdego wieczora przed snem jest jeszcze bardziej przyjemne.

Opaska wykonana jest z certyfikowanej bawełny wypełniona jest kaszą jaglaną, lnem lub gorczycą, które mają mają właściwości przeciwzapalne, przeciwbólowe i regenerujące. Poduszeczka może być wypełniona na przykład lawendą, rozmarynem lub trawą cytrynową. Opaskę możemy podgrzać, działa ona wtedy jako kompres na zatoki. Można ją też schłodzić. Naturalne wypełnienia długo zachowują temperaturę. Opaska zapinana jest na zamek  co daje możliwość wysypania zawartości, wymiany dotychczas używanego wypełnienia i wyprania poszewki. Oprócz tego w I Love Grain można kupić poduszki do spania z łuskami zbóż z polskich upraw.

 

 

Rzecz trzecia: nie lubię kąpieli w wannie. Chęć zrobienia długiej, ciepłej kąpieli dopada mnie nie częściej niż dwa razy do roku. Ale kiedy już się pojawi, fajnie mieć pod ręką coś co można wsypać/wlać do wanny. No i jest jakby trochę przyjemniej, gdy wiem, że w wodzie jest coś co dobrze działa na moją skórę. Ostatnio odkryłam sól z algami morskimi Mokosh. Sól przyjemnie pachnie, działa ujędrniająco, nawilżająco i regenerująco. A kiedy akurat nie mam ochoty na kąpiel, można dodać do niej olej bazowy i stosować jako peeling do ciała.

 

 

Tekst: Ola Koperda.