Marta Antoniak: Grzebię w przeszłości

Tekst: Ola Koperda / Zdjęcia: Kachna Baraniewicz

 

„Lubiłam eksperymenty, w dzieciństwie przeprowadzałam sekcję zwłok na liściach fikusa i testowałam wymyślony przez siebie rodzaj farby pomieszanej z klejem” opowiada Marta Antoniak. Marta ukończyła Wydział Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale jej prace wychodzą poza ramy klasycznego malarstwa. W pracach stosuje autorską technikę pracy z plastikiem, tworzy trójwymiarowe obrazy, kolaże oraz instalacje. Czerpie z popkultury szczególnie lat 90., porusza tematykę konsumpcjonizmu. Odwiedzamy ją w jej krakowskim mieszkaniu, będącym jednocześnie pracownią. Przestrzeń od wejścia aż po kuchnię zajmują obrazy, rzeźby oraz przedmioty, które mogą zamienić się w dzieła sztuki. 

Na studia trafiłaś do Krakowa, gdzie żyłaś wcześniej?

Marta: Dorastałam w Gliwicach, w bloku. Z okien widziałam stadion piłkarski, a za nim las. Wiedziałam, że nocami testowano w nim czołgi i inne pojazdy wojskowe, ale nigdy nie udało mi się zobaczyć żadnej maszyny na żywo. W ciągu dnia widoczne były jedynie odciśnięte w błocie olbrzymie ślady gąsienic. Działało to na moją wyobraźnię. Przypominało mi pozostałości po jakimś końcu, erze dinozaurów, wojnie. W dzieciństwie bardzo chciałam zostać archeologiem, ale jednocześnie bałam się, że zanim dorosnę, wszystkie szczątki dinozaurów zostaną już odkopane i dla mnie nie zostanie nic do odkrycia. To, co aktualnie realizuję w sztuce, też jest rodzajem grzebania w przeszłości, tworzeniem skamielin lat 90.

 

 

 

 

 

Czy w dzieciństwie coś zbierałaś?

Marta: Miałam kolekcję różnych plastikowych odłamków, fragmentów ludzików, popsutych figurek. Zbierałam te rzeczy pod balkonami. Dzieciom często coś spadało, a były to dla nich na tyle nieistotne fragmenty, że nie zadawały sobie trudu, żeby schodzić z wyższych pięter i je odzyskać. Podobała mi się niekompletność i to, że te przedmioty mają kontakt z ziemią, z czymś, co nie przynależy do świata kultury. Jest z innego porządku. Intuicyjnie wyczuwałam tę nieprzystawalność. Poza tym miałam całkiem sporą kolekcję modnych w tamtym czasie karteczek z postaciami z Króla Lwa, no a na półkach oczywiście stały figurki z Kinder Niespodzianek. 

Jak wyglądały początki dorosłego życia jako artystki?

Marta: Po studiach odbyłam staż w pracowni zajmującej się wytwarzaniem witraży. Zlecenia były głównie kościelne: papież, święci itp. Było to dosyć zabawne doświadczenie. Zrobiłam wtedy dla siebie witraż przedstawiający duszka z klocków Lego. Udawało mi się też co jakiś czas sprzedać własną pracę. Chciałam jednak czegoś więcej. Zdecydowałam się na doktorat i pracę ze studentami. 

Jakie prace tworzyłaś w pierwszym okresie?

Marta: Na początku malowałam obrazy głównie w technice olejnej i akrylowej. Kamieniem milowym w moim myśleniu o sztuce była wystawa pt. „Masyw Kolekcjonerski” Roberta Kuśmirowskiego w Bunkrze Sztuki, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Cała przestrzeń galerii została przejęta przez przedmioty, głównie zabawki z kolekcji Sosenków. To we mnie jakoś zostało. Pomyślałam, że zamiast odtwarzać przedmioty na obrazach w sposób iluzjonistyczny mogę ich używać w sposób bardziej bezpośredni i namacalny. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Skąd bierzesz przedmioty potrzebne do prac?

Marta: Najpierw wykorzystywałam zabawki, które zostały po moim dzieciństwie, potem zaczęłam szukać rzeczy w szmateksach, na targach staroci, przez Allegro czy Olx. Mam też zaprzyjaźnionego kolekcjonera w Hamburgu, który wysyła mi pudła zabawek z niemieckich Kinder Niespodzianek. Dzięki jego pomocy jestem w stanie stworzyć obraz tylko z jednego rodzaju figurek, np. z hipopotamów z serii z 1994 roku.

Jak wygląda twoja praca, jak tworzą się nowe pomysły?

Marta: Pracuję zazwyczaj wieczorami w domu. Było tak, odkąd pamiętam. Nie przepadałam za malowaniem na Akademii. Rozpraszała mnie wielość artystycznych światów i wizji, ciężko było mi się skupić. Staram się pracować codziennie, myślę, że regularność ma duże znaczenie, nawet jeśli do zrobienia jest tylko jakiś drobiazg. Gdy przychodzi mi do głowy pomysł, szukam konkretnych przedmiotów, a czasem to przedmiot podpowiada temat. To proces pierwotna koncepcja często jest tylko punktem wyjścia i deformuje się w trakcie tworzenia obrazu.

 

 

 

 

 

 

Czy jakiś motyw w ostatnim czasie cię szczególnie absorbuje?

Marta: Ostatnio zajmuję się nie tyle szczególnym motywem, co surowcem. Zainteresowała mnie żywica. Zatopione w niej obiekty kojarzą mi się z wnętrzami jaskiń, stalaktytami i stalagmitami, preparatami biologicznymi, z czasem, który się w nich konserwuje. W tym kontekście zabawki stają się materią quasi-organiczną. To taka postapokaliptyczna wizja świata, w którym plastik zaczął się już rozkładać.

Jak żyje się w przestrzeni wypełnionej własnymi dziełami?

Marta: Potrzebuję ich w swoim otoczeniu, bo przez to, że są na widoku, dają mi energię do dalszej pracy. Po pewnym czasie stają się dla mnie niewidzialne. Są jak nieinwazyjni współlokatorzy, których dobrze znam i z którymi można sobie porozmawiać.