Kolaż No. 44

UTUL

Choć druk 3D to nic nowego, nadal niewiele jest polskich marek, które tworzą w tej technice przedmioty do domu. A okazuje się, że można to robić i to całkiem dobrze. Alicja Dziedziela i Łukasz Umiński, duo z Wrocławia jako Utul od niemal roku tworzą geometryczne formy wazonów i świeczników w różnych kolorach. 

Alicja i Łukasz są multidyscyplinarnym kolektywem projektowym, zaangażowanym w projekty związane ze wzornictwem, wnętrzami, grafiką i architekturą. Przedmioty dostępne w Utul sami projektują, prototypują i wykonują w swojej pracowni. O inspiracji i samych projektach opowiadają tak:

Oboje wywodzimy się ze środowiska architektonicznego, stąd klasyczne, nienachalne formy (gdzieś pod powierzchnią nawiązujące do antyku), ubrane w ciekawą «skórę» i współczesną paletę barw stały się dla nas naturalną kompozycją łączącą nasze różnorodne zainteresowania. To właśnie ta skóra, czyli fuzzy skin – zewnętrzna faktura druku – stała się dla nas punktem wyjścia przy projektowaniu. Drżący ruch dyszy drukarki 3D tworzy na powierzchni druku złudzenie innego materiału, w tym wypadku przypominający porowatą ceramikę. Przedmiot bawi się naszymi zmysłami, niejednokrotnie wymusza interakcje i zaprasza do eksperymentowania z haptyką. Zaskakuje odbiorców kolekcji swoją lekkością i pozornym wrażeniem miękkości”.

Nie dość, że jest ładnie, to i wykonywane świadomie. Produkty powstają z przetworzonych opakowań po owocach oraz bio-pozyskiwanej skrobi kukurydzianej. Zgodnie z zasadami gospodarki cyrkularnej – w odpowiednich warunkach można je przetworzyć i wykorzystać ponownie. 

Utul mnie zauroczyło, aż chce się bawić formami i łączyć przedmioty w ciekawe zestawy zdobiące nasz stół, wszystko do siebie pasuje! A czy będzie więcej? W tym momencie jesteśmy w fazie prototypowania kilku nowych projektów. Jeden z nich jest szczególnie niekonwencjonalny koncept opiera się na stworzeniu kolekcji limitowanej, która łączy rzemiosło digitalowe z tradycyjnym. Dzięki temu każdy wykonany przedmiot będzie unikatowy”. Czekam!  


KAASKAS

KAASKAS znam i lubię od dłuższego czasu. Mam swój ulubiony, jedwabny krawacik, który wiążę na nadgarstku na specjalne okazje. Od niedawna KAASKAS to także przedmioty do domu. Kasia Skórzyńska, która prowadzi markę i tworzy wszystkie projekty, tym razem zaprojektowała piękne przedmioty, cieszące nasze oko w naszych wnętrzach. To narzuty, poszewki na poduszki oraz sygnowane ikonografie w limitowanych seriach. 

KAASKAS Home to linia, która rozwija mój język estetyczny. Chcę, żeby KAASKAS z marki modowej przeszedł bardziej do świata pewnego konceptu, aby stał się marką lifestyle’ową. Dodatki do domu wydały mi się bardzo naturalnym kierunkiem, gdyż pochodzę z rodziny, w której wnętrza i sposób urządzania własnej przestrzeni zawsze miały znaczenie. Zgodnie z filozofią mojej marki – są to dodatki do domu wykonane z dbałością o szczegół, w małych seriach, przygotowanych w manufakturach zatrudniających fachowców w swojej dziedzinie. Nazwy produktów to ukłon w stronę Soni Delaunay, Sophie Taeuber-Arp oraz Anni Albers trzech niezwykle wszechstronnych artystek projektantek, które poruszając się między gatunkami i dyscyplinami, stworzyły, każda własny, niezwykle bogaty i inspirujący język estetyczny”.

Na tkaninach pojawia się piękny odcień niebieskiego połączony z beżem, a inkografie wypełniają barwne elementy i formy, z których KAASKAS słynęło już wcześniej. Dodatki produkowane są w zakładach na Podlasiu i Śląsku. Narzuty i poszewki wykonywane są na krosnach żakardowych, dzięki czemu są grube i dwustronne. Kolekcja będzie stopniowo poszerzana o kolejne produkty. Zapewne tak jak przy pierwszej kolekcji i przy kolejnych gust i pomysły Kasi nie zawiodą!

Photo Tomo Yarmush


PAITITI

Mój dom rodzinny wypełniony był ceramiką przywożoną przez tatę z podróży po Ameryce Południowej, a w domu mojej babci, która pochodziła z Ćmielowa, było sporo wyjątkowej porcelany, którą mam do dzisiaj. Dzieciństwo kojarzy mi się z filiżankami w kwiaty, talerzami w owoce, na których babcia podawała ciasto rabarbarowe i z figurkami zwierząt, którymi pozwalała mi się bawić” – opowiada Zuza Sapeta, która od niemal trzech lat prowadzi ceramiczną markę za zaginionym miastem Inków nazwaną Paititi.

Zanim Zuza zaczęła zajmować się ceramiką, pracowała na planach reklamowych, w teatrze i przy projektach artystycznych jako kostiumograf: Siedząc kiedyś na absurdalnym planie, patrząc na to, co dzieje się wokół mnie, zadałam sobie pytanie «Co ja tu robię? Powinnam lepić garnki, przecież od kilku lat o tym marzę». Następnego dnia znalazłam pracownię ceramiczną. Początkowo uczęszczałam na zajęcia dwa, trzy razy w tygodniu, a z czasem spędzałam tam każdą wolną chwilę, by po dłuższym okresie dojść do wniosku, że chcę się tym zajmować zawodowo, chociaż na początku mojej przygody z gliną zupełnie nie brałam tego pod uwagę”. 

W ten sposób powstawać zaczęły czarki, podstawki pod kadzidła, talerze. Mnie najbardziej zachwyciła seria Inca, w której zdecydowanie widzę południowoamerykańskie inspiracje. W kolekcji znajdziecie między innymi liliowe, granatowe czy niebieskie, toczone na kole świeczniki, których można używać też jako wazonów. 

Intuicja Zuzy jej nie zawiodła, zmiana drogi życiowej przyniosła owoce. Oby tak dalej!