Marek Maślaniec:
W rzeźby przelewam swoje niepokoje, lęki, radości
Dziś opuszczamy centrum Krakowa i ruszamy do Huty Sendzimira. Odwiedzamy absolwenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, rzeźbiarza Marka Maślańca, którego pracownia mieści się w jednym z pofabrycznych budynków.
Marek pokazuje nam swoje pierwsze szkicowniki z czasów, gdy miał parę lat, a w nich zwierzęta i kwiaty. Dorastał w małej miejscowości w Małopolsce, dużo czasu spędzał w lasach, na łąkach i na pomocy w gospodarstwie. Jednak od dzieciństwa dużo rysował, ilustrował głównie swoje marzenia, ujmowało go piękno natury i ludzi.
Jak wspomina: „Dzieciństwo nie było łatwe, byłem nieśmiałym, niepewnym siebie dzieckiem. Pod koniec szkoły podstawowej uczęszczałem na kursy rysunku. Nauczycielka dostrzegła mój talent i to dzięki jej namowom zdawałem do liceum plastycznego w Krakowie. Lubiłem rysować, malować, fotografować, droga do rzeźby nie była oczywista. Początkowo próbowałem się dostać na konserwację dzieł sztuki, bo już w liceum plastycznym pracowałem jako konserwator w kościele, przy klasztorze Cystersów w Mogile”.
Drugim wyborem Marka była rzeźba.
„Na studiach odnalazłem swoje miejsce, poczułem, że jestem tu, gdzie powinienem być, rozpoczął się dla mnie nowy rozdział. Uczyłem się, ile mogłem, rzeźbiłem swoje koleżanki, miłości, szkicowałem ludzi w knajpach. To był intensywny czas. Już wtedy zacząłem wykonywać rzeźby na zlecenie. Najczęściej wykonuję pomniki, chcę pokazywać bohaterów, ich idee. Swoją twórczością chcę dawać nadzieję, podnosić na duchu, skłaniać do zatrzymania się i pomyślenia.
Pierwszym wykonanym przeze mnie pomnikiem była postać króla Kazimierza Wielkiego w Niepołomicach. Za inspirację posłużyła mi legenda o tym, jak król przebrany w chłopski strój dotarł na skraj Puszczy Niepołomickiej i trafił do skromnej, wiejskiej chaty. Został ugoszczony i poproszony o zostanie ojcem chrzestnym niedawno narodzonego syna gospodarza. Dwa tygodnie później na uroczystość przybył królewski orszak, a dziecko otrzymało od niego ziemię i dukaty. Na pomniku przy postaci króla umieściłem malca trzymającego go za rękę, któremu nadałem swoją twarz z dzieciństwa” – opowiada Marek.
Przed rozpoczęciem pracy zawsze poznaje postać. Przygotowuje się, czyta. Zanim powstanie pomysł na formę, pojawia się myśl. Jeśli nie uleci, próbuje ją zapisać. Potem tworzy szkice – czasem jeden, czasem dziesiątki. Następnie modeluje daną rzecz w glinie, w mniejszym formacie. Później powstaje gipsowy model i rzeźba jest odlewana.
„W rzeźby przelewam swoje niepokoje, lęki, radości, w każdej z nich zostawiam cząstkę siebie. Staram się znaleźć piękno w brzydocie, starości, kruchości. Przy każdej rzeźbie się spalam, ale też czerpię z tego ogromną radość”.