Krzysztof Świętek: Nie wyważam zamkniętych drzwi

13 listopada w trakcie Targów Nówka Sztuka w Krakowie odbędzie się aukcja grafiki pod hasłem Łowcy Sztuki. Będzie to dobra okazja do tego, by nabyć dzieła polskich artystów. Organizatorem wydarzenia jest Nówka Sztuka i Litograf Studio. I to na ich stronach można znaleźć wszystkie szczegóły. 

Jednym z artystów biorących udział w aukcji jest Krzysztof Świętek, którego odwiedziliśmy w jego krakowskiej pracowni. Krzysztof w 1995 roku ukończył studia na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie, dyplom obronił w Pracowni Litografii u prof. Romana Żygulskiego, od 1996 zawodowo związany z Akademią, zajmuje się głównie litografią, ale też malarstwem i rzeźbą.

Co to jest litografia?

To technika druku artystycznego praktykowana od XIX wieku. Matrycą do druku jest tu ręcznie szlifowany kamień litograficzny – łupek wapienny. W bardzo dużym skrócie proces powstawania grafiki i druku wygląda tak: obraz na kamieniu tworzony jest przy pomocy zatłuszczających materiałów litograficznych. Następnie przy użyciu kwasu azotowego i gumy arabskiej kamień jest trawiony, a obraz na nim jest utrwalony i gotowy do druku. Proces drukowania odbywa się przy pomocy prasy drukarskiej, farb litograficznych oraz offsetowych. Wszystkie te etapy pracy są dość żmudne, wymagają precyzji, doświadczenia oraz wysiłku fizycznego.

 

Jak wyglądała twoja droga na Akademię Sztuk Pięknych?

Od dziecka rysowałem. Najpierw dorysowywałem siodła i uprzęże wszystkim możliwym zwierzętom w bajkach. Później moje zainteresowania skupiły się na formacjach wojskowych poruszających się konno. Jako nastolatek budowałem wspólnotę z kolegami. Pamiętam czasy punkowania”, robienia naszywek, koszulek. Wtedy moje priorytety były inne niż myślenie o przyszłości. Koledzy chcieli iść do szkoły cukierniczej, więc i ja chciałem obrać podobną drogę. Jednak rodzice mi zabronili i tym sposobem poszedłem do liceum plastycznego. Zostałem tam mistrzem rysunku realistycznego, co później było dla mnie przekleństwem. Znajomi ze szkoły planowali iść na architekturę czy ASP, więc pomyślałem, że Akademia nie jest złym pomysłem. Wtedy od kolegi usłyszałem zdanie, które mocno mnie wkurzyło: Krzysiek, ty to se motor składaj, a nie na Akademię”. Obudził się we mnie wojownik. Pomyślałem: No i zobaczycie!”. 

Początkowo na studiach cierpiałem, bo byłem zniewolony przez formę realistyczną. Czułem, że zupełnie nie znajduję tam swojego miejsca. Trochę przypadkiem związałem się z litografią. Chciałem pracować z metalem, ale wybrałem litografię, myśląc, że jest łatwiejsza. Okazało się, że się myliłem, ale złapałem bakcyla. Choć tak naprawdę wszystko zmieniło się dopiero po studiach, kiedy wymyśliłem sobie patent z zabawą z ksero przenoszoną na kamień. Uwolniłem się.

Od dzieciństwa jesteś związany z Krakowem. Gdzie dorastałeś?

Wychowałem się w samym centrum, w okolicy Starego Kleparza. Kiedy dostałem się na studia, na uczelnię mogłem chodzić w kapciach. Trochę tęsknię za tamtym Krakowem, za dawnymi czasami. Dziś wszystko dzieje się szybko. Moim Instagramem w dzieciństwie była czterotomowa encyklopedia, którą się wertowało w tę i we w tę. Dziś mogę obserwować poczynania innych artystów na bieżąco. Poziom świadomości osób zaczynających studia dziś, a mojej świadomość, kiedy byłem w tym samym miejscu, jest zupełnie inny! Pracuję na uczelni i czuję, że obecnie wszystko działa w dwie strony, ja jako pedagog staram się dawać jak najwięcej, mieć otwartą głowę, ale też jestem pasożytem, od studentów łapię energię, świeże spojrzenie na świat.

 

Jak sam mówisz, w swej twórczości podejmujesz tematy inspirowane sztuką tatuażu, tzw. psami ras bojowych, kulturą customingu i sztukami walki. 

Od lat jestem nieco monotematyczny. Kiedy zaczynałem, nie miałem jeszcze komputera. Z czasem znalazłem metodę pozwalającą mi pracować intuicyjnie. Próbuję działać z nowymi mediami, jednak dla mnie to trochę jak pociągnięcia pędzla, nie do końca wiem, co z tego wyjdzie. Nie jestem rewolucjonistą w zdobywaniu przestrzeni artystycznych, nie mam potrzeby, by totalnie łamać zasady, nie wyważam zamkniętych drzwi, ale znajduję swój język. Od początku jednak pociągał mnie kolor, choć wtedy jeszcze przyjmowano, że grafika powinna być czarno-biała. 

 

Czy pracę zaczynasz od szkicu?

Początkowo powstawały bardzo wstępne szkice, a w trakcie pracy i tak wszystko się zmieniało. Dziś przygotowuję się rzetelniej i to, co powstaje, to niemal jeden do jeden to, co zakładałem. 

 

W jakim nakładzie wykonujesz każdą ze swoich prac?

Wykonanie jednej odbitki jest dość czasochłonne. Każdy kolor to osobna matryca, a zdarzają się odbitki składające się z kilkunastu matryc. Wykorzystuję także szablony, farby w sprayu oraz różnego rodzaju papiery, m.in. bibułę japońską. Każda moja grafika ma swój nakład. Zazwyczaj to 10–13 sztuk. Najfajniejsze jest dla mnie wykonywanie pierwszej i ostatniej odbitki.

 

Nad czym pracowałeś ostatnio?

Jeden z moich ostatnich projektów to prace z cyklu Pana nie ma w domu”. W dużym skrócie to frywolna interpretacja tego zdania w oparciu o relację człowiek–pies, może się to też tyczyć relacji międzyludzkich, służalczości. To trochę wytrychowe określenie stawiające wypowiadającą je osobę z boku, jako kogoś podległego. 

Dwie prace z tej serii Pies go ***** oraz Pierwszy, skrzydlaty pomnik swingującego whippeta pojawią się na aukcji Nówki Sztuki. Pomyślałem, że aukcja jest bardzo dobrym pretekstem, by zrobić coś, o czym od dawna myślałem, czyli certyfikat autentyczności. Oczywiście uważam, że nie ma potrzeby potwierdzania oryginalności czegoś, co bez wątpienia jest oryginalne. Traktuję to trochę jako żart, jako gadżet, wreszcie może trochę jako wabik, ponieważ osoba, która nabędzie moją grafikę, otrzyma w sumie dwie prace litograficzne, a to dlatego, że certyfikat będzie również unikatową odbitką litograficzną. Taka trochę laurka w oldskulowym, amerykańskim stylu z moimi ulubionymi bohaterami, dającymi świadectwo prawdzie.

 

Twoją pracownię wypełniają przeróżne przedmioty. Opowiedz o paru. 

Pochodzę z robotniczej rodziny, w domu nie było tendencji do tworzenia kolekcji, zbierania pamiątek. W głowie została mi jednak estetyka kultu religijnego, dlatego sporo tu tego typu artefaktów. Leży tu też dywan z mojego domu rodzinnego. Większość przedmiotów towarzyszących mi w pracowni to znaleziska nabyte drogą kupna pod Halą Targową, w komisach, na OLX lub prezenty od znajomych. Wyjątkowo lubię figurkę Action Mana, którego pokryłem wzorami tatuaży, jakie chcę wykonać na sobie. Nie posiadam jakiegoś specjalnego klucza kolekcjonerskiego. Przede wszystkim musi być chemia” pomiędzy mną a przedmiotem. Nie musi to być obiekt o wybitnych walorach estetyczno-historycznych. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że chyba nawet bardziej podobają mi się przedmioty tandetne, ale z charakterem. Takimi rzeczami są na przykład maska Tysona, przywieziona z bułgarskich wakacji, pusta butelka po bourbonie o nazwie Lucyfer bądź wielkogłowe figurki muzyków z zespołu KISS.

KAY I GERDA BYLI PSAMI KU KLUX KLANU, 2015

TEACH ME TIGER WAH WAH WAH WAH, 2017

PSUBRACIA SYJAMSCY PASTORA CLEAMOOSHK’O, 2021