Flumma
W ceramice niewiele już zaskakuje. Liczba nowych marek, form, wzorów jest ogromna. A jednak coś nowego mi się spodobało. To bardzo młoda marka ceramiczna Flumma. Tworzy ją Agnieszka Popiela, która mniej więcej trzy lata temu zaczęła chodzić na kursy z ceramiki, gdzie opanowywała podstawy tej sztuki. Na początku tego roku przyszedł czas na zorganizowanie własnej pracowni, a chwilę później na sprzedawanie tego, co początkowo tworzyła dla siebie. W międzyczasie zaczęła też prowadzić zajęcia z ceramiki dla dzieci.
Ceramikę nadal traktuje jako dodatkowe zajęcie. Jak mówi: „Moja droga zawodowa jest dość kręta. Z wykształcenia jestem historykiem sztuki, kilka lat pracowałam w gastronomii, a obecnie pracuję w rodzinnej firmie w branży motoryzacyjnej. Ceramiką zajmuję się po pracy i w weekendy. Pracownia nie jest moim głównym źródłem utrzymania, co pozwala mi zachować swobodę twórczą, tworzyć projekty, nie idąc na kompromisy. Tak powstają przedmioty, jakich sama chciałabym używać. Glina wydawała się dla mnie naturalnym materiałem, bo miłość do niej wyniosłam z domu – moja mama ma pokaźną kolekcję porcelanowych perełek wyszukanych na pchlich targach”.
Agnieszka tworzy krótkie serie swoich projektów, parę modeli pojawia się cyklicznie, ale w nieco innych odsłonach, część to unikaty. „To świadomy zabieg pozwalający sympatykom mojej twórczości, w dobie kultury i produkcji masowej, sprawić sobie lub bliskim coś niepowtarzalnego”. Jak powstają projekty? „Duży wpływ mają na mnie współcześni ilustratorzy – szczególnie jeśli chodzi o komponowanie kształtów, które maluję na ceramice. Bardzo cenię także Polską Szkołę Plakatu oraz grafiki i wzornictwo lat 70., głównie ze względu na fantastyczne użycie i połączenia barw. Duży wpływ na moją ceramikę mają późne dzieła Matisse’a”.
Wszystkie wyroby Agnieszki powstają metodą hand building. „Polega to na wycinaniu z rozwałkowanej gliny plastrów o konkretnych wymiarach, które połączone w odpowiedni sposób tworzą naczynia, rzeźby i przedmioty użytku codziennego. Pozwala to na zachowanie jednakowych wymiarów w obrębie jednego modelu, jednocześnie każdy przedmiot czyniąc wyjątkowym”.
Zauroczyły mnie te wazony o niedoskonałych, nietypowych formach, kolorowe, kwieciste kubeczki i kraciaste tacki. Ciekawa jestem, co będzie dalej!
BOSKE
Boske to po hiszpańsku las. Skoro las, to fauna i flora. Motywy z nich zaczerpnięte pojawiają się na biżuterii tworzonej przez Kasię Typek. Paprotki, zawilce, anemony, stokrotki, jaskółki. Część wzorów przybiera delikatne, finezyjne formy, część bogatym charakterem nawiązuje do stylistyki lat 70. Kasia swoją markę prowadzi od niemal 10 lat. Ukończyła wydział Form Użytkowych na Camberwell – University of the Arts w Londynie i to w tym mieście, początkowo pracując w kawiarniach, na małym stoisku zaczęła sprzedawać swoje wyroby. Wszystkie wzory projektuje sama, po części tworząc biżuterię, a po części zlecając jej wykonanie jednej z polskich pracowni.
Co lubi nosić ona sama? „Jestem fanką srebra i bardzo lubię delikatne pierścionki oraz kolczyki w typie hoops. Nieskromnie się przyznam, iż noszę głównie swoją biżuterię, ale kilka lat temu nosiłam tę, którą udało mi się wyszukać na pchlich targach w Londynie. Miałam ulubioną parę srebrnych oponek z delikatnym roślinnym grawerem, których niestety od czterech lat, czyli czasu przeprowadzki do Polski, nie jestem w stanie znaleźć. Myślę, że zostały w Anglii, w miejscu, do którego przynależały”.
Moją uwagę najbardziej przykuły cięższe w formie pozłacane kolczyki z kolekcji 70’s vibe, srebrny pierścionek Daisy z grawerowanymi stokrotkami i łańcuszki z zawieszkami Happy Daisy z uśmiechem.
ZDOBNA
Zdobna to autorskie ilustracje na tkaninach, przybierających formę proporców, które przyciągną oko w naszych domowych wnętrzach. Markę założyła Justyna Plec, krakowska tatuatorka, do której i ja trafiłam nie raz. Jak mówi: „Chwilę przed pandemią zaczęłam pracę nad dodatkową formą twórczości, która niedawno przerodziła się w Zdobną. Sprzedawanie swoich merchów, czyli unikatowych gadżetów z autorskimi projektami, to dosyć naturalna kolej rzeczy wśród tatuatorów i tatuatorek. Najczęściej są to ciuchy, jednak ja chciałam pójść w inną stronę. Przeraża mnie nadprodukcja jednosezonowych tekstyliów, dlatego bardzo zależało mi na stworzeniu czegoś, co się po prostu nie starzeje i nie eksploatuje tak jak ubrania. Początkowo myślałam, że będzie to ceramika, zapisałam się nawet na kurs drukowania 3D, żeby samej budować formy do odlewów, ale stwierdziłam, że ceramika powinna pozostać w sferze mojego hobby, a nie dodatkowej pracy. Myślami zaczęłam krążyć wśród tekstyliów, którymi od dziecka byłam otoczona ze względu na moją mamę, z zawodu krawcową”.
Pierwsza seria proporców Justyny została wydrukowana w Polsce „w najbardziej zrównoważony sposób, jaki mogłam wtedy wynaleźć. Bawełniane, grube, mięsiste tkaniny mają certyfikat OEKO-TEX, w procesie druku nie wykorzystano wody, a nadruk został utrwalony wyłącznie wysoką temperaturą. Jednak w drugiej serii mniejszych proporców poszłam o krok dalej, jeżeli chodzi o zrównoważoną produkcję i każda ilustracja została naniesiona sitodrukiem na materiały wyłącznie z odzysku. Większość serii to bardzo stare surówki bawełny i kawałki lnu, które moja mama przetrzymywała w szafie od lat 70. i 80., reszta materiałów to moje znaleziska z lumpeksów”.
Kiedy na tkaninie pojawia się sitodruk, zaczyna się rodzinna współpraca. Kiedy Justyna piłuje i szlifuje każdą listewkę podtrzymującą proporzec, do pracy bierze się też jej mama i niezawodna maszyna Łucznik z 1972 roku. „Do tej pory stworzyłam z mamą cztery wzory o uniwersalnej, klasycznej tematyce, która, mam nadzieję, dobrze się zestarzeje. Kolejną formą, którą zaprezentuję w ramach Zdobnej, będą małe, ozdobne płaskorzeźby i reliefy na ścianę, ponieważ bardzo chcę użyć swoich umiejętności związanych z projektowaniem i drukiem 3D. Mam już gotowe pomysły, które w końcu chcę wprawić w ruch”.
Mój ulubiony wzór to czarne gołąbki na jasnym materiale. Trzymam kciuki za kolejne pomysły!