Konrad Żukowski: Żeby malować, muszę być we wnętrzu sam

Konrad Żukowski:

Żeby malować, muszę być we wnętrzu sam

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 05.01.2022

Modernistyczna, narożna kamienica między ul. Wenecja i Garncarską w Krakowie postawiona w 1912 roku, zaprojektowana przez Kazimierza Hroboniego – nazywana jest Domem Weneckim, jak i kamienicą Pod Lwem.

W tym miejscu mieszka młody artysta Konrad Żukowski. Przed nim w tych samych wnętrzach żyli i tworzyli m.in. malarze Piotr Stachiewicz oraz Henryk Wójcik. Na ostatnim piętrze budynku znajduje się wysoka pracownia wzorowana na tych, które można zobaczyć we wnętrzach Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Do dziś w tej przestrzeni zachowały się oryginalna podłoga, lampy, system do mocowania draperii.

Płótna Konrada, od dłuższego czasu wielkoformatowe, często wypełniają nagie postacie, dzikie zwierzęta, jednorożce, komety, kościotrupy.

Mieszkasz i pracujesz w jednym budynku, czy to dla ciebie optymalne rozwiązanie?

Na początku studiów tworzyłem w pracowni ASP z 30 innymi studentami. Było to dla mnie potwornie krępujące, wstydziłem się malować „po swojemu”. Wychodziły mi grzeczne podobizny zwierząt. Doszedłem do takiego momentu, że nie potrafiłem już pracować przy innych ludziach. Zacząłem malować w swoim pokoju w wynajmowanym mieszkaniu. Dziś pracownię mam dwa piętra nad mieszkaniem i bardzo to lubię. Bo ciągle o czymś zapominam, muszę wrócić, coś dorobić. Poza tym pracownia to dla mnie intymna przestrzeń, a malowanie to wylewanie rzeczy z głowy. Czuję się nieswojo, gdy ktoś uczestniczy ze mną w tym procesie. Muszę być we wnętrzu sam, wtedy mogę kontrolować to, co pokażę na końcu.

Kiedy zacząłeś malować?

Malowałem od małego. Na początku fatalnymi farbami. Gdy miałem siedem lat, podczas wycieczki do Torunia z mamą i babcią, pierwszy raz zobaczyłem sklep plastyczny. Próbowałem wymusić na nich, byśmy tam weszli, udało się za drugim razem. Wtedy babcia kupiła mi tempery. Wychowałem się na mazurskiej wsi, głównie w domu dziadków. Babcia uwielbiała malarstwo, zawsze kupowała tygodnik „Wielcy Malarze”. To głównie przez oglądanie tego czasopisma oraz imponujących barokowych obrazów w kościele w Świętej Lipce i ja pokochałem sztukę. 

Co wtedy malowałeś?

Najczęściej to, co widziałem wokół. Przez pewien czas z wielką zawziętością malowałem kwiaty. Używałem wtedy dużo gęstej farby, impasty pokrywały coraz to nowsze warstwy, tak powstawała ściana plam. W innym czasie miałem obsesję na punkcie małych budowli pośrodku pustego pejzażu. Ostatnią fiksacją było malowanie suchych traw porastających pola. Wtedy na pewien czas porzuciłem malarstwo olejne i wszystko rysowałem pastelami na tekturze. Byłem pewien, że idealnie oddaję rzeczywistość! Jednak było to bardzo dziecięce malowanie.

Malarstwo jako kierunek studiów było naturalnym wyborem?

Pierwotnie chciałem iść na medycynę, w liceum wybrałem klasę biol.-chem. Jednak szybko znudziła mi się wizja mnie jako lekarza. Stwierdziłem, że będę uczył się tylko tyle, by zdać do kolejnej klasy, a jednocześnie zacznę przygotowywać teczkę na ASP. Przed egzaminem nigdy nie malowałem nagiego człowieka. Postacie w ubraniu malowałem tylko dwa razy, były to moja mama i nauczycielka plastyki. O dziwo dostałem się na nie najgorszym miejscu. Na pierwszym roku uczyłem się malarskiego rzemiosła. Później, gdy trafiłem do pracowni Andrzeja Bednarczyka, malarstwo na chwilę porzuciłem. Panowało wtedy przekonanie, że malarstwo nie jest już nic warte i umarło, a żeby tworzyć coś ciekawego, trzeba używać nowych mediów. Zająłem się video-artem. Jednak po krótkim czasie znów ciągnęło mnie do malowania.

Piotr Stachiewicz przy piecu kaflowym, który stoi do dziś, NAC, sygnatura 1-K-5246-1

Kiedy i jak pracujesz?

Muszę przyznać, że jestem leniwy! Maluję, kiedy czuję, że mam taką potrzebę, i wiem, że sprawi mi to satysfakcję. Nie zmuszam się do pracy. Czasami pracownia długo stoi pusta. 

Kiedy jednak pracuję, zazwyczaj robię to wtedy, kiedy jestem lekko głodny. Piję wtedy dużo herbaty, słucham Mahlera, czasem audiobooków. Na moich obrazach najczęściej pokazuję rzeczy, które mi się śnią. Po przebudzeniu robię małe, szybkie szkice, by pomysły nie uleciały. Później na ich podstawie powstają finalne prace. Duże formaty pozwalają mi na rozlanie sporej ilości gęstej farby i to właśnie ona buduje strukturę obrazu, a ja nie muszę się zbytnio namęczyć. Kiedy całe płótno jest mokre, dotknięte pędzlem, a ja jestem bardzo zmęczony, wychodzę z pracowni. Kiedy wracam następnego dnia, zwykle wszystko jest tak, jak ma być, ewentualnie dodaję jakieś drobiazgi.

Jak to jest rozstawać się ze swoimi pracami?

Zwykle nie mam z tym problemu. Mam jednak ulubione obrazy, to Wakacje w piekleSmok. Tych nie chciałbym sprzedawać. Mam też parę prac, które rzadko komuś pokazuję.

Opowiedz trochę o mieszkaniu i tym, co tu masz.

Mieszkam tu ponad rok. Mam trochę mebli, które są ze mną od dłuższego czasu: biedermeierowskie krzesła w sypialni, szafę kupioną przez Internet, fotel LC1 Le Corbusiera. Lustro w stylu empire podarowała mi właścicielka kamienicy, zostało znalezione na strychu. Uwielbiam stare przedmioty z bardzo prostej, dla niektórych może strasznej przyczyny: wiem, że ktoś inny był ich właścicielem i pewnie zmarł. Historia wokół jakiejś rzeczy nawarstwia się, to jest dla mnie fascynujące.

Część rzeczy (np. figurę smoka) przywiozłem z podróży, część znalazłem w krakowskich sklepach z antykami. Te najlepsze trafiają do mnie jednak z antykwariatu z Reszla. Lampę ze smokiem stojącą na parapecie w salonie czy szklanego żółwia z lat 30. z czeskiej huty szkła Curta Schlevogta kupiłem na aukcjach. Jest tu też sporo moich prac. Na piecu stoją wazy ulepione z czerwonej gliny, w sypialni pod szklanym kloszem jest rzeźba z wypreparowanych motyli i ciem, którą zrobiłem w wieku 19 lat. Na parapetach i regałach leżą kryształy górskie i inne minerały.

Co robisz, kiedy chcesz odpocząć?

Jeżdżę konno. Konie fascynowały mnie od małego, ale trochę się ich bałem. Zacząłem jeździć ponad dwa lata temu.

Henryk Wójcik w pracowni, zdjęcie Wikipedia

Konrad Żukowski – ur. w 1995, absolwent malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, studiował też na University of Applied Arts w Wiedniu, finalista konkursu Fundacji Grey House (2018) oraz Artystycznej Podróży Hestii (2019).