Kornel Leśniak: Powoli odkrywam róż

W jednej z krakowskich kamienic, w mieszkaniu połączonym z pracownią odwiedzamy artystę Kornela Leśniaka. Kornel jest absolwentem malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Maluje, ale i pisze poezję, która czasem trafia na skórę znajomych i nieznajomych. Przez pryzmat własnych doświadczeń opowiada o intersekcjonalności queerowego niepokoju, fizyczności i potrzebie przynależności. 

W twojej twórczości ważne są słowa. Twoja mama pracowała w bibliotece. Czy od małego dużo czytałeś? I czy sam coś pisałeś?

Mama pracowała w szkolnej bibliotece. Zawsze czytała na noc mnie i mojej młodszej siostrze. Przeczytała nam na głos całego Harry’ego Pottera, lwią część Jeżycjady, prawie wszystkie tytuły Astrid Lindgren. Bardzo pilnowała, żebyśmy czytali, więc to było dla mnie zupełnie naturalne, że to jest coś, co się po prostu robi. Kiedy jeździliśmy na rodzinne wakacje, to braliśmy gigantyczną torbę książek i większość czasu wyglądała tak, że siedzieliśmy przed namiotem i czytaliśmy. Jak byłem młodszym nastolatkiem, miałem 13-14 lat, czytałem bardzo dużo Murakamiego. Dość wcześnie wszedłem w „poważną literaturę”, jak Kafka czy Dostojewski. Skończyło się to tak, że ucząc się w liceum, nic nie czytałem, bo wydawało mi się, że wszystko wiem, że już nie muszę. Teraz czytam około 100 książek rocznie. 

Mam dość emocjonalną relację z literaturą; problem jest taki, że bardzo trudno jest coś napisać tak, żeby ktoś chciał to później przeczytać. Sam pisałem coś, jak byłem dzieckiem. Później zaczęły powstawać dłuższe formy. Bardzo interesuje mnie proza poetycka, wydaje mi się, że jest niesamowicie nośna, bo nie zamyka się w sztywnych ramach formalnych. Tatuaż jest o tyle fajnym medium, że dociera do zupełnie różnych osób. Są takie sytuacje, że ktoś nie czytał żadnej książki przez ostatnie kilka lat, ale przeczytał jakiś mój wierszyk, który ktoś inny ma na ramieniu. Dla mnie ważne jest to, że to, co piszę, trafia do ludzi, którzy mają zupełnie inny bagaż doświadczeń niż ja. Udało mi się wypracować pewną strategię współodczuwania, która polega na tym, żeby znaleźć odpowiedni język pozwalający mówić o konkretnych doświadczeniach w taki sposób, żeby były czytelne dla osób, które ich nie mają. 

Kiedy zacząłeś tatuować i czy od początku były to słowa?

Zacząłem tatuować, zanim jeszcze poszedłem na studia, chyba w klasie maturalnej. To były takie porządne oldskulowe dziary, wydawało mi się wtedy, że są absolutnie świetne. Później zacząłem robić malutkie napisiki, bardzo krótkie, składające się z dwóch, trzech słów. Z czasem ta forma zaczęła się trochę bardziej rozwijać. Teraz robię około 10 tatuaży w miesiącu. Kiedyś była to faktycznie pełnowymiarowa praca. Zajmowałem się tym po osiem godzin dziennie. Fizycznie nie jest to łatwe, zaczynają się problemy z barkiem, plecami, nadgarstkiem. Dziś robię to, kiedy chcę. Mam zaprzyjaźnione studia tatuażu w każdym większym mieście i staram się od czasu do czasu gdzieś pojechać. 

 

Czy teksty powstają, kiedy już wiesz, kogo masz tatuować?

Mam kilka zeszycików, w których wcześniej wszystko zapisuję. Staram się je też datować, żeby mieć porządek w tym, co robię. Są to zapisy moich ulotnych stanów emocjonalnych, choć bywa też tak, że ktoś zgłasza się do mnie ze swoją własną historyjką, rzuca mi kilka haseł albo opisuje emocję, którą przeżywa. Kilka razy przed tatuowaniem spotykałem się z kimś na kawę, rozmawialiśmy i tekst powstawał na podstawie tego, czego się o tej osobie dowiedziałem. Ale najczęściej są to rzeczy, które ja piszę, a które z kimś rezonują. 

 

Wiersze towarzyszą też zwykle twoim obrazom. Jak to się dzieje, że czasem decydujesz się malować obraz, a czasem napisać do niego i tekst?

Wydaje mi się, że jest to inny sposób opowiadania mniej więcej tych samych historii. Obrazy pomagają mi dojść do tego, o co mi właściwie chodzi. Często jest tak, że mam w głowie bardziej graficzną sytuację i dochodzę do tego, o czym ona właściwie jest w momencie, kiedy maluję. Spędzam wtedy dużo czasu z konkretną emocją albo z konkretną historią i później mogę to podsumować tekstem. Malarstwo to nie są jakieś wielkie historie, to są raczej malutkie opowiastki o emocjonalności, o relacjach. Ale to, co maluję, jest dla mnie mniej klarowne niż to, co piszę. Wiersze są dla mnie rodzajem narzędzia służącego do zbierania wątków pojawiających się w malarstwie. Porządkują je, układają. Pozwalają mi czuć się wysłuchanym, buduję je z myśli, na które nie potrafię znaleźć miejsca w rozmowach. Zazwyczaj są to krótkie formy w języku angielskim. Mam wrażenie, że jest trochę bardziej nośny, elastyczny, w pewien sposób mniej zobowiązujący.

 

Sztuka nie była jednak twoim pierwszym wyborem, chciałeś studiować medycynę. 

Po maturze poszedłem na kosmetologię. Myślałem, że w międzyczasie poprawię maturę i spróbuję dostać się na medycynę, ale zacząłem wtedy pracować w studiu tatuażu i rzuciłem te studia po trzech miesiącach. Miałem 20 lat, mieszkanie i stabilną pracę i to było dla mnie w pewien sposób przerażające. Że to jest właściwie już wszystko. Miałem potrzebę przeżycia przygody albo zaburzenia sobie tego porządku, więc stwierdziłem, że przygotuję teczkę na Akademię Sztuk Pięknych. Zrobiłem ją w dwa czy trzy miesiące. No i się dostałem.

There was no affection up there and I”m coming down, 2024

Czy wcześniej lubiłeś malować, miałeś jakieś umiejętności?

Tak, jak byłem dzieckiem to tak, ale system edukacji nie sprzyjał, bym się w tym kierunku rozwijał. Pierwszy prawdziwy obraz namalowałem właśnie, jak zacząłem robić teczkę. 

 

Czy obrazy powstają na bazie szkicu?

Zwykle mam w głowie bardzo dokładny plan, który czasem trochę się weryfikuje w samym procesie, ale nie projektuję nic wcześniej, nie robię żadnych szkiców na papierze, wszystko powstaje od razu na płótnie. 

 

Na twoich płótnach często pojawia się kolor niebieski. Czy tak było od początku?

W ten sposób zacząłem malować ponad dwa lat temu. Wcześniej robiłem hiperrealistyczne portrety moich znajomych, co wynikało z tego, że nie wiedziałem jeszcze, co chcę malować. Kolor niebieski wziął się z tego, że mój najlepszy przyjaciel przez półtora roku mieszkał na Sycylii i mogłem tam spędzać tyle czasu, ile chciałem. Z okien mieszkania widzieliśmy morze. Zrobiłem bardzo dużo zdjęć tego morza i kolory pojawiające się na moich obrazach są nim inspirowane. Mam dość emocjonalną relację z morzem, a okazuje się, że niebieski ma funkcję neuroregulacyjną, to znaczy długotrwałe patrzenie na czyste, otwarte połacie błękitu jest bardzo zdrowe dla mózgu. Niebieski jest też czymś, czego używałem do oswajania różnych trudniejszych tematów. Często są to kwestie związane z cielesnością, oczekiwaniami wobec relacji z samym sobą i relacji z innym, zawodami, rozczarowaniami. Szukam słabych punktów w sobie, uczę się ich i o nich opowiadam, bo okazuje się, że te słabe punkty często są dla nas wspólne. 

Chciałbym chyba, żeby kolory robiły się jeszcze troszkę jaśniejsze, niż te, które malowałem wcześniej. Obrazy były trochę ciemniejsze, miały dużo ostrych linii. Chciałbym, żeby wszystko było zupełnie zamglone i bardziej rozbielone. Powoli odkrywam róż. 

 

Czy są jakieś motywy, które ostatnio pojawiają się na płótnach dość często?

Mam teraz dwa motywy, które są ważniejsze niż inne. Są to łabędzie. Wzięły się z bajki o brzydkim kaczątku, bo to niesamowicie queerowy tekst. Całe to wykluczenie skupia się wokół drobnych różnic w wyglądzie, bo to brzydkie kaczątko nie ma za bardzo żadnych innych problemów z funkcjonowaniem. Są tam wszystkie bardzo klasyczne motywy jak odnaleziona rodzina, przejście przemiany no i to jest tekst, który jest mi bardzo bliski. 

Druga rzecz to spadające gwiazdki Pojechaliśmy z przyjaciółmi w góry i spędziliśmy noc, leżąc na trawie, obserwując niebo. W momencie, kiedy zaczęło wschodzić słońce będące wielką czerwoną kulą, nie było już żadnych gwiazdek. Pomyślałem, że to jest strasznie smutne, że nie było im dane się spotkać. Można to przełożyć na sytuacje związane z relacjami, mijanie osób, szukanie kontaktu. 

 

Na ścianach wiszą twoje prace, czy to coś, co stworzyłeś ostatnio?

To różne rzeczy, część to jeszcze prace z dyplomu, część powstaje na wystawę, która będzie w przyszłym roku.

 

Jak wyglądają te dni, kiedy malujesz?

Właściwie każdy dzień zaczynam tak samo. Robię sobie kawę, sprzątam, jem śniadanie i maluję do momentu, kiedy już zupełnie nie ma światła, czyli do jakiejś osiemnastej. Robię sobie przerwę, żeby czytać i żeby coś zjeść i to jest właściwie wszystko. Pracuję bardzo dużo i staram się być w miarę systematyczny. Na większości obrazów jest dużo drobniutkich detali, których namalowanie zajmuje ogromną ilość czasu. A bardzo zależy mi na tym, żeby wszystko było dopracowane. Zwykle maluję kilka rzeczy naraz, dlatego że farby olejne schną dość długo. Są to przeważnie trzy, cztery płótna, które robię symultanicznie, co później widać w kolorze. Niektóre są do siebie bardziej podobne niż inne. 

 

Pracujesz w ciszy czy czegoś słuchasz?

Słucham podcastów. Słucham dużo wykładów o literaturze. Czasem w tle puszczam filmy dokumentalne o pisarzach. Jeśli chodzi o muzykę, to lubię jazz i techno. To dość kontrastowe, ale to są dwa gatunki muzyczne, które przynoszą mi najwięcej radości. Lubię mieć w pomieszczeniu dźwięk. Prościej mi się wtedy skupić.

 

Studia skończyłeś stosunkowo niedawno. Co robiłeś na dyplom? 

Większość dyplomu to były obrazy, które w jakiś sposób odnosiły się do sytuacji, o których pisałem w pracy. Aneks stanowiły duże tkaniny z poetyckim haftem, wyglądały troszkę jak trzy gigantyczne łezki albo wodospad. Miałem przyjemność pokazać je w „Szałfynsterze” w Katowicach. To był pierwszy gejowski bar na Śląsku. Jeszcze przed dyplomem otwierałem wystawę solową w galerii Jak Zapomnieć w Krakowie. Była o perełkach. Perły to strasznie przemocowa sytuacja, to znaczy w tej muszelce żyje sobie malutki bezbronny ślimaczek i on właściwie broni się przed ciałem obcym, jakim jest piasek. No i to, że przechodzi przez traumę i jakoś sobie z nią radzi nie jest przyczynkiem do celebrowana, a powodem do zabicia i zrobienia z tego ciężkiego doświadczenia naszyjnika albo kolczyka. Perełki są dla mnie dość mocnym, nośnym motywem. W niektórych wierzeniach z okolic Morza Śródziemnego perełki to księżyce, które spadły do morza. 

 

Pracujesz tu, gdzie mieszkasz. Od kiedy tu jesteś?

Niecały rok. Studiowałem w Katowicach, choć wychowałem się w Krakowie. Zależało mi na tym, by mieszkanie i pracownię mieć w jednym miejscu. Mam wrażenie, że gdyby pracownia była gdzie indziej, to bym do niej po prostu nie chodził. Dużą przyjemność sprawia mi ustawianie sobie tej przestrzeni w taki sposób, który mi najbardziej odpowiada. Właściwie wszyscy moi znajomi mieszkają na starym mieście, na tyle blisko, że mogę do nich chodzić na nogach. Wszyscy malujemy, więc odwiedzamy się w swoich mieszkaniach, które najczęściej są też pracowniami. Mamy dość zżytą społeczność.

 

Czyli po studiach wróciłeś do miasta rodzinnego?

Mam wrażenie, że do Krakowa musiałem dorosnąć. Wcześniej wydawało mi się, że to najgorsze miasto na świecie, ale jakoś na trzecim roku studiów zacząłem tutaj przyjeżdżać na wystawy. Zaczęło się tu więcej dziać i poznałem osoby, które jakoś w tym świecie funkcjonują i one stały się dla mnie na tyle ważne, że stwierdziłem, że to będzie najlepsza dla mnie opcja. Choć jeśli chodzi o sztukę, to w Polsce jest właściwie tak, że albo Warszawa, albo nie bardzo wiadomo co. Kraków wydaje mi się przyjemniejszy do życia. Jest tu dużo oddolnych inicjatyw. Ludzie dużo robią sami. Mam wrażenie, że to dlatego, że mamy wszyscy do siebie w miarę blisko, często się widujemy i te rzeczy, które się tutaj dzieją, są w dużej mierze efektem nawiązywanych przez nas przyjaźni. Jakiś czas temu robiliśmy wystawę w piwnicy kamienicy mojego przyjaciela. W Krakowie nie wszystko jest wygłaskane. I to jest coś, co mi się podoba. 

 

Zaczęliśmy od literatury. Tak też skończmy. Co ostatnio czytałeś?

Przeczytałem Crush Richarda Sikena. To tomik poezji, który zabrał mi trzy dni życia. Tyle dochodziłem do siebie emocjonalnie. Był absolutnie przepiękny, ale i absolutnie smutny. Czytam bardzo dużo Oceana Vuonga. To mój ulubiony współczesny pisarz. Pisze dużo o swojej queerowej tożsamości, o doświadczeniu bycia członkiem grup mniejszościowych. Jedna z moich ulubionych książek to Autobiografia czerwonego Anne Carson. To przełożenie mitu o Gerionie na historię miłości między dwoma mężczyznami.

I asked the moon about us, 2024, fot. Michał Maliński
I almost missed this one, 2024

Don’t look down, 2024

Soulmates, 2024