Kolaż No. 39

Przyszła wiosna. Jak co roku to czas nowych rytuałów, energii, mniejszych czy większych zmian. W marcowym Kolażu trzy młode marki, które do naszej codzienności wprowadzą trochę świeżości. Dwie dziewczyny, które mają pasję i tworzą piękne rzeczy. Ania z Anilamis, której talerz powieszony na ścianie może poprawiać nam humor, oraz Dominika z Succus, która na nowo pokazuje nam piękno bursztynu. Przyda się i trochę blasku na twarzy, więc serum od Ukviat będzie jak znalazł.

Anilamis

Porcelanowe talerze, filiżanki i kubki z pchlich targów i second-handów malowane w chmury, gady, postaci greckich bogów, syreny, konstelacje, a w zasadzie w co tylko chcecie, bo w Anilamis można zamówić taką ilustrację, jaka tylko nam się zamarzy.

Ania Gubernat, artystka po poznańskiej ASP, po studiach zajmowała się malarstwem, uczyła rysunku, prowadziła warsztaty dla dzieci, robiła doktorat, by po tym, kiedy urodził się jej pierwszy syn Adaś, zrobić sobie przerwę.

„Razem z moim partnerem Łukaszem trzy lata temu postanowiliśmy przeprowadzić się z Poznania w jego rodzinne strony – na Suwalszczyznę. Przyjeżdżaliśmy tu od wielu lat w wakacje i w pewnym momencie poczuliśmy, że nie lubimy stąd wyjeżdżać. Nasz dom, stworzony ze starej stodoły, służył przez wiele lat jako baza noclegowa dla wycieczek szkolnych odwiedzających skansen, który założył we wsi tata Łukasza. Po przeprowadzce spędziliśmy miesiące na remontach i dostosowaniu domu do całorocznego użytkowania, zresztą wciąż to robimy. Teraz skupiamy się nie tyle na wnętrzu, ile na zapewnieniu sobie samowystarczalności. Na ogrodzie, ziemiance, odnawialnych źródłach energii” – opowiada Ania.

W końcu przyszedł czas na powrót do tworzenia, a że po urodzeniu dzieci Ania nie umiała wrócić do malarstwa olejnego (brakowało jej skupienia, czasu i przestrzeni), postanowiła malować na używanej porcelanie: „Zmieniły się moje priorytety i poszerzyła świadomość ekologiczna. Nie chciałam produkować nowych bytów, a jednocześnie czułam potrzebę wyrażania się artystycznie. Inspiracją stały się składziki z używanymi rzeczami. Po pierwsze można w nich znaleźć niesamowite przedmioty. Po drugie te rzeczy są pełne ludzkich historii, które lubię sobie dopowiadać. Talerz to wdzięczne medium. Jest na tyle mały i uniwersalny, że z łatwością można go wkomponować w różne przestrzenie. Dodatkowo budzi pozytywne skojarzenia i sentyment do czasów, kiedy w większości polskich domów na ścianie wisiały kobaltowe wzory z Włocławka”.

Nazwa marki to połączenie dwóch łacińskich słów: animatum (ożywić) i laminis (talerze). Daje nam to Anilamis, czyli żywe talerze. Pierwszą inspiracją do malunków były ilustracje botaniczne, ryciny starych mistrzów.

„Potem przyszły tematy związane z legendami, książkami, a pod wpływem moich synów nawet prehistorią i dinozaurami. Dziś 90% moich prac to pomysły podsuwane przez samych klientów. Dostaję hasło, czasem zdjęcie, na podstawie którego robię projekt. Ale inspiracją bywają też same talerze. Ich kształt, miejsce wykonania czy rysy na ich powierzchni. Stara porcelana wytwarzana w tradycyjnych manufakturach pomimo upływu lat zachwyca swoją jakością, ale podczas wypału bywa nieprzewidywalna. Determinuje to technikę, którą stosuję. Maluję farbami do ceramiki, które utrwalam, wypalając naczynie w niskiej temperaturze. Taki wypał daje trwałość ilustracjom, ale nie daje gwarancji bezpieczeństwa przy kontakcie z jedzeniem. Dlatego swoje talerze traktuję wyłącznie jako dekoracje na ścianę. Inaczej rzecz ma się z filiżankami czy kubeczkami, w przypadku których farba nie ma bezpośredniego kontaktu ze spożywanymi płynami”.

Jeśli macie chęć, by w domu waszym lub kogoś bliskiego na ścianie zawisły ichtiozaur, ryba czy kogut, piszcie do Ani. A gdy dostaniecie swoje cuda, myjcie je ręcznie.

SUCCUS

Kiedy natknęłam się na biżuterię Succus, wróciło do mnie wspomnienie sprzed wielu lat. Miałam 15 lat i „chodziłam” (głównie na spacery) z pewnym Krzysiem, który pewnego dnia wręczył mi srebrny pierścionek z bursztynem.

Dominika Hapka, która swoją markę założyła raptem parę miesięcy temu, to właśnie bursztyn wybrała na materiał, który dominuje w jej projektach. Temat bursztynu pojawił się w jej głowie na ostatnim roku studiów licencjackich z wzornictwa przemysłowego (końcowa praca polegała na stworzeniu kolekcji bransoletek). Dominika zawsze lubiła naturalne materiały i szukała tego swojego.

„Trafiłam na okulary, których oprawki wyglądały zupełnie jak wykonane z bursztynu. I tak się zaczęło. Początkowo nie miałam na niego pomysłu. Z jednej strony jest to materiał kojarzony z Polską, ceniony przez obcokrajowców, a z drugiej młode marki nieczęsto go wykorzystują. Wyjechałam nad morze. Znalazłam rzemieślnika, pana Ryszarda, który przez parę dni przekazał mi sporo wiedzy. Bursztyn to materiał trudny do obróbki, miękki, łupliwy, z zewnątrz pokrywa go kora, ma przeróżne kolory. Ten prawdziwy możemy rozpoznać po tym, że wydziela zapach, kiedy go podpalimy”.

Dominika jest perfekcjonistką, ważne są dla niej detale. Zanim zdecydowała się tworzyć biżuterię, porządnie się przygotowała. Podczas studiów magisterskich na Wydziale Form Przemysłowych krakowskiej ASP wybrała Pracownię Projektowania Alternatywnego, gdzie w ramach pracy dyplomowej zaprezentowała kolekcję biżuterii „Lifeline”. Przeszła też kurs złotnictwa, zaprojektowała logotyp marki, a po dłuższych poszukiwaniach z wielu dostawców wybrała tego, który sprzedaje bursztyn naturalny, bez sztucznych domieszek. Sama projektuje, tworzy prototypy i wykonuje biżuterię. Wspiera ją niewielka firma zajmująca się bursztynem od 30 lat. Na nazwę marki wybrała łacińskie słowo succus, które oznacza sok z drzewa, żywicę, czyli to, czym jest bursztyn. Spodobało jej się też, że to słowo jest palindromem.

W pierwszej kolekcji Dominiki znajdziemy minimalistyczne, srebrne lub pozłacane sygnety i łańcuszki z organicznym, prasowanym bursztynem. Można wybierać spośród czterech kolorów w formie płaskiego dysku lub soczewki. Wszystkie projekty pięknie się ze sobą łączą. Czuję, że warto czekać na kolejne!

UKVIAT

Cztery produkty – kolorowe sera, każde z nich ma nieco inne zadanie. Do tego składają się w 100% z naturalnych składników. Moją uwagę przyciągnęły ze względu na swoje intensywne kolory:

  • różowe – o działaniu anti-stress,
  • zielone – ochronne,
  • niebieskie – balansujące,
  • żółte – rewitalizujące.

Każdy produkt jest wegański, nietestowany na zwierzętach (certyfikowany przez PETA), a dodatkowo 2% zysku trafia na inny cel. Przykładowo: kupując zielone serum, dorzucamy się do zbiórki na fundację Las Na Zawsze.