Made in Japan:
Japonię długo poznawałem poprzez przedmioty
Zaczęło się od wentylatora kupionego na biurko, a skończyło na otwarciu sklepu z japońskim dizajnem vintage. Odwiedzamy Michała, który na warszawskim Zaciszu prowadzi sklep Made in Japan. Znajdziecie tu przedmioty produkowane od lat 60. do 80. XX wieku. Okulary przeciwsłoneczne, zegary klapkowe (ang. flip clock), wentylatory czy termosy, a także przedmioty nieoczywiste: lampę biurkową będącą jednocześnie temperówką lub taboret kryjący w sobie odkurzacz.
Zacznijmy od koloru pomarańczowego, którego sporo w twoim mieszkaniu. Nieczęsto spotyka się go we wnętrzach.
To nie jest nic wyjątkowego wśród osób, które lubią przedmioty z drugiej polowy XX wieku. Tak się składa, że produkty na japońskim rynku AGD w latach 70. najczęściej miały kolor pomarańczowy. Rzadziej zielony, niebieski czy czerwony. Bardzo dobrze widać to w starych katalogach producentów. Chociaż o pomarańczowy wentylator akurat bardzo trudno. To jedyny, jaki widziałem w tym kolorze, a w wentylatory wkręciłem się bardzo dawno temu.
Co było pierwsze, fascynacja Japonią czy japońskim dizajnem?
Nie było żadnej fascynacji Japonią jako krajem. Kraj zaczął mnie interesować dopiero teraz, kiedy miałem okazję tam być i zobaczyłem, że jest zupełnie inaczej niż u nas. Sympatycznie. Przynajmniej dla turystów. Zaczęło się od tego, że przez całe lata, od kiedy tylko pojawiłem się na rynku pracy, pracowałem przy biurku. Najpierw chciałem mieć na nim ładny wentylator na upalne dni. A to wynikało z fascynacji mojego syna, który ma zespół Aspergera. Kiedy był mały, bardzo się tymi sprzętami zainteresował. Pierwsze były klimatyzatory, które widział na ulicy, a to doprowadziło go do oglądania różnych dziwnych filmów na YouTube, pokazujących kolekcje zbieraczy wentylatorów. W ten sposób trafiłem na stare wentylatory japońskie i sam chciałem taki mieć. Przypomniały mi nasze polskie wiatraczki PREDOM METRIX, które znałem z dzieciństwa. Nie było w tym przypadku, bo jak później się zorientowałem, nasze METRIX-y były produkowane na japońskiej licencji Hitachi. Ten niebieski wentylator Galaxy był ukoronowaniem mojej pierwszej zajawki. Kupiłem go eBayu i sprowadziłem ze Stanów. Był to chyba najpopularniejszy u nich wentylator na przełomie lat 70. i 80. Urzekło mnie w nim przezroczyste, błękitne śmigło i klawisze typu fortepianowego, w różnych odcieniach błękitu. To dość prosty model produkowany przez japońskie Sanyo. W Stanach były jeszcze zielone, sprzedawane przez sieć Sears. Niedawno Galaxy sporo zyskał na wartości, bo jeden wykorzystano w scenografii serialu Stranger Things.
Czym zajmowałeś się zawodowo, kiedy zaczęło się to zainteresowanie?
Pracowałem jako grafik komputerowy. Właściwie od czasów liceum, od 1996 roku tworzyłem strony internetowe. Kiedy miałem 20 lat trafiłem do firmy Kompania Telewizyjna ITC, która robiła reklamy, teledyski, programy telewizyjne, jak np. 30 ton – lista, lista przebojów. Od 2004 roku pracowałem jako freelancer, a w 2010 roku przerzuciłem się na robienie z kolegami aplikacji na iPhone’y i iPady. Po jakimś czasie przestałem pracować, bo apki sporo zarabiały.
W międzyczasie oprócz tego, że chciałem mieć na biurku fajny wentylator, to zamarzył mi się też zegar klapkowy. Jego zdobycie okazało trudnym zadaniem. Poszukiwania doprowadziły mnie to do tego, że takie zegary są w Japonii i można je kupić online dzięki firmom pośredniczącym w zdobywaniu rzeczy na japońskich aukcjach. Upatrzyłem sobie jeden model. Był dosyć drogi, ale taki sam znalazłem też w jednym sprzedawanym zbiorze przedmiotów, gdzie było 10 zegarów opisanych jako śmieci i całość wychodziła taniej niż pojedynczy zegar opisany jako działający. Zdecydowałem się na pierwszy zakup. Z tych 10 zegarów naprawiłem dziewięć. Kiedy zobaczyli je moi znajomi, większość rozeszła się wśród nich. Wrzuciłem też jeden na facebookową grupę, gdzie sprzedał się po pięciu minutach. Zacząłem ich sprowadzać coraz więcej i więcej, poznawać je i wkręcać się w temat. Ich naprawa jest dosyć prosta. Sporo informacji możemy znaleźć na YouTube. Natomiast w przypadku wielu modeli stricte z japońskiego rynku, trzeba samemu wszystko odkrywać. Przez moje ręce przeszło paręset zegarów. Czasem po długim czasie wpadam na coś, co było problemem czy zagadką.
W amerykańskich filmach najczęściej widzimy radiobudziki, czyli zegary z radiem, które mają dosyć mały wyświetlacz. Większość moich klientów widziała takie w Dniu świstaka albo Powrocie do przyszłości i pod wpływem tych filmów „zachorowali” na klapkowca. Podobnie było ze mną. Same zegary, bez radia, okazują się jednak jeszcze ładniejsze od radiobudzików. Jest wiele niewiadomych, jeśli chodzi o wzornictwo tych zegarów. Istnieje wiele pięknych projektów firmowanych przez Seiko, Citizen czy Copal, ale nie wiadomo, kto za nimi stoi. Najbardziej ikoniczne zegary, o których wiadomo, kto je zaprojektował – pan Riki Watanabe – to modele Copal 101 i 201. Były to pierwsze domowe klapkowce produkowane masowo od roku 1964. Dwa lata później włoski producent Solari Udine pokazał wspaniały model Cifra 3, który trafił do stałej kolekcji MoMA i wielu innych znanych muzeów. Cifra 3 była, i do dzisiaj jest, niszowym, drogim produktem. Solari Udine jest nam znane z klapkowych wyświetlaczy i tak zwanych zegarów wtórnych, które spotykaliśmy dawniej na polskich dworcach kolejowych. Warszawski Dworzec Centralny wyposażony był w zegary Solari Cifra 6 od samego początku istnienia, aż do remontu w 2010 roku. Z kolei na Dworcu Wschodnim wisiały imponujące Cifra 12. Popularne na polskich dworcach były też czechosłowackie Pragotrony. Dzisiaj już chyba na żadnym dworcu nie da się spotkać klapkowca. Zastąpiły je wyświetlacze z diodami LED.
Ile lat temu trafił do ciebie pierwszy klapkowiec?
Pierwszy klapkowy radiobudzik kupiłem chyba w 2016 roku, ale okazało się, że nie ma silnika. Pierwsze klapki z Japonii trafiły do mnie w roku 2020. Sprowadzałem je i od czasu do czasu wstawiałem coś na etsy, a to dlatego, że kiedyś dostałem radę od chłopaka zbierającego modele samochodów: „Jak masz hobby, to staraj się robić tak, aby samo się finansowało”. W roku 2023 dochody z moich apek zaczęły bardzo spadać, a ja miałem w domu dosyć dużo zegarów. Na Facebooku obserwowałem właściciela kawiarni na Tajwanie, w której sprzedaje też zegary klapkowe i cyklicznie wystawia je na straganach z antykami. Przyszło mi do głowy, że też zrobię gdzieś taki stragan. Zacząłem kombinować, gdzie można to zrobić i wtedy dowiedziałem się o weekendzie japońskim organizowanym przez warszawską firmę Japonia Centralna. Na kolejnym wydarzeniu w Halii Gwardii między stoiskami z Bubble Tea, kokeshi i świecami sojowymi ustawiłem stolik z zegarami i od tej pory zostałem handlarzem starociami.
Dawno temu robiłem teledysk, do którego wykonywałem też scenografię. Na planie wypełnionym starymi przedmiotami można było odbyć podróż w czasie. Pomyślałem, że fajnie byłoby otworzyć miejsce, do którego będzie można wejść i tak się poczuć. Wtedy narodził się pomysł na sklepik wyglądający jak japoński sklep z zegarami z okolic 1980 roku. Myślałem, że to się wydarzy za parę lat, że muszę jeszcze nazbierać dużo rzeczy, ale udało się w miarę szybko, niemal z marszu, ponieważ nie mieściłem się z tym, co miałem w domu. Nieopodal zwolnił się malutki lokal po fryzjerze. Powstał sklep, ale nie jest do końca zrobiony tak, jakbym chciał. Po prostu przeniosłem się z tym, co miałem i próbuję go finansować poprzez handel.
Co możemy u ciebie znaleźć?
Wentylatory dostępne są w sklepie sezonowo. Ciężko na nich zarobić, bo sprowadzenie starego wentylatora jest drogie. Najbardziej popularnym towarem są zegary klapkowe. Próbuję utrzymać też ciekawy wybór japońskich płyty winylowych, CD i komiksów. Staram się mieć w sklepie rzeczy kolorowe i użyteczne. Są więc stare termosy Zojirushi i Tiger, szklaneczki Aderia Glass czy drobne artykuły AGD takie jak młynki, ostrzałki czy lampki. Jednym z głównych filarów są też stare okulary przeciwsłoneczne. Są u mnie okulary stricte japońskie, japońskich firm jak Nikon, Chic Mode czy Hoya. No ale Japończycy jako bogate społeczeństwo na przełomie lat 70. i 80. konsumowali bardzo dużo dóbr luksusowych zachodnich marek, więc i takich okularów jest sporo. Okulary okazały się bardzo ciekawym tematem wzorniczo. Szczególnie te produkowane przez Optyl Corporation. To firma, która produkowała między innymi okulary marki Christian Dior, Carrera, Playboy czy Dunhill. W ten temat wkręciłem się z moim znajomym optykiem, którego znam od dziecka. Zaczął dawać mi różne zadania. „A ciekawe, czy znajdziesz to…, ciekawe czy znajdziesz to…”. No i zacząłem szukać. Bardzo mało na ten temat wiadomo. Lubię analizować wpisy patentowe firm, z których można się dużo dowiedzieć. I na przykład teraz już wiem, że stare Diory były projektowane przez austriackie rzeźbiarki, głównie Hilde Zimmermann i Elfriede Teufelhart. Nie ma o nich niemal żadnych informacji. O pani Zimmermann znalazłem co nieco na stronach obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, bo była członkinią ruchu oporu.
Sklep szybko zdobył popularność. Mimo że mam w nim dość mało rzeczy, to i tak jest to największy wybór zegarów klapkowych w Europie. Wystarczy mieć ich 20, żeby tak było. Czytuję jedyne poświęcone klapkowcom forum internetowe i wiem, jak niewiele osób zajmuje się ich sprzedażą. Dosłownie kilka. Nie znam sklepu stacjonarnego, do którego można byłoby sobie wejść i wybrać model.
Kiedy zatem odbyłeś pierwszą podróż do Japonii?
Japonię długo poznawałem poprzez przedmioty. Ten kraj kojarzył mi się ze sprzętem elektronicznym, fajnymi produktami. Kiedy byłem dzieckiem, to ojciec pracujący w centrali handlu zagranicznego dostawał prezenty w postaci japońskich budzików. Jako przedszkolak dostałem właśnie taki budzik marki Seiko, który przez kolejna lata budził mnie co rano. W pewnym momencie życia przerzuciłem się zupełnie na japoński sprzęt audio.
A jak poleciałem do Japonii? Handlowałem na pikniku Matsuri w Warszawie. To największa impreza japońska w Polsce współorganizowana przez ambasadę Japonii. Na tej imprezie swoje stoisko miała telewizja TV Tokyo, emitująca program Who wants to come to Japan?, do którego zaprasza ludzi, którzy mają zainteresowania związane z Japonią. Wybierają najciekawszych według siebie bohaterów, którym płacą za przelot i pokazują im rzeczy, będące w kręgu ich zainteresowań. Ja się do tego programu nie zgłosiłem. Podczas pikniku przyszedł do mnie operator i jednocześnie tłumacz, który zapytał, co ja tutaj robię. Powiedziałem, że mam sklepik z japońskimi starociami. Oglądali okulary, zegary, katalogi i stare reklamy, no i to się im bardzo podobało. Były to pewnie rzeczy, które znali z dzieciństwa. Zapytali, czy chciałbym polecieć do Japonii. Powiedziałem, że nie bardzo mam czas. A oni na to: „No to niech się pan zastanowi. Przyjdziemy do pana sklepu”. Pojawili się po kilku tygodniach. Ja w międzyczasie dowiedziałem się, co to za program i skojarzyłem, że mój sąsiad Marcin Wojtasik parę lat wcześniej był do niego zaproszony w temacie kulinarnym. Prowadzi w Warszawie popularną ramenownię i jest też autorem książki o ramenie. Zapytałem go, czy warto zadawać się z tym TV Tokyo. Odpowiedział: „No pewnie! Powiedz, że chcesz jechać. To jest przygoda życia. Mnie zawieźli w miejsca, do których sam nigdy bym nie dotarł”. Ostatecznie poleciałem w grudniu zeszłego roku. Podróż trwała dziewięć dni.
Jak to wspominasz?
Moje zainteresowania odeszły na dalszy plan, bo po prostu zobaczyłem bardzo ciekawy kraj, który wcześniej znałem ze starych czasopism i reklam oglądanych po nocach na YouTube. W Japonii najbardziej uderzyła mnie cisza. Z perspektywy warszawiaka jest tam bardzo cicho i spokojnie. Nawet w Tokio. Przed przejazdem zostałem zapytany o to, co chciałbym zobaczyć. Powiedziałem, że chciałbym trafić do sklepiku z zegarami, w którym czas się zatrzymał. Kiedy przyjeżdżają do mnie zegary, to często mają na sobie nalepkę sklepu, który sprzedał je komuś na przykład 45 lat temu. Sprawdzam, czy te sklepiki istnieją i większość z nich działa do dzisiaj. Pojechaliśmy w tym celu do Fukuoki, czyli setki kilometrów od Tokio. Niestety nic z tego wyszło, bo sklep był zamknięty, ale znaleźliśmy sklep z antykami prowadzony od 25 lat przez pana Katsu, który jest byłym pracownikiem państwowej telewizji NHK i naprawia stare telewizory. Jego specjalizacją są odbiorniki z lat 50. Miał przyjąć w programie rolę mojego mistrza. Poproszono mnie, żebym przywiózł coś do naprawy, więc wiozłem z polski stary radiomagnetofon Sharp.
Z ekipą telewizyjną odwiedziłem też Juna Tominagę – rekwizytora i kolekcjonera sprzętu codziennego użytku. „Tomi” zgromadził w górskiej wiosce Yamazoe imponującą kolekcję XX-wiecznych japońskich gratów, które pokazuje na swoim kanale YouTube – Shōwa Retro Channel. Udało mu się namówić ekipę telewizyjną do szalonego wyjazdu do miasta Atami po świętego graala japońskich wentylatorów. Ostatnim punktem mojej wyprawy było przekazanie przez panią Atsuko Suzuki, która pracowała niegdyś w sklepie ze sprzętem AGD, Tomiemu, którego zobaczyła w telewizyjnym programie, rodzinnej pamiątki, unikatowego lampowentylatora Toshiba Yugao. Wszystko odbyło się w jej tradycyjnym japońskim domu nad samym oceanem, w którym chyba tylko lodówka nie pochodziła z XX wieku.
Będąc w Japonii poznałem słowo shōwa. To ich rodzaj PRL-u. Shōwa był czasem panowania cesarza Hirohito. Okres ten skończył się w 1989 roku. Posługują się tym słowem, kiedy mówią o dizajnie z tamtych lat. To najczęściej pomarańczowe, wzorzyste rzeczy. Ale istnieje też coś jak zakka. Trudno to zdefiniować, ale zauważyłem, że posługują się tym pojęciem sprzedawcy kolorowych utensyliów kuchennych. Po angielsku znajduję, że zakka to połączenie wzornictwa ładnego i użytecznego.
Za Wikipedią:
Zakka (jap. 雑貨 „różne towary”) to fenomen mody i designu, który rozprzestrzenił się z Japonii na całą Azję. Termin ten odnosi się do wszystkiego, co poprawia czyjś dom, życie i wygląd. Często opiera się na przedmiotach gospodarstwa domowego z Zachodu, które w krajach pochodzenia są uważane za kicz, ale mogą to być również towary japońskie, głównie z lat 50., 60. i 70. Zainteresowanie nordyckim lub skandynawskim dizajnem, zarówno współczesnym, jak i przeszłym, jest również częścią ruchu zakka. Zakka może być również współczesnym rękodziełem.